Synek zaczął dzień od baletów w łazience (jakieś takie baletowe figury ćwiczył od rana i bił sobie brawo... nie czaję skąd to się wzięło....). A dalej wybraliśmy się do miejscowości Jawczyce traktory poglądać! Oj, ale przeżycie. A jaki strach! Duży traktor zdecydownaie okazał się przerażający i jak Synek w nim zasiadł u Pana na kolanach i Pan traktor odpalił to Synek dostał coś a la zawał serca. Mamusia musiała przejąć błyskawicznie i resztę sprzętu oglądaliśmy już na rączkach. Dostaliśmy różne ulotki z traktorami i landrynki. Synek się zapchał, a i tak na koniec zrobił awanturę, bo się skończyły. Dalej jest na etapie wiary w nieskończoność w przyrodzie i nie może się pogodzić, że wszystko kiedyś się kończy... W drodze powrtonej wpadliśmy do lokalnej straży pożarnej i muszę przyznać, że dla Mamusi bylo to mega przeżycie. Po pierwszy pierwszy raz byłam w takim miejscu (nie liczą imprez w straży... ;)), po drugie Panowei co życie ratują, tacy dzielni i fajni i takie maszymy i w ogóle. Była fura strażacka co ma 60 lat i na parady różne jeździ i była pompa z 1908 roku i w ogóle na wypasie wszystko (i jeszcze się okazało, że Strażacy naprawdę na rurach zjeżdżają!). Synkowi się podobało (były też żółwie i rybki), ale i tak nic nie jest w stanie przebić ulubionych koparek... Myślicie że to mine? Trochę mnie to już nudzi.... A po drzemce wizytacja w Piastowie. Chyba nigdy nie byłam tak z siebie dumna jak jestem dumna z Tatusia Kubusia, Męża Mego Kochanego Jedynego! Naprawdę super wszystko zaczyna wyglądać i czapki z głów na myśl ile to zachodu było, jest i jeszcze będzie, a jak zajebiście Tatuś sobie ze wszystkim radzi! Szacun i wyrazy miłości niekończące się ;). PS. Jak widać na fotkach wizytacja w Piastowie nie obyła się bez zabrania ekipy Misiów. Akurat dzisiaj prawie wszyscy chcieli jechać, ale pojechali tylko Ci, którzy się w plecaku zmieścili... Oj rozbrajający jest jak ciągnie ten plecak... A jak stęka po schodach idać... Ale nie da sobie pomóc i już! JA SIAM! KUBA SIAM!!!
0 Comments
Poranne powitanie - "Mamo, chodź!".... Młodszy Technik d/s Informatyki, Syn Starszego Technika d/s Informatyki...., czyli Jakub Paweł Sumiński. Cholernik Mały wszystko umie obsługiwać... DVD, CD, piloty, Ipada, kompa, bruma na pilota itp itd... A popołudniu wizyta Pani Joli. Pani Jola polecona przez Pana Mirka lokalnego przedsiębiorcy branży spożywczej (czytaj właściciel lokalnego warzywniako-spożywczaka tuż za rogiem, obok spożywczaka U Agatki) występuje w roli potencjalnej opiekunki Synkowej, co byśmy mogli raz w tygodniu wieczorem wybrać się w miasto ;). Pani Jola super fajna jest, Synkowi bardzo przypadła do gustu, więc pewnie się jakoś dogadamy. A w międzyczasie zaliczyliśmy pierwszy prawie wiosenny spacer. Super. Czuje się wiosnę nawet jak się ma katar. I ptaki wiosenne świergolą i serce się raduje. Szkoda, że rzeżuchy nie mamy... ;););)... Synek po drodze mija "auta" i pokazu "światło, drugie światło, opona" i takie tam inne części samochodowe.... Mechanik będzie czy co? Chociaż chyba miłość do koparek jest większa niż do zwykłych brumów... Czyli co? Operator koparki???? Odkryliśmy disco polo dla Ciebie - Gumi Miś - piosenka o zielonym misiu zwiącym się Gumi Miś... Masakra, ale Synkowi bardzo przypadła do gustu. Ostatnio lubimy też czasem Sinke Pipe (czyli Świnkę Peppę)... PS. Na wsi nie trzeba mieszkać, żeby prądu zabrakło ;). Się nam przydarzyło. Tatuś nocą w robocie, a ja nawet ognia nie mogłam znaleźć, więc po ciemku, ale w delikatnej poświacie cudnego pełnego księżyca. Bateria w laptopie padłam szybko i trzeba było koło 22:00 udać się na spoczynek... ;). Fajnie, nie ma prądu, nie ma pokus, człowiek wyspany będzie ;).
Synek rozumie już po prostu wszystko, wszystko powtarza, wszystko umie już powiedzieć... Oczywiście prawie wszystko, ale buzie mamy kilka razy dziennie opadnięte jak koparki... ;)... Mogę, nie mogę, doma, domie, ciepło, zimno, mały, duży, zima, oooo, nie ma, jest, a kuku, szukaj, światło, drzwi, biegam (mówi bigam), siadam, skakam (katam), słucham, proszę, bardzo, dom, aha!, ojojoj, sipa (wysypać), wyjąc (wije), motor, dżipa, też, już (ostatnio jedno z ulubionych, nawet jak płacze to kończąc mówi - JUŻ...), chodź, kto to?, co to?, auto.... Więcej nie pamiętam, ale jest tego duuuużoooo więcje... Skąd taka pojemność tej małej główki??? Nasz Skarbek mądraskowaty ;). Tak się stara, tak uczy dzielnie, taki wysiłek we wszystko wkłada, to nie ma się co dziwić, że takie efekty mamy ;). Wyjeżdżam dzisiaj sprawunki pozałatwiać, a tu znowu Panowie z Oczyszczania Miejskiego (czy coś tam). I takie oto sobie zadaję pytanie: czy zawód śmieciarza to najszczęśliwszy zawód świata??? Nie znam drugiej takiej profesji, w której ludzie tak często by się uśmiechali. Nasi lokalny Panowie zawsze są szczęśliwi jakby byli szaleni, uśmiechnięci, dowcipni, oczy takie radosne i zadowolone. Panowie! To nie przystoi!! Polska to przecież! Co za dużo szczęśliwości, to niezdrowo ;)... O co kaman z tymi Śmieciarzami??? Synek wlepia nos w szybę, Panowie machają i się uśmiechają i głupoty wyprawiają, a jak się mijamy w bramie, to jakbym próbkę szczęśliwośći mijała. Radość, gatka szmatka i w ogóle. Proszę Ja Ciebie Kanada jakby Wujek Janusz powiedział. Nasi Panowie to jakiś wyjątek czy ten zawód po prostu tak ma??? Idźmy dalej. Kupiłam tulipany. Pomarańczowe. Chciałam fioletowe. Jak to sie stało? Jak zwykle siła perswazji... Pani rzekła "O, takie wiosenne, ładne" i już zamiast po fioletowe to sięgam po pomarańczowe. Siła sprzedaży. Kupuję, wracam do domu i mam wqur..a, bo przecież chciałam fioletowe!!!! Matko Święta, ale jazda. Jak sobie człowiek pomyśli, ile razy dziennie daje się wkręcać w te sprzedażowe gireki, to głowa zaczyna boleć. A ja stara wyga marketingowa, a też się daję... Widać taka nasza natura. Dobrze, że się skończyło na tulipanach, a nie na nowym żelazku....Dobra. Spoko. Następnym rame kupię fioletow. I niech tylko ktoś spróbuje... Rzeżuchę też kupiłam. Prawie. Do koszyka włożyłam, ale przy kasie nie wyjełam z koszyka i do tej pory pewnie sobie tam siedzi. Za to watę w aptece zakupiłam realnie. Przecież rzeżuchę mieliśmy z Synkiem wysiać i podlewać. Nic to. Nie poddaję się. Następnym razem kupię rzeżuchę i waty już nie będę musiała, bo przecież mam... PS1. Śpiewam ostatnio dużo Pszczółki Maji, Starego Niedźwiedzia i Kółka Graniastego... Tak wydaje mi się, że ze 100 razy dziennie śpiewam... A Synek tańczy i naśladuje różne rzeczy - na przykład je nogę jak niedźwiedź "zje"... Tak. Fajnie... ;). PS. Nie wiem czy już kiedyś pisałam o upadku mego ideału. Nieważne. Jest tak. Wiele lat, młodych lat za Bogusia Lindę życie bym oddała. Kochałam się w nim do szaleństwa, a Psy znałam niemalże w całości na pamięć. Się postarzałam i do Bogusia został wielki sentyment, a obiekt mych westchnień zajął mój mąż. I tak to sobie nieświadoma żyję, że młodzi, piękni i bogaci jesteśmy. Albo coś koło tego. A tu nagle w TV reklama Geriavitu. Kto reklamuje? Boguś. I jak tu dalej żyć Panie Premierze??? Świat do góry nogami. Masakra. Nie wiem jak się ogarnąć. Boguś jak mogłeś mi to zrobić???!!!PS. Męża broda wczoraj została ścięta. Dzięki Ci Boże...
Ojej ojej od samego rana. Odpadły nam dwie części z grilla naszego dużego pomarańczowego jeepa... Dramat. Synek bardzo to ogólnie przeżył i przez godzinę było „ojej”. Później dla odmiany dopadła nas gorączka i ogólna słabość, później nam się poprawiło i było super, a później udaliśmy się do Pani Doktor. Wolnych miejsc brak na mieście (pewnie nowa fala jakieś zarazy panuje), więc się udaliśmy do szpitala Medicover. Synek Mistrzem się okazał standardowo, Doktorowa nie chciała wierzyć że ma dwa latka (niecałe) i jeszcze jest wcześniakiem. Taki samodzielny (zaszpanował wejściem z kubkiem z wodą i innymi takimi tam bajerami) i rezolutny i dzielny i cierpliwy i tak dużo mówi i wszystko rozumie i oj aj ej ojojojoj. Wszystko dobrze, trochę zaczerwienieni to tu to tam jesteśmy, ale raczej powinno nam przejść bokiem. Morał z tego taki, że kuracje odpornościowe działają, bo nawet jak się coś złapie, to się łagodnie to coś z nami obchodzi. Synkowa jazda samochodem się zmienia. Nie ma już stękania, scen, płaczów, rozpaczy i innych. Jakoś tak płynnie przeszliśmy do fazy uślinienia na widko cudów za oknem. Koparki, lawety, tiry, busy, tramwaje itp itd. Zwariować można. Oczy wytrzeszczone, rumieńce na twarzy i co chwilę „mama mama pać”... Słodko. Lubię to. PS1. Ukradliśmy misia ze szpitala. Oddamy następnym razem. Obiecuję. PS2. Nie mówcie nikomu. A koparka i traktor-motor-pług... poniżej to w ramach surprizu dla Synka ;). Może jutro albo pojutrze dla odmiany pojedziemy oglądać kujaki czyli traktory. PS3. Synek mówi i mówi. Z nowości (albo to stara płyta? Nie wiem, bo się gubię i nie nadążam za nim) mamy – proszę, już, ojej, o Boże, ojoj, motor. PS4. A w lolnych magazynach zaczynają się Wielkanocne deko ;). Tegoroczna kolekcja wygląda mi na trójcę - zając, kurczak, jajko. Nie pamiętam co było w zeszłym roku, ale jakoś chyba podobnie... nie? ;). Słodkich snów! PS5. To już naprawdę koniec. Jest prawie 23:00, a Tatus dalej rzeźbi. Wybrał kilka znalezionych tudzież wymyślonych przez Mamusię wzorów i próbuje je przerobić na miętkie ściany ;). Zajefajnie!!! PS6. Na fotkach poniżej - Synek niby w niezłej formie, ale jak widać ciut chorutki jest.
Od samego rana, jeszcze w łóżkach (musieliśmy kiepsko wyglądać....) zostaliśmy gruntownie przebadani przez naszego domowego osobistego cudnego Doktora House‘a... Klatka, peci (plecy), usi, nos, oko, stopa, pajec (palec)... Zdrowi się okazało jesteśmy, ale profilaktycznie dostliśmy po zastrzyku, syrop dogardłowo i „opłukiwanie” (czytaj walenie) młotkiem... Ciociu Kasiu i Wujku Rafale zestaw młodego lekarza niezwykle udanym prezentem się okazał ;). Gdyby tylko nie ten młoteczek... Nie powinnam jednak narzekać, bo mogło być gorzej. Dla przykładu mógł to być młoteczek z metalu ciężkiego służący do sprawdzania odruchów nerwowych. Takim oto młotkiem zbadałam kiedyś kolegę z klasy (Grześ miała na imię), który nam bardzo przeszkadzał w grze w gumę... Skończyło się płaczem, uwagą w dzienniczku i chyba zawezawaniem rodziców do szkoły... A młoteczek się wziął od Tatusia z Lecznicy dla Zwierzątek... Ostrzegałam kolegę, ale nie chciał słuchać, więc dostał za swoje. A ja dostałam za swoje od Synka mego ;). Jak widać coś w tym jest, że wszystko do nas wraca. Uważnym trzeba być, bo można nieźle wtopić jak się komuś coś tam coś tam nawyrabia... ani się obejrzysz i bum, bumerang wraca... Lazy Sunday jak nigdy wcześniej. Nic a nic nie robiliśmy oprócz jedzenia i leżenia i przytulania i oglądania. Nic więcej! A jacy wieczorem zmęczeni jesteśmy!!! Beret spada. Synek coś dalej smarka i od czasu do czasu gorączkuje. Trza pewnie będzie udać się na wizytację do P. Doktor... Dawno nas nie było. Tyle co komuś mówiłam, że rekord pobiliśmy, bo 3 tygodnie zdrowi śmy są. I BYŁO GADAĆ? Cholera człowiek z tą niewyparzoną gębą zawsze się musi wykazać... a później ojej ojej nie trzeba było gadać...
Synek z radości to się o mało nie posikował. Wstaje rano, a tu oprócz Starych, Ciocia i Wujo! Oj jaka radocha. Ulubiona Ciotka i Wujo też się okazuje bardzo ulubiony. Sobotnie rodzinno-przyjacielskie chill outowanie i zabawianki. Żyć nie umierać. Mamusia zakupy na rynku zrobiła i tak oto rosół z kury wiejskiej się zrobiło i na deser ciacho. Ciocia Lew dalej nie wierzy, że widzi mnie w kuchni. 6 lat temu byłoby to niewyobrażalne powiada... ;). Bójcie się dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny. ;))). Jakby przyjemności było mało to wieczorem się okazuje, że Xfactor is back ;). Jak ja lubię te klimaty. Fajnie takich zdolnych i odważnych ludzi pooglądać. Fajnie fajnie. Tacy jak my są prawie ;)))).
Synek został w domu i obserwujemy jak się będzie sprawa rozwijała. Mamy katar nieduży, trochę pokasłujemy i gorączkujemy od czasu do czasu. Taki wygląd chorowitka trochę, oczka biedne, ale ogólnie apetyt jest, chęć do zabawy także oraz permanentna gotowość do obsługi sprzętu... A wieczorem dla odmiany melanż. Poważnie potraktowaliśmy learning, że w piątke najlepiej jest zacząć melanżowanie i tak oto z Dytusiami i Lwami się spotkaliśmy. Było cudnie i wesoło, jak to bywa w takowym gronie. Skończyło się jak zawsze, czyli popadaliśmy na dywanie ;). Dobrze, że go mamy, to podłoga by tyłek uwierała... ;);):).
Podsłyszane w sklepie lokalnym... Pani na kasie do Pana na sklepie... „Mrożonki przyjechały” – „O Boże...”... Jaki z tego wniosek? Każdy musi czasem robić coś, czego nie lubi... taka je realita i co ja wiem... ;). Moje dzisiejsze „ulubione” to będzie ogarnięcie wypranych rzeczy pietrzących się w różnych koszach i innych miejscach... chyba tona się uzbierała. Całe szczęście, że żelazko się zepsuło, to mam z górki ;). Przynajmniej dzisiaj... hihihi. Udanego dnia i głowa do góry! PS1. Synek próbuje mówić całymi zdanami. Nic nie skumasz, ale serce się wzruszy na widok dumnej minki ;) PS2. Mama zabawia się w projektanta miętkich ścian. Prezes rozważy wniosek o dołożenie nowych wzorów. ;). Mega to zaczyna wyglądać. I Tatuś tak fajnie sobie wszystko wykombinował i ci Architekci takie mega faje rzeczy zrobili. Oj jeszcze trochę i ponad roczny projekt ujrzy światło dzienne. Jeszcze ciut ciut!!!!
Synek chyba jest uzależniony od tych swoich Misiów. Fakt że tylko rano i wieczorem tak go bierze, ale jak już weźmie, to rozdzielić ich nie można... Taki oto chill out zastałam dzisiaj o poranku... A za oknem znowu zima. Jakieś powtórki grają z tą pogodą, bo ileż można. W drodze do żłobka - dla odmiany... - koparka.... Dobry punkt widokowy mieliśmy, bo z okna fury pięknie wszystko było widać. A wieczorkiem w domku prawdziwi mężczyźni chwalą się swoimi tiktakami... PS1. Zasłyszane gdzieś tam gdzieś tam... Strach zawsze ratuje nam życie.... Bezwiednie przechodzimy z wieku, w którym mówimy takie będzie moje życie, w ten, kiedy mówimy takie jest życie.... Prawdziwe co??? ;). Nie dajcie się!!! PS2. Nie palę już od 1.5 miesiąca!!!! PS3. Się wydało. Dopytałam dzisiaj w żłobku o dzieci, których imiona często w domu słyszę od Syna i się okazało, że Synek ma w żłobku sowją szjkę!!!! Więc jest Kuba, Ala, Gabryś i Maksym. Działają razem i rządzą grupą średniaków ;). Jak się cieszę na swój widok, mówię Wam takie maluchy, a już mini-przyjaźnie zawierają. Siedza obok siebie na posiłkach, bawią się razem, jak przychodzę po kubusia to robią papa i przychodzą się ze mną przywitać. Szok!
Ślisko jak cholera. NIedaleko żłobka wszystkie fury zamiast w prawo, to prosto w posesję jakiś biednych ludzi. Szklanka na maksa. Nam się jakoś udało, ale ciężko było. Walczymy z rzecznikiem patentowym. Może uda się wynalazek opatentować. Cicho sza, kciuki trzymać trza ;). Synek po weekendzie nie bardzo chętny do roboty iść, więc w nagrodę za dzielność w drodzę powrotnej koparkę odwiedziliśmy. Przyjaźń z Panami budowlańcami zawarliśmy i z jakieś 5 minut się żegnaliśmy "Pa pa. Ide." i tak w kółko... Synek dalej przeżywa, że zebra i ła byli "doma", bo zibo (zimno)... Słodzik. A w Bhutanie słyszałam mają Ministerstwo Szczęśliwości. Fajnie mają. Sałatę idę robić, bo nie mam na nic innego pomysłu dziś. Tak to bywa w poniedziałek. Pa! PS. A poniżej dzieła naszego Synka kochanego ;)!!!
Słyszeliście nową (albo starą - diabli wiedzą...) reklamę Neti? "Kocie co tam w robocie?" ;). To będzie mój tekst do mojego "Starego" ;). Hi hi. Się zebraliśmy i do Zoo pojechaliśmy. A co. Po drodze Synek podziwiał wszystko jak by pierwszy raz był "w mieście". Oczy wielkie. Pana Kierowcę Autobusu zaczarował i żeśmy dobry kawał razem jechali tudzież na światłach stali, a Synek machał, buziaki słał i ogólnie czarował. A w Zoo to już słów brak. Czego tu nie ma. Synek z tych emocji przesiedział całą wizytę u Tatusia na rękach. A wszystko zaczęło się od akwarium. Małe rybki w biało czarne paski i Synek na cały regulator - ZEBRA!!!! Dalej było pdoobnie... Ubaw po pachy... Ale był też elementem traumatyczny. Zimno było jak cholera, więc i lew i zebra (ta prawdziwa) zostały w domu, co by sobie na mrozie tyłków nie zaziębić. Synek załamał się tym faktem i cała reszta dnia upłynęła po hasła "Ła ła, zibra ni ma. Ziba. Doma", co oznacza nie mniej nie więcej tylko - "Nie ma lwa i zebry. Zimno jest, więc zostały w domu". A co by emocji było jeszcze więcej w ten niedzielnie dzionek dwa Kubusie się spotkały i nieźle razem pobrykały. Oj pociechy nasze. Jeszcze chwile temu w brzuchach były (Krzemusia właśnie wspominała jak z Zanzibaru dostała ode mnie smsa - "jakie są pierwsze objawy ciąży"... oj ale to było dawno...), a teraz takie chłopy wielkie. PS1. Synek samogłoski już wszystkie zna... Łeb ma mały jak sklep jak babcię w trepkach... PS2. Od tego Zoo zostało nam "doma', "domie" i tym podobne. Kuba w domie. Miś doma. I takie tam...
Po pierwsze dogorywamy po wczorajszym wieczorze, a po pierwsze fajnie że jest dopiero sobota. NIe ma to jak melanż zacząć w piątek ;). Dobry pomysł ;). Tatuś z Synkiem się zebrali na basen, ale Synek po długiej przerwie raczej się z lekka bał. I mamy nie było, więc już w ogóle. Musimy ćwiczyć żeby się znowu oswoił. Mamusia upichciła pyszne ciach i reszta soboty upłynęła pod hasłem "chill out". Wieczorem mega film w TV - Życie na podsłuchu. Uwielbiam. PS. Zapomniałam, że zdjęcia sushi i spring rollków wrzuciłam, a przepisu niet. Nadrobię, bo warto - prosto, łatwo i przyjemnie i zajefajnie pysznie!
Jakoś tak szybko bardzo. I już weekend. Synek w żłobku nauczył się jak robią słonią (a Mamusia się dowiedziała, bo nie wiedziała....) i całą drogę powrtoną ćwiczył. Ubaw po pachy... Wieczorem pichcimy i gościmy Hawryńskich. Rodzina się zajwiła, więc ma kto zostać z gromadką pociech. Super fajny wieczór. Pysznie i miło. I Kuba zazdrości mężowi klimatu kierowcy dostawczaka. Ustalili, że się kiedyś wybiorią razem na przejażdżkę... ZImne łokcie, disco polo i te klimaty... Oj...
CO tu dużo gadać... Amerykańskie, pogańskie, czy inne diabelskie święto, ale fajne jest i już. Synek i Tatuś Walentynki iście wymarzone. Tak ich kocham, że słów brakuje... Niewiadomo jak napisać, o czymś o czym nawet miesiącami opowiedzieć w słowach by się nie dało... Tyle dzięki nim mam. Taka dzięki nim jestem. Tyle chcę. Tak wierzę i tak mi dobrze. Kocham i jestem kochana. 3-osobowa komórka społeczna, a szczęśliwa jakby za miliony... ;). I z tej szczęśliwości superancki wieczorek walentynkowy w domowym zaciszu i wspólne "pichcenie" potraw surowych i indywidualne zajęcia także. Tatuś jako profesjonalny właściciel dostawczaka gromadzi kolekcję hitów drogowych zaczynając od "czterech osiemnastek" (disco polo), "trzęś tyłkiem, trzęś mała" (disco polo) i coś tam coś także z repertuaru disco polo. A Mamusia, co by dłużna Tatusiowi nie była zarzuciła film Magic Mike (NIE ZBLIŻAJCIE SIĘ!!!) o męskim striptisie... I tak oto razem i z osobna żywot wieść można realizując się na wszystkie sposoby i miłosne i tej mniej miłosne ;). Szczęśliwego Dnia Św. Walentego ;):):). PS1. Z tego wszystkiego Synek nauczyl się mówić "kość"... PS2. A ja z tego wszystkiego zapomniałam się podzielić dniem przeżytym w klimacie "lafirynda, utrzymanka" czy coś takiego. Oprócz sprawunków, banków sranków i innych, z Ciocią Klausią się na mieście umówiłam i jak tak sobie siedziałyśmy notabene w super fajnej knajpce (Zushi Suhi na Żurawiej) to sobie pomyślałam, że zawsze pogardzałam takimi lafiryndami. Mówiła że to lenie, bicze, lafiryndy i ogólne źle się o tej grupie społecznej wyrażałam. Sama oczywiście będąc uciemiężoną i wbitą w mundurek korporacyjny. Teraz już wiem, że zazdrość, zawiść i inne emocje przeze mnie przemawiały. Tak mi się błogo zrobiło, że sobie to uświadomiłam i że na miejscu tych lafirynd mogę chwilę pobyć. Fajnie. Niby pierwsza w ciągu dnia, a knajpka jakby klimat wieczoryny, pyszne sushi, herbatka o smaku japońskiej wiśni, deser z mango i plotki i ploteczki z Klausią. Oj jakże to miły żywot, Włoch by rzekł dolce vita... U nas raczej jak się po pachy nie urobisz to miana "szczęśliwego" nie masz prawa pretendować, a są nacje co wiedzą o co w życiu chodzą i konsekwentnie swe szczęście realizują. Później spacery warszawskie i wizyta w sklepie i Bąbałów. 100 lat się nie widzieliśmy, a tu już 4 lata sklep stoi i sobie nieźle radzi. NIszę sobie znaleźli (ciuchy w klimacie street fashion - się dowiedziałam) i fajnie sobie radzą. Aż miło popatrzeć. Przyjemne z pożytecznym. Fajnie. No i czas do domu do moich dwóch szczęśliwości. Tatauś wprawdzie dzisiaj do Łodzi się wybrał, ale lada chwila powinien być już z powrotem. PS3. Dobra pass trwa - straż miejska szła z drugiej strony, więc zdążyłam bilet kupić i wystawić.... Zupełnie zapomniałam, że się w centrumie płaci za parkowanie.... Na tej włoskiej wsi człowiek uwięziony, że już świata poza nią nie widzi i zapomina jaka to realita poza Włochami... ;). Lubię 13. Trzynastego Synek się urodził i wszystkie 13 (a najbardziej 13 w piątek) jakieś szczęśliwe i fajne są. A dziś dla przykładu mieszkanie na Gagarina wynajęte sympatycznym ludziom. Oni szczęśliwy i ja też zadowolona. Niby kryzys i bryndza w nieruchomościach, a tu telefon się urywał jak tylko ogłoszenie dałam. I żeby tego było mało, to Synek dziś uświadomił sobie, że mimo swego młodego wieku też posiada różne rzeczy. I tak oto na cały regulator w żłobku usłyszałam na powitanie najpierw "mama, mamusia" a następnie od razu "mój miś jest"!!! Po wyjściu temat był kontunuowany, bo na pytanie gdzie jest nasz samochód usłyszałam "tam" (z palcem wskazującym miejsce zaparkowania), a dalej "mój brum, nasz brum"!!! Jeszcze trochę i z mieszkania będziemy musieli się wynieść, bo przecież ono jest Synka ;). Wszystkie zabawki są Synka i nie możemy za bardzo ich dotykać, a już na pewno nie możemy się nimi bawić... "MOJE"!!!
Pierwszy Bal Karnawałowy Synka ;). Był piratem, bo Mamusi kreatywność zakulała (tudzież cierpliwość do biegania po sklepach w tłumie tysięcy innych spanikowanych rodziców...)... Lepsze to niż biedronka... pierwszy pomysł... Tego by mi pewnie długo nie wybaczył.... Tatuś wczoraj wieczorem piratów różniastych w necie pokazał i Synek mniej więcej kuma o co chodzi ;)... Oj ubaw był niezły.... Dzieciaki tak podobno balowały, że wszyscy spali później 3 godziny... (normalnie 1.5-2h). Synek opowiadał później cuda wianki o wielkim balu... A Mamusia w międzyczasie plotkęa z Krzemusią na mieście uskuteczniła i ttulipany w kolorze czerwonym zakupiła – 14 luty dzień zakochanych, szykujcie i gotujcie się!!! ;)
No i masz Babo placek. Był papież i nie ma. Zrezygnował. Nie wiedziałam, że tak można. I to z takim krótkim okresem wypowiedzenia... Żarty na bok. I co dalej? NIc, bo nic więcej w tym temacie nie mam do powiedzenia... Bieganie po sklepach w poszukiwaniu stroju dla Synka na jutrzejszy bal karnawałowy... Masakra.... Ale ile śmiechu przy próbie generalnej... A dzień zaczął się od czilałtowania - chłopaki na kanapie Makłowicza z taki oto zainteresowaniem oglądali... Oj aż mi się łezka w oku zakręciła... Mamusia fotki na Gagarina pstryknęła, ale bez szału, coś weny nam brak... Ogłoszenie muszę spreparować i będzie sprawa załatwiona. Synek pamiętam imiona kolegów i koleżanek. Właściwie koleżanke głównie. Dwóch głównie. Iga i Ala... W Ali chyba się potajemnie podkochuje. Ale łatwo nie będzie, bo w Ali to chyba wszystkie chłoaki się podkochują ;). Synku witamy w świecie dorosłości ;). Synkowi tak się spodobało nakręcanie, że nakręca co się da. Nakręca nawet jak się nie da... A w wannie jak widzi swojego fioletowego paluszka u nóżki, to strasznie przeżywa. 10 minut pokazuje, że jest ziazi, ale że tylko na jednym paluszku. Tu nie ma, a tu jest.... Zdania takie już nieźle rozbudowane tworzy ;)... Tata dętka, ale się zebrał. Podróż taksówką, bo Mamusia dmuchania w balonik też nie chciała ryzykować. Synek włosy w nieładzie, ale namiętnie uchwytu w furze musiał się trzymać. Odgłosy przy tym mega śmieszne (stękanie, bo ciężko i wysoko jak dla tego bąka małego), a na koniec podróży tej w kierunku Mokotowa - super koncert z Cholawkami. A dalej jeszcze ciekawiej - Cholawki z wizytacją i z newsem cudnym - bliźniaki w brzuszku rosną!!! Na tę okoliczność melanż trzeba było na prędce zorganizować z pichceniem się zająć. A dalej oblewaniem. Dytki are back (i po co było do domu wracać??? :I)) i wszystkim nam się zgodnie czasy melanżowania na Wilczyckiej przypomniały... Oj było fajnie, i jest fajnie ;). Wszystko mija, ale nowemu stare miejsca ustępuje! ;). Malowanie, śpiewanie, granie, tańczenie i inne rozrywki niedzielne. Zajebiście. Tylko co ten czas znowu tak szybko leci??? Do następnego więc!
Oj się działo i zadziało ;). Rodzinne czilałtowanie, Synkowe misiakowanie, kiełbasa na Tatusiowych panelach, sprawdzanie i przytulanie do Tatusiowych paneli (znaczy się mięciutkie są!) i nagle bum! Kubek na nogę! I tak niefortunnie, że Synek ma cały duży palec siny, więc paznokiec będzie schodził... Zły humor w związku z tym i nawet jakieś gorączkowanie. Zakupy rodzinne w przyspieszeniu więc, bo Synek marudny i chodzący na rękach tylko... Biedny Skarbek nasz... Później już lepiej bo Misie pocieszyły, zegarek dał się nakręcić, a Mamusia mniam mniam zrobiła... ;). A dalej to już bardzo dorośle było ;). Czyli z Dytkami na melanżu i klasyczne upojenie alkoholwe, ale bez zapaści, za to z nowym grypsem - Goń się! Oj się ubawiliśmy mega, Tatusiowi aż beret spadł, ale zrobił mega pyszne żarcie, więc ma wybaczone ;). I tak będzie cierpiał, bo głowa na mur beton będzie boleć. A w menu była sałatka z krewetkami i mano, kaczucha z pure groszkowym i glazurowana marchewak, a na deser ciacho Mamusine. Słowem ostatnia sobota karnawału się udała niezwykle ;).
Już lepiej! Można się ogarnąć i zająć ogarnianiem gniazdka! tudzież kuchnią ;). Weekendowe wypieki zajęły pół dnia, ale za to pysznie się udały ;). I ciacha w trzech rodzajach (wrzuciłam przepis - Takie tam / food - kruche ciacha z cukrem i migdałami) i ciacho warstwowieć i wołowina na dwa sposoby – „kotlety” z cebulką i pure ziemniaczanym i paprykarz czy coś a la gulasz wołowy. Zarobiona, ale szczęśliwa, bo pysznie i fajnie! Synek boski kwiaty wącha i podziwia.
A na dworze znowu biało!!! A już było prawie zielono ;).... A u mnie czarno, bo dla odmiany leżę i kwiczę... Zamiast celebrować z klasą tłusty czwartek (czytaj obżerać się tłustymi, kalorycznymi i mega pysznymi pączkami), to celebruję słabość swą ogólną... Ciekawe kiedy Synek do mnie dołączy... Leżenie w łóżku ma jednak swoje dobre strony ;), czyli można sobie do woli filmy oglądać ;). A co! Skoro humor dopisuje, to chyba choróbsko za poważne nie jest!
Tuż po weselu – mega film. Polecam, bo później jak zwykle zapomnę.... Słońce było, ale się zmyło i wróciła szaro-bura zimowa rzeczywistość. Przez chwilę miałam nadzieję na powrót białej krainy, bo śliczne płatki zaczęły lecieć z nieba, ale widać im się odechciało... Podboje kuchenne trwają. Ogórkowa i gulaszowy paprykarz z wołowiny. Nieźle nieźle. Nawet jestem zadowolona. Chłopaki wniebowzięci i dokładki rzyczą sobie. Z ogórkowej ziemniaków zabrakło, bo tak Synek dokładkował... Tatuś walczy i ma 3 dzień kryzysowy, bo nie wychodzi mu tak jak by sobie życzył. Czyli jak w życiu raz z górki, raz pod górkę... Synek powatarza już prawie wszystko, dźwig, pick-up czy wiewiórka ;). A, E, I, Y itp itd. Powtarza też cyferki od 1 do 10 ;). Mysza Mała ;). Żłobek rano był bez odrywania od piersi! Samo dziecko poszło i nawet pa pa nie robiło. Wszystko kwestia przyzwyczajenia jak to się mówi.... Na poprawę humoru Tatuś zażyczył sobie hity sylwestrowe!!! Masz Babo placek... wiedziałam, że płyta „Dosko czyli hard core” zapaskudzi mi moje akta personalne i zawsze się będzie za mną ciągnąć... Trześ tyłkiem trzęś Mała.... Ona tu jest i tańczy dla mnie.... Zodiak na melanżu... Tatuś sobie pod noskiem nuci... Drama. PS. Druga część dnia mniej urokliwa.... Coś mnie łapie... jakieś cholrene przeziębienie czy inne g... Nawet policja mnie dziś "puściła", bo z nosa ciekło, oczy łzawiły i ogólnie padaczka... A swoją drogą to pech z tymi glinami. Zawsze jeżdżę grzecznie (prawie zawsze i z wyjątkiem prędkości....), a dzisiaj jakby mnie diabeł podkusił... z pasa na wprost se skręciłam na lewo i Pan Niebieski po zatrzymaniu obywatelki stwierdził, że chciałby usłyszeć co mam do powiedzenia, bo oni stali na pasie do skrętu w lewo, a ja ich centralnie z przytupem minęłam i się na końcu wcisnęłam.... Byłoby 250 zeta i 5 punktów...
Kolejny dzień opieramy się choróbskom i nic nas się nie ima ;). Rekord bijemy – dwa dni w zeszłym tygodniu i w tym już też dwa!!! Dziś znowu w żłobku wyrywanie z ramion, ale zaraz za zasłonką cisza i słychać tylko „bruma bruma” znaczy się samochodzik już jest ujeżdżany i tak cały dzień. Ciocie mówią, że to jest jedyny element, przez który Synek potrafi się zezłościć i niezłego focha strzelić. Bo czasem Ciocie muszą ściągać na siłę (dla przykładu na jedzenie), a czasem (o zgrozo!... ;)) trzeba się z kimś podzielić... ;). Oj te sprawy społeczne... ;). Rano w samochodzie słuchaliśmy kawałków operowych. Synek zachwycony i wołający „jesie jesie”. A najbardziej mu się podobało jak wyła Mamusia udając, że śpiewa arię jakąś... Tata będzie zadowolony, bo nie będę już jemu podśpiewywać (i znosić komentarzy ... ;), tylko Synkowi memu, któremu me śpiewy niezwykle się podobają. Widać Mały ma gust od kołyski rzekłabym.... ;). Dobry humor jest. Co by się to płaczem nie skończyło ;). Pogoda piękna. Wiosna prawie. Słońce, +6 stopni i tulipany na straganach. Aż chce się spacerować w nieskończoność. Z tego wszystkiego Synka już po 15:00 wywlekła Mamusia i na dalsze wspólne spacery zabrała. Oj ile radości. Synek już chyba zapomniał jak to jest na tym dworze ;). Kałuże dzisiaj głównie zaliczaliśmy. Dotlenieni i szczęśliwi wpadli do domu i pichceniem się zajeli, co by Tatusia powitać powracającego z fabryki ;). Myszka Mysia bawi się w chowanego. Nieźle się wpasowała, bo Synek obok dżipa i kopisi w interncecie (ipada obsługuje już bez pomocy...), szukania zająca pod drzwiami (glebę tam zaliczył i Babcia się pytała, czy złapał zająca – od tej pory namiętnie szuka tam zająca...), bawienia się brumami takimi jak Pajeł (czyli Pawełek z Łodzi), bania się ła (lwa), sionia (słonia) i uhu (sowy), uwielbia właśnie ostatnio zabawę w „siukaj” (szukaj...). Panie tak wychwalają Dziecko Nasze, że aż serce roście. A poza tym coś przebąkują, że niebawem czas na grupę starszaków! Tatuś po wczorajszym kryzysie twórczym i chwili zwątpienia (ciągle jeszcze nie jest w stu procentach zadowolony z efektu miękkich ścian), dzisiaj walczy od samego rana i zdecydowanie jest w lepszym nastroju. Jakieś nowe opcje wykombinował i walczy. Wieczorem miał nawet kolejne natchnienie i pomknął do Piastowa... Dobrze, że mamy tylko 7 kilometrów, to sobie może jeździć do woli. W Moskwie min 50 km w jedną stronę byłoby już ciężej przełknąć ;)... A na obiad była pomidorowa i pałeczki kurczaka w słodkiej marynaciepodane z ziemniaczkami w ziołach i słodkim chutneyu z mango oraz grillowana cukinia. Jaj nie urywa, ale można powiedzieć, że dobre. Fajne te kuchenne zmagania. Jeszcze trochę i polubię gotowanie. Na razie jednak jeszcze do końca nie doszłam do siebie po awarii tajskiej... ;).
Synek na razie walczy I się nie rozchorował. Ale Pani w żłobku się podzieliła, że Rodzice wieści z miasta przynoszą iż jakaś nowa grypa panuje... NIE NIE NIE! Błagam nie... Poniedziałek po weekendzie Synek zaplanował spędzić z Mamusią, więc nie bardzo chciał iść do żłobka. Było klasyczne odrywanie od piersi. I żeby się uspokoić to Mamusia za sprzątnie się wzięła, bo serce chciało wyskoczyć. Oj jak się nie żegna źle, jak się nie chce rozstać też źle. Matko Ty Wariatko wrzuć na luz! A później przebieranie nóżkami co by już jechać ;). Oj Mamusia aklimatyzację przechodzi ;). Synek za to pełnia szczęścia i znowu nie bardzo do domku chciał wracać... Całe szczęście w dobrej formie, więc jestem dobrej myśli. Tatuś dzisiaj w squasha, a my w puzzle ;). A tak wyglądają puzzle Tatusia ;). Po pierwsze panele wyglądają tak (przykład i jeszcze wersje testowe, bo Tatuś walczy dalej i poprawia i kombinuje... nawet dzisiaj...). Po drugie Synek jest już prawie dorosły i sam się kąpie pod prysznicem... Po trzecie w nocy się budził, płakał, jadł i miał gorączkę... Co Wam to mówi??? Jak się rozłoży, to ja składam dymisję na ręcę Premiera.... W ciągu dnia wprawdzie wszystko było w jak najlepszym porządku, więc liczę na to, że nawet jeśli coś go tam bierze, to kuracja odpornościowa i tony witamin i innych specyfików tym razem go wesprą i nie pozwolą się rozłożyć... Zobaczymy... Poza tym słodkie lenistwo i zabawianki przytulanki dzionek cały. W ramach pokuty za wczorajsze kuchenne rewolucje, dziś kurczak curry delikatniutki jak tylko się da. Bez kombinowania... czyli ze słoiczka.... PYCHA... ;). I po co tu się męczyć??? 3 tom Greya czytam i niestety odpuszczam. To chyba pierwsza książka, którą zaczęłam i nie skończę. Nie dam rady. Takie gówno, że przebrnąć po prostu nie mogę.... Sochi i Jasna Polana w TV, bo się Ruscy przygotowują do igrzysk, a ja tym byłam i te roboty widziałam i fajnie mają. Gdzieś nawet jakieś fotki mam chyba. A Mały układa puzzle ze zwierzakami, nawet jak zwierzaki tyłem są odwrócone to poznaje po kolorze. Jeszcze wczoraj mu się nie udawało i Mamusi kazał, a dzisiaj wstał i od razu do puzzli i jakby 100 razy już je układał... Boże, ale to cuda z tymi dzieciakami... PS. Słyszałam, że za 3 tygodnie jak nie wiosna, to piękne przedwiośnie ;). OBY!!! Chociaż brakuje mi tych ślicznych białych płatkó za oknem...
|
Archives
October 2014
|