Prezenty dla Synka z wyprawy do Wawy i te wielgachne oczy jak widzi coś nowego i jak się uśmiecha i od razu degustuje buzią i oglada i podziwia i przekłada z rączki do rączki i oj oj oj, ale cuda... Dalej oglądamyMyszka z daleka, bo Babcia skutecznie prowadzi ochrone Wnusia ;). Ja cały dzień w lóżku, ciut lepiej, ale daleko do raju... Noc sylwestrowa także w lóżku w towarzystwie Polsatu ;). Rzec by można "siedzę w domu na mej sofie, w kapciach, albo bezzz, mam piloto, mam laptopo....". Tatuś Kubusia wybrał się z Zalasami do lokalnej horeki zwanej "Bajka" i wbrew pozorom nawet kulturalnie noc spędzili wracając długo przed świtem i w pionie ;). A ja tak się wciągnęłam w kolejną książkę C. Lackberg (Latarnik), że przeczytałam wsio w dzień i pół nocy nie marnując czasu spędzonego w łóżku...
0 Comments
Skoro świt wstać się nie udało, mimo planów... Faktycznie się rozłożyłam, ale nic to.... Odmeldowaliśmy się na Włochach u Cholawków. Ewunia już taka duuuuża... Śliczna myszka taka... Urodziła się kilka dni przed naszym wyjazdem do Moskwy, więc aż włosy dęba wstają na samą myśl ile to już czasu tam kiblujemy. 3 lata miną w marcu... Oj albo to koniec roku i tak się zbiera na smęcenie albo nie wiem o co chodzi, ale coraz częściej myślę o upływie czasu. Do 18-stki ciągnęło się w nieskończoność, a później już tylko wielkie oczy, że jak to, że już, ale jak to tak to.... I tak już do końca będzie. Pogadaj z najstarszym pokoleniem w rodzinie - wszyscy to samo, w głowie się nie mieści... Wszyscy się czują jakby lat osiemnaście mieli, a tu nic z tego... Nieźle sobie życie z nas jaja robi, co? Nieźle też musi być Wielkiemu Jedynemu patrzącemu z góry na te nasze wielkie ze zdziwienia oczy.... i znowu tylko zacytować można "zanim się opamietasz, kołyska, ołtarz cmentarz i robisz smutne odkrycie, że to już całe życie...". Rozmyślania znikają, bo zaczyna się przeziębieniowo-grypowo-niewiadomo co... Drama... Mąż lepiej, a ja z bólu się skręcam... Gardło płonie, łeb odpada, a ciało jakby miało się zaraz rozpaść na kawałki... Jeszcze tylko wizyta u lekarza, badania, obowiązkowy kebab na Krakowskiej (najlepszy jaki dotąd palaszowaliśmy) i już mkniemy do domku. Kwarantanna zarządzona i Synka nie możemy nawet tknąć. Dzisiaj nie żal, bo wpadamy jak Młly już śpi. Ja upierdliwa jak nigdy, padłam i stękam faszerując się lekami podobno niezwykle skutecznymi. Noc koszmarna, bo spać ciężko, a póki co lepiej się nie robi.
Pobudka skoro świt, bo Ksiądz idzie ;). Ale nam się trafilo! Kubuś z otwartą buzia obrządek ogladał i nawet ciut uczestniczył Księdza namiętnie obserwując i dziwiąc się człowiekowi w czerni z bielą ;). Proboszcz nam się trafil, więc miło i sympatycznie, wywiad zrobiony, Ksiądz ukontentowany widząc szczęście rodzinne, głowy poświęcone, stary rok pożegany, a nowy wyczekiwany że spokojem i nadzieją (co ja plotę?...). Synek odnalazł kolejne swoje smaki w jajecznicy z jajek od Babci Celiny, tudzież w jabłkach od Babci Kozakowej z magicznego kilkudziesięcioletniego sadu dającego owoce pyszniaste i naturalne, bo nie pryskane, ani nic takiego podobnego nie-robione. Zdrowie samo jednym słowem. Kontynuując temat zdrowia... W ramach zdrowotności Mamusia i Tatuś po pysznym śniadanku, zapakowali się do fury i ruszyli do stolicy zostawiając Synusia u uszcześliwionej Babci. Rozłąka dobrze rodzicom i Synkowi zrobi, a Rodzice sobie z dorosłymi ciut pogadają a Synek procesowi rozpieszczenia całkowitego zostanie poddany ;). Polska w budowie, czyli trasa Czwa-Wawa oraz stolica generalnie. Ale super. Jakbym jakiegoś PISowca dorwała, to bym mu do dupy nakopała. Sami gówno zrobili, a docenić tego co się dzieje nie potrafią. Fiuty cholerne. Ale dosyć o tym temacie mym politycznym ulubunionym tudzież znienawidzonym... Wracając do tematu, to faktycznie aż serce roście patrząc na to ile rzeczy się buduje, przebudowuje, remontuje. Piękna tras Wawa-Katowice będzie i fajna ta nasza Warszawka ;). I taka pięknie światecznie przystrojona. Na dobry początek dawno nie odwiedzana Pani gorseciarka, czyli "i znowu se pani te cycki splaszcza...". Oj aparatka niezła... Kolejny rozmiar więcej... Balony Bracie, balony... Jak tak dalej pójdzie, to namioty będę nosić... Później odwiedziny w remontowanym mieszkaniu - superancko wszystko idzie i wygląda, więc czas relaksacji zacząć. Patom Empik ukochany, następnie pyszniacka kolacyjka z Dytusiami (kontynuując dobrą passę zaliczyliśmy po pizzy, tym razem jakoś lżej poszlo... i do spania się od razu nie ułożyliśmy ;)) i kontynuacja wieczoru, tudzież nocy z Dytusiami na kwadracie na KENie ;). Oj pysznie pysznie. Gatka szmatka jak się patrzy, aż żal że świt już za chwile. Tak ten czas leci, że sandały spadają... Chwile temu się spotkaliśmy, a już ranek dnia następnego i czas w drogę ruszać... PS. Mąż niby lepiej, ale jeszcze daleko od idealu, a mnie jakby coś zaczyna łapać? A może mi się zdaje?.... PS2. Nie zdaje mi się... Rozłożyłam się na maksa, pozałatwialiśmy kilka spraw i w drodze do Balni już umierałam... Jak wpadłam na kanapę to tak już zostałam... Dramat. Kiepsko to widzę... PS3. Po drodze widzieliśmy restaurację zwiącą się „Vi Waldi”... oraz zaproszenie na zabawę sylwestrową – „Poczuj się jak Hrabia. Bal Sylwestrony w hotelu Hrabskim”. Słabo?....
No i już plany fitnesowo-basenowo super sportowe poszly się ... sami wiecie co robic...Raz na basen się wybraliśmy i już - męża boli gardło, kicha, kaszle itp., więc przemęczanie się nie jest wskazane... Za to oglądanie działek w pięknych okolicach (i niepowtarzalnych) blachowiańsko-jurajskich, cudowne zakupy w Tesco, wyprawa do kina i na pizzę, jak najbardziej zdrowia doda :). Pogoda jakby jesienna, liście czerwone, złote, cudne. Gdzie-niegdzie jeszcze zielono, oj mówię Wam co to się dzieje z tym naszym klimatem. Na dobry początek dnia pojeździlismy po okolicy i poobczajaliśmy dziaki różne, bo mąż ma taką wizję, że kiedyś to tutaj zamieszkamy. Nie wiem jeszcze jak się na to zapatruje, bo kilkanaście lat temu, to się przecież stąd "wyrwałam", ale niech tam, pożyjemy zobaczymy. Fajne miejsca widzieliśmy, więc na pewno coś by się wybrało w ramach akcji "swój kąt na swoich kilkuset metrach ziemi" ;). Później zaliczyliśmy Tesco Extra (nie wiem co to extra niby znaczy, ale mąż twierdzi, że to znaczy, że zajebiście jest i faktycznie szacun) i aż łezka się w oku kręci, jak Wy w tej Polszy macie wspaniale, a jak My w tej Rasiji mamy kichowato!!! Wszystko jest, ładnie poukładane, czyściutko, ładnie pachnie, nikt Cię wózkiem nie taranuje, tłumów nie ma... Raj na ziemi. A wieczorem raju kontynuacja, bo z młodymi Zalasami, a wiadomo że dobry Sąsiad nie jest zły ;) i na pewno też zdrowia doda, szczególnie zamawiając piwnego grzańca idealnego na różne przeróżne dolegliwości i schorzenia. Później kino i film „Coś” z kategorii "pomyśl dwa razy zanim zdecydujesz się kupić bilet", niby standardowe triki horrorowe, ale wbiły nas kilka razy w fotel i co niektórzy się spocili, poobgryzali paznokcie i takie tam, ale generalnie kicha... zdecydowanie odradzamy (coś do tego częstochowskiego repertuaru szczęścia nie mamy... trzeci film z rzędu i wybór dość dramatyczny...). Później pizze małe i średnie rozmiarów ogromnych wbiły ekipę w fotele jeszcze mocniej i zamiast na kolejny seans, udaliśmy się na zasłużony spoczynek. Nie ma to jak zapach choinki i świecidełka. Lubię te bajery świąteczny, a zapach choinki to już w ogóle mnie powala... PS. A wiecie co oznacza rejestracja zaczynająca sie od SKL? Słoneczna Kalifornia ;).
Całe szczęście dnia drugiego sił brakło, więc można się było i wczoraj i dzisiaj na innych dobrodziejstwach tego świat skupić ;). A więc na dobry początek wujo Wiesio i jego szalone zabawy, a następnie dla Starszych basen wspaniały w ramach naszych planów sportowych ;). Maly duzo czasu nie potrzebowal, żeby pieknie opanowac technike wstawania w lozeczku siatkowym nie-szczebelkowym... A dzisiaj nawet zaczal szpanowac dwoma nowinkami. Pierwszy szpan to stac w lozeczku samemu i trzymac się tylko jedna raczka. Drugi szpan, to specjalnie się wywraca, przewracac, upadac w lozeczku i smiac się do rozpuku, jak Mamusia mowibum-bec...
Jak to mój muż co roku już od Wigilii powatarza... Bardzo szybko w tym roku wszystko minęło... W tym roku? Jak w każdym pewnie. Wszystko co dobre... A było tak. Podróż 23 grudnia minęła bezproblemowo, do Łodzi dotarliśmy nocą, więc fajnie w łóżeczku się było położyć, bo jednak niby niedaleko, ale trochę się zeszło – z domku wyjechaliśmy o 15:30... Babcia Wiesia wspaniałą i pyszną Wigilię przygotowała, brzuchy jak zwykle jakby w 7 tudzież w 8 miesiącu ciąży, ale jak tu sobie odmówić potraw cudnych i ciast i ciasteczek... Ja szczególnie jak wiadomo problem z tym mam... ;). Mikołaj był i szczególnie sobie najmłodszych upodobał, bo Starsi w tym roku podobno średnio grzeczni byli ;). Całe szczęście, że bez rózg się udało ;). Dziadkowie w siódmym niebie, bo obydwóch Wnuczków mogą poprzytulać ;). Kubuś Pawełkiem zachwycony, Pawełek Kubusiem średnio. Jak to tak... Przecież Babcia i Dziadek do tej pory byli tylko Pawełkowi , a tu nagle się pojawia Rusek jakiś mały i wydziwa i czaruje ;). Kubuś jednak absolutnie niechęcią się nie zraża i w Pawełka jak w obrazek się wpatruje i się śmieje i gada i czaruje i takie tam inne standardowe metody stosuje co by Pawełka uwagę na siebie zwrócić i jakąś małą zabawę przeprowadzić, a najlepiej jakieś zabawki podebrać ;)... Oj śmiesznie.... Poza tym w tym roku Tatusiowi Kubusia udało się dotrzeć (i wrócić) na Pasterkę! Mamusia rady nie dała, ale szacunek dla Tatusia. I jeszcze Święta rodzinne przecież są, więc i z Babciami Kubuś szalał, i z ekipą Agatkowo-Natalkowo-Aluniową (zabawy się nauczyliśmy „prosta droga,piach, kamienie i dół” ;) super i dupy jesteśmy, bo nie zrobiliśmy żadnych zdjęć, a domowe przedszkole mega słodkie było) i z Ciocią Grażyną w szczekanie się zabawiał. Fajnie, fajnie i jak Smerf Maruda by podsumował – ale szybko się kończy. W drugi Dzień Świąt przemieściliśmy się do Blani. I znowu jedzonko pyszne i obcałowywanie i gadki szmatki i Lutuś i Sąsiedzi i takiem tam, czyli żyć nie umierać. Tatuś Kubusia tym razem rady nie dał, jak z Pasterką, bo usiadł z Sąsiadami do stołu i napitku i niestety nie wygrał. Walka była nierówna, bo chłopaki wytrenowane, a poza tym dwójką zaatakowali. Mi beret oczywiście spadł, więc męża za bety i do domu i tak się tą porażką rozdrażniłam, że na dzień następny rewanż zarządziłam... ;););). PS. Kubuś pierwszy raz zaliczył kąpiel sam w wannie! Nasz umnica dzielna ;).
Dla odmiany pakowanie. 23+23+10kg + bagaż podręczny - skandal co? Ile zachodu trzeba, żeby się zmieścić... A co dopiero będzie po zakupach w Polsze (no i oczywiście prezentach od Mikołaja ;))... Drama szarego człowieka ;). Rozpakowujemy też trochę... więc ogólnie rzecz ujmując pierdolnik klasyczny. Synka zabawiamy czym się i bardzo proszę się okazuje, że naprawdę rośnie pokolenie ajpadowców (albo ajsradowców - dla tych którzy używają ipada jako israda, czyli gazetnika przy załatwianiu grubszych spraw kibelkowych...). Poza tym fajnie jest się pokatać na maszynie swojeje ukochanej, ale też nieźle szoł lustrzany zrobić... Jeden Kubuś masa szczęścia, ale dużo Kubusiów mogłoby być ciut tieżeło... PS. Dodać zapomniałam, iż mąż wczoraj zakupił nam karnety fitnesowe na rok cały... w ramch postanowień noworocznych przecież na pewno będziemy mieli wielkie plany spotowe! Jak co roku zresztą, ale w tym roku na pewno się uda!
Chłopaków poczynań ciąg dalszy. Tata rozpakowuje, Synek "pomaga"... Dzisiaj noc już spokojniejsza. Chwilę się nacieszymy nowy kwadratem, Synek się przyzwyczai i znowu w drogę. Tak sobie myślę i zadaję pytanie czy my już tak zawsze "w drodze" będziemy?. Ciekawe. Niby fajnie, ale ile można się urządzać nie? Tyle już widzieliśmy różności, że doradcami od urządzania mieszkań i domów powinniśmy zostać... W ramach nastolatkowania tudzież wczesnej młodości uwielbiałam film "Nieustające wakacje" Jarmuscha i tak sobie wyobrażałam, że to ja kiedyś z papierosem w ustach i okroponą manierą luzaka i obiboka powiem o sobie "W pewnym sensie jestem turystą, turystą na nieustających wakacjach". Turystą może i jestem, na pewno jednak nie na nieustających wakacjach, a jednak ciągle na walizkach....
Synek cały dzień z Tatusiem urzędował... Tatuś Synka pod jedną pachą, pudłą pod drugą... Dał czadu i wieczorem nawet można było herbatę przyjąć z kubka... ;). Jutro chłopaki planują walczyć dalej, a Mamusia w szoku i z szacunkiem się proczynaniom przygląda. Mamusia w pracy trochę powalczyła, ale już wszyscy w rozjazdach, więc liczę godziny do odjazdu... Już w piątek mam wolne i lecimy wieczorem do Wawy. PS. Pierwsza noc dla Synka ciężkawa... co dwie godziny się budził i domagał się przytulania. Nowa miejscówka, wsio jasne. Efekt: rodzice trochę jak zombie wyglądają....
Ale super! Jedno wielkie blokowisko! Jak dobrze ze wsi do miasta... ;). Sklepy, ludzie, samochody, knajpy (suszi 5 kroków od bloku już wypróbowane ;)), wot technika... Na razie na pudłach, ale pełnia szczęścia. Zamiast jedną rudnę musieliśmy zrobić dwie, bo się okazało, że trochę za dużo zgromadziliśmy i się do ciężarówy wszystko niestety nie zmieściło... Trochę więc późno akcja się zakończyła, ale nic ale to nic nastroju radosnego podniecenia nie jest w stanie przyćmić ;). A Synek? Oj, oczy jakie sami sobie możecie wyborazić... W szokie generalnie...
Pierwsze w życiu Kubusia pakowanie przeprowadzkowe. Obserwuje wszystko namiętnie, podgląda, ogląda, wypatruje, przypatruje, pomaga itp itd... Oj dziwy, dziwy... A największe dziwy były jak się Kubusiowy pokój cały pakował (znaczy się Tatuś z Kubusiem pakowali)... Nawet z łóżeczka Synek podglądał i nie protestował. Widać powagę sytuacji wyczuł i skupił się na staniu zamiast na wymuszaniu płaczem zabrania go z łóżeczka do centrum wydarzeń, aby pomóc mógł troszeczkę... (pomóc póki co = poprzeszkadzał... ale tak cudnie, że się nie gniewać nie da absolutnie). Wszystko już prawie w pudłach. We wtorek ruszamy do nowego lokum. PS. Jak widać jak poniżej, kąpanie nadal pozostaje magiczne, a woda nieokiełznana...
No i masz. Chwilę temu Babcia przyjechała, a już pojechała... Muż dał czadu i wczoraj pyszną kolację zgotował. I krewetki były i królik był i pysznie było. A dzisiaj smutno.... I szok termiczny, że Synuś cały tylko nasz ;). Dobrze, że mamy pakowanie i przeprowadzkę na głowie, to głowa zajęta i nie myśli za dużo... Już wkrótce się znowu zobaczymy, więc nie beczymy, bo duże chłopy i baby jesteśmy ;). PS. Przeglądając zdjęcia, znalazłam fotkę z EEG główki Kubusiowej... Kosmita co? ;) Synek dalej stoi. Nie śpi w ciągu dnia, więc pada na twarz wieczorową porą. Mamusia dzisiaj uciekła z pracy, żeby cudo swoje uściskać i zobaczyć to stanie. Mały jak mnie zobaczył, to jakby mógł, to by mnie zjadł ze smakiem. Z wzajemnością... Ojej, ale to pyszności moje, ale zapachy cudne, ale ciałeczko wspaniałe, gładziutkie, maleńkie takie, słodziutkie, łapki pulchniutkie, stópki najpiękniejsze na świecie... Ojej, ojej! Jak tylko go na ręcę wzięłam, to od razu ciągnięcie do pokoju, żeby pokazać jak stoi, duże brawa i masa całusów, a Synek śmiechy chichy, gaworzenie, piszczenie itp itd... Popisał się też nowymi ząbkami, któymi zgrzyta jak się patrzy... Nie wiem, jak to opisać... ale bycia Matką nie da się do niczego porównać... Cud istnienia, sens życia... Gdyby tylko mniej roboty było... Nie zapowiada się póki co... Raczej nocki przede mną... PS. A tak Synek pije i je jak Starszak ;)...
Tatuś przewidział wszystko... Chwilę temu rzekł, że jak Synek nauczy się stać w łóżeczku, to nie będzie sypiał... No się stało... Synek generalnie cały dzień stoi i nie ma czasu na sen... Mamusia w robocie od rana do nocy. Nie pierwsze osiągnięcie Synka przegapiłam i coś mi się zdaje, że nie ostatnie... Ojej, ale tęsknię za tym zapachem...
Wielka dzień! Oj, jak przykro że mnie tu nie było... Kubuś pierwszy raz sam stanął na nóżki!!!! Rzecz działa się w łóżeczku, Synek przytrzymywał się szczebelków wprawdzie, ale już zupełnie bez pomocy... Poza tym kolejne dwa ząbki się pojawiły (tym razem na górze), więc Kubuś ciasteczka już nie rozmiękcza w ustach, ale chrupusia ;). A w miarę zjadania, co chwilkę odsuwa od siebie pozostałości ciasteczka i ogląda ile mu jeszcze zostało.... Podobno komedia niezła. W ramach innych anomali, Dzidzia spała dzisiaj do 11:00, a na spacerze pierwszy raz od dawien dawna nie prostestował (bycie na zewnątrz w opakowaniu i w pasach w wózeczku ewidetnie mu się średnio podchodzi... najfajniej jednak w ciepłych krajach z fiutkiem na wierzchu, a najlepiej to w ogóle cały dzień w wodzie....) i nawet chwilę się zdrzemnął. Cuda, cuda ogłaszają. Mamusia nie wyspała się zupełnie, cały dzień przeziewała, przestękała i generalnie nie mogła się w ogóle skupić... A roboty po pachy... Oj... Jakoś damy radę, jeszcze ciut ciut. Poza tym od wczoraj mam nową motywację ;). Wycyganiłam od męża cześć prezentu gwiazdkowego i 3 stycznia mąż porywa mnie do Barcelony!!! Przewodnik zaraz zacznę studować i już nie mogę się doczekać! Fajnie, fajnie, ale będzie nieźle ciężko wrócić do roboty w styczniu... Znowu długa przerwa - 3 tygodnie, więc od nowa będzie przyzwyczajanie się i na dodatek do następnej przerwy będzie trzeba trochę poczekać... Wielkanoc chyba dopiero????.... o mamma mia...
Synek zasiadł dziś po raz pierwszy w swojej nowej furze - początkowo w szokie wielkim był, następnie zaczął postękiwać oraz finalnie zamanifestował ogólne niezadowolenie ;). Jak zawsze z nowinkami różnymi, Kubuś najpierw musi się oswoić, a tu dzisiaj same cuda i z wrażenia beret Synkowi wieczorem spadł w locie ;). Była Masha Nievaljashka (niektórym znana jako Wańka Wstańka i Kubuś także się popłakał, jak nowa koleżanka zaczęła się kiwać....), sanki, nowy kombinezon i szapka, malowanka dla maluchów i mazaki baby jumbo... ;). Dzień pełen atrakcji. PS. Nie wiem jak u Was, ale u nas wstanie rano to koszmar... o 9 czy 10 rano jest ciemno jak u nie powiem kogo i gdzie... Mamusia wykorzystała weekend i pospała prawie do południa. Od jutra zaczynam wstawanie w środku nocy i orkę koroporacyjną. Jeszcze chwilę i będzie luźniej. W przyszły piątek ekipa zarządzając jest ostatni dzień, więc będzie można spokojnie popracować, a nie biegać jak kurczaki z obciętymi głowami... Poza tym 20 grudnia się w końcu przeprowadzamy, więc będę w bardziej cywilozowanym czasie się przemieszczać. Mieszkanie - to, które Paweł znalazł i które razem oglądaliśmy. W końcu się właścicielka z firmą dogadała i możemy ruszać! Od poniedziałku naród się jednoczy i nie odpuszcza. Dzisiaj to nawet chyba z 40 tysięcy ludzi się zebrało. Pytałam Aleksieja, czy druga Pieriestrojka będzie, stwierdził, że raczej nie. Jeszcze nie. Putin udaje głupa, policja pałkami rodaków przegania, a tych bardziej gorliwych po prostu ładuje do więzienia. Łagrów mają pod dostatkiem, więc smutna rzeczywistość jest taka, że jak będzie trzeba, to i miliony zamkną, żeby cisza była... Nie ma się co czarować, ale u tych znajomych co ciut bardziej progresywni, to nawet słychać głosy, że może nawet drugi Egipt będzie. Ale kto jeśli nie Putin?... Ziuganov albo Żyrinowski akceptowani przecież przez Kreml... Drama...
Mamusia dzień drugi integruje się z zespołem ;). Dzisiaj dla odmiany trochę adrenaliny, czyli off road. Mojej drużynie trafiła się fura z 1972 roku, dość dziurawa, co niestety już w drugiej godzinie okazało się mega wyzwaniem... Spaliny i smród ogólny wdzierał się do środka tak, że damy obecne na pokładzie w ilości sztuk 2 (ja i koleżanka z Francji, która wkrótce dołącza do zespołu - niezły początek... fotki pstrykała i w szoku ogólnym była ;) o mało co nie popadały.... (faceci udawali twardzieli, ale generalnie wytrzeszcz oczu ciągle się powiększający zdradzał ich prawdziwe samopoczucie). Na dodatek kierowca okazał się totalnym wariatem i największą przyjemność miał w samodzielnym zakopywaniu się w błocie i oczekiwaniu na posiłki... W końcu wymiękłyśmy i przesiadłyśmy się do ciut mniej adrenalinowej fury... Po wczorajszej ilości alkoholu i dzisiejszej dawce wyzwaniowej, cała ekipa wieczorem wyglądała jakby "nie te lata już...". Mamusia więc skorzystała z ogólnego osłabienia i pod osłoną mroku udała się do domku. Do mężucia, do Synusia, do mojego ciepełka, do zapaszku, do norki moje... A Synuś ja te planety, szaleje, szaleje, się śmieje...
Synek w swoim BMW, tudzież w transporterze cieżarówek, tudzież na tych swoich ślicznych serdelkach... A Mamusia od rana w biegu, bo jeszcze tysiąc spraw, a w południe całym zespołem jedziemy na team building wyjazdowy. Miejscówka super, podobno nawet Aułła tu odpoczywa... Fajne spotkanie. Czuję, że już jestem w formie. Już rządzę i zarządzam... Jeszcze głowa nie ta, ale nastrojenie korpo jest jak się patrzy... ;). Gdyby tylko jeszcze można było trochę wcześniej do domku wracać... Ale tym zajmiemy się już w Nowym Roku! A wracając do spotkania. Cześć formalna krótka, miła i sympatyczna, a później biba. Najpierw konsumenci do nas dołączyli i naszym zadaniem było ich lepiej poznać. Po pół godzinie wszyscy nawaleni, toasty "z nastupajuścim", tańce z zaproszonymi gwiazdami - brazyliską grupą taneczną (czytaj 4 hot cziki i jeden hot cziko), zespołem muzycznym i jego utalentowaną wokalistką, dziwnymi Panami szermieżami oraz oczywiście z naszą grupą, która po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu okazała się także niezwykle giętka na parkiecie... Dobrze, że jutro zbiórka dopiero o 11:00...
Chyba napiszę książkę bestseller ... Rzecz będzie o korporacji... Hity z satelity mówię Wam i ubaw po pachy... Oj aż się nie da opisać, ale jak mi się uda wątki różniaste w całość zebrać i komizm sytuacji wielu uchwycić, to miliony zarobię na powieści korporacyjnej.... ;). Albo nie, napiszę książkę bestseller o pewnej wielkiej miłości. O mężczyźnie życia pewnej kobiety. O tym jak się dwie połówki spotkały i jedną całością się stały. Jak każdy dzień cudem jest. I niby normalnie i nudno, a jednak magicznie i tak pięknie jakoś... I jak czasami z wiatrem, ale czasami pod wiatr... I w ogóle jak wspaniale jest. Niby było już, ale powieść napiszę w klimacie sztuki naiwnej, bo inaczej nie potrafię (jeszcze), więc jak to dobrze marketingowo ubierzemy, to sukces gwarantowany... Poza tym pierwowzorem mężczyzny życia pewnej kobiety zostanie mój mąż. A ja tą kobietą chyba ;). Więc na pewno będzie się w powieści działo. Dobra, teraz na ziemię... Ekipa moja była dzisiaj na szczepieniu, więc zmęczeni jak ja ;). Babcia zdała sobie sprawę z tego, że jak w jedną stronę jedziemy półtorej godziny i z powrotem minimum tyle samo, to w polskich warunkach dojechałaby do Babci w Głubczycach i wróciła do domku... Pracujemy nad nowym lokum, ale coś to wygląda na jakiś dłuższy proces... Negocjacje trwają i nie wygląda na to, że szybko i sukcesem się zakończą. Być może kolejny miesiąc tutaj będziemy musieli zostać, a Paweł zaczne oglądać nowe opcje mieszkaniowe... Zobaczymy... Ze wszystkim tutaj pod górkę, a z myśleniem głównie... PS. Z kroniki Kubusia. Raczkuje jak stary, tudzież chodzi chwiejnie z podpórką albo w chodziku bardziej profesjonalnie po drodze atakując reklamówki w kącie, kosz na śmieci albo przeglądając się w szklanych drzwiczkach kuchenki... Poza tym nowe odłosy wydaje - tym razem piszczy, bawi się nie tylko w akuku, ale też w kosi łapki, czyta książki od A do Z rączkami klepiąc w strony, które szczególnie mu przypadły do gustu, był dzisiaj na szczepieniu dzielnością się wsławiając (dwa ukłucia w jedno i drugie udeczko się przytrafiły...) i utulił dzisiaj Mamusię, której udało się wpaść do domu dosłownie na sekundy zanim spadł mu beret, ten długi, nocny... Słowami opisać się nie da, co się czuje jak ta mała istotka oddycha Ci prosto w twarz, albo do Twojego ucha, jak kładzie swoje słodziutkie rączynki na Twoich uszach albo głowie albo szyi... I jak pachnie... I jak sobie wzdycha... OJ OJ OJ OJ OJ :)
Ja pierdzielę... Poniedziałek! Dlaczego weekend mija jak chwila, a tydzień ciągnie się jak krówka i daje wycisk jak Kliczko Adamkowi...? Niech mi ktoś to wyjaśni!!! Skoro świt w drogę, dwie godzinki i już w biurze, w biurze rąbanka, tysiąc rzeczy do zrobienia na wczoraj i ogólnie sraczka, bo jutro wraca big boss po prawie dwutygodniowej nieobecności... Oj śmiesznie niby, ale już koło 22:00 zabawnie być przestało... Jedyny pożytek z tego jest taki, że jak się nocą wraca, to korków nie ma... Więc skromne 35 minut i już w domku. I już padamy na pysk, ale jeszcze ostatkiem sił kąpiel, jeszcze mała plotka, i już łóżko i już niebawem będzie można wstać skoro świt i z radością udać się do pracy... Boże, a to dopiero poniedziałek!!! Help!
Tatuś zaczął pakowanie pełną parą. Kurde jakieś deja vu mamy... Rok doładnie mija od ostatniej przeprowadzki... Pudeł zakupiliśmy w ilości sztuk 160... Synek zachwycony, bo coś się dzieje. Wiecie albo nie wiecie, macie podobnie albo możecie sobie wyobrazić, ale chciałam powiedzieć, że zaczyna mi brakować słów, aby wyrazić to, co mi w duszy gra patrząc na Kubusia... Z tego rozczulania to też się na męża ze zdwojoną siłą rzucam... ;). Gdybym kiedyś sobie wyobrażała Ojca mojego Dziecka, to i tak w najpiękniejszych snach nie zobaczyłabym czegoś takiego, jak to co widzę na codzień... Tatuś stwierdził, że ze wzajemnością... Szczęście to się zowie? Mały spędził z nami cały rynek w naszym łóżku. Pieścił się, wił, przytulał, całował, cmokał... Słodkości były jak w najlepszej na świecie cukierni. Nie wiem, jak to się dzieje, ale się dzieje, że już nie można się cofnąć, nic zrobić, można tylko iść głębiej i dalej, a patrząc na tego Czarusia zamiast po małym kroczku, robi się całe susy i powiedzenie "po uszy" jest absolutnie pikusiowate w porównaniu z uczuciami do niego... Ostatnio zamiast ziewania pokłada się na podłodze oznamiająć w ten sposób "zdrzemnął bym się chwilkę"... Zaczął dzisiaj używać bardziej zrozumiałych wyrażeń w stylu "gu, ge, ga" albo coś w tym stylu. Także dzisiaj doszło do przełomowego wydarzenia - znaleźliśmy sposób, żeby Synek poleżał chwilę na plecach za starych dobrych czasów... Bańki mydalne ;). Przykuty był przez dobre 10 minut, a później ze zdwojoną siła zaczęło się raczkowanie i wspinanie na nóżki... Kąpiel z Mamusią... Boże jak on ma ciałko... a jak potrafi pozować... 2 w 1: tap madel i "I am sexy and I know it - look at my body" PS. Fotka Wyborowej - co by życie miało smaczek ;). Tatuś twierdzi, że Mamusia nie umie śpiewać. Fakt, nie umiem, ale lubię... I Synek też lubi jak Mamusia śpiewa. Więc Mamusia Tatusiem się nie przejmuje i śpiewa sobie ile wlezie! A co!? Jednych z moich ostatnich teorii sugeruje, iż jak Synek męczy bułę znaczy, że ma za mało atrakcji i się nudzi. Wydaje mi się, tudzież mam pewność, że taki mały móżdżek chłonie jak gąbka i rzadko się zdarza, żeby miał za dużo. A nawet jak ma za dużo, to po prostu beret mu spada, strzela drzemkę i już jest gotowy na przyswajanie nowych informacji, całej ich masy. Tak więc ustalone zostało, że Małolata będzie stymulowany dodatkowo ;). Na dobry początek wizyta na lokalnym "jarmarku", czyli naszej wiejskiej galerii handlowej... Oj te owoce, warzywa, napoje, herbaty, chleby, ryby, mięsa... Zwariować można... Synkowi wystarczyło 20 minut i o mało nie zasnął na bujanym zwierzątku... Piatnica! Kubuś raczkuje już profesjonalnie, chodzi w chodziku i do przodu i do tyłu i na lewo i na prawo, wychyla się i zagląda jak ktoś mu znika z pola widzenia, siedzi jak stary, rączki ma sprawne jak jubiler, waży ponad 8 kilo (a czuję się go jak z 12...), mierzy 74 cm i w ogóle jest z niego mega koleś!
|
Archives
October 2014
|