No i się doczekaliśmy! Przyjechali i przywieźli ze sobą jakieś tony jedzenia!!! Mają szczęście, że słabosilna jestem, bo bym się awanturowała, a tak sił brak i przeszło im to bez większych problemów. Poza tym pyszności jak zawsze, więc co się rzucać ;). Fajnie. Się cieszymy bardzo. Jedno małe ale. Coś Mamusia zaczyna łzawić i kichać i prychać. Coś mi to średnio zaczyna wyglądać....
0 Comments
Tatuś chodź do nas się pieścić... Tak Synek zachęca Tatusia do pieszczot rodzinnych :). I jak tu odmówić? Poza tym ze smutkiem w oku oczekuje wiosny obesrwując pierwsze jej "objawy" za oknem ;).
Za oknem leje, a w domu też leje. Dzidzia chora, niby lepiej, ale wiadomo jak to jest w ramach kiszenia się w czterech ścianach.... Oby to ostatni taki weekend, bo zwariować można.
Dzień się super zaczął i rodzinnie i wesoło i w super humorach, ale im dalej, tym coś się chmury kłębiły... Nie tylko na niebie. Piękna pogoda, więc zakupy na rynku czystą przyjemnością były, ale jak już dotarliśmy na działkę, co by ją trochę ogarnąć (a Synkowi atrakcje na świeżym powietrzu zapewnić), to się okazało, że "usio boli", gorączka się zaczyna i ogólnie płacz i rozpacz. Tata więc za robotę się wziął, a my klasycznie do lekarza.... Tym razem antybiotyk się przytrafił... I dupa blada. Siedzimy w domu i się kurujemy. Tyle by było w ramach dnia sobotniego.
Super mega hiper ekstra USG dzisiaj przeszliśmy u naszej Fasoleczki wszystko w jak najlepszym porządeczku! Zdrowiutka jak się patrzy! I mimo iż to bardzo wcześnie, to wygląda na to, że Pan Doktor zwany Trzecie Oko zauważył różowiaste księżniczkowe maniery ;););). Jeśli tak, to Julka jak nic się przytrafi ;)! Jak zeskanuję fotki, to się podzielę! Synek niby lepiej, ale jakoś tak bez przekonania... Coś się znowu święci... A Mamusia w ramach ciążowych perypetii ma nisko położone łożysko i co by się wszystko dobrze potoczyło, to musi się oszczędzać... Bardzo się oszczędzać. Oby tylko nie musieć leżeć non stop, to się będę bardzo ale to bardzo oszczędzać. Po miesiącu powinno się poprawić i wtedy będę mogła chodzić jak meserszmit ;).
Fasolka nasza już pływa, pręży się, dokazuje i ogólnie świetnie się czuję w Mamusinym brzuszku. Widać ślicznie główkę, tułów, rączki i nóżki, które trzyma przed sobą (na fotce z USG nie widać, ale Mamusia widziała jak Fasolka się przmieszczała - jutro idziemy na badanie przesiewowe, więc na lepszym USG na pewno będzie jeszcze lepiej widać). Ma około 6 cm długości i waży jakieś 14g ;). Synek z pewną dozą niepewności przypatrywał się obrazowi USG i nie bardzo chyba łączył fakt aparatu na brzuchu z obrazem na ekranie. Tak czy inaczej czuł się dziś ważny, bo to nie on się "leczył", tylko był OSOBĄ TOWARZYSZĄCĄ ;). Przy okazji namówił Mamę na oglądanie wszystkich okolicznych motorów i jeepów, ale w zamian pomógł wybrać cyckonosz i zaliczył EMPIK. Synek w siódmym niebie, bo wreszcie się ruszył w tym tygodniu, w końcu ile można kisić się w domu. Wczoraj Pani Doktor ospy nie stwierdziła, ale za to ogólną poprawę, więc od dziś się już znowu lansujemy poza 4 ścianami. Pewnie głównie na budowie w celu lustracji koparek i innych sprzętów (pewnie już pisałam, ale ze względu na nasze częste wizyty w tym rejonie budowlanym, Panowie robotnicy chyba sobie myślą, że Mamusia szuka Tatusia dla Synka... no bo ile można sie szlajać w tumanach kurzu...).
Synek kontynuuje etap "moje" (ewentualnie nasze np. w temacie bruma naszego) oraz namiętnie od rana do nocy zapytywuje "cio to???" tudzież "cio to to to?" oraz "cio to było?" (lub "cio to to to było to?" lub "cio to było jest?"). Czas najwyższy na podręcznik dla rodziców pt. "Odpowiedzi na 1000 pytań dziecka"... Inaczej kiepsko widzę nasze najbliższe lat kilka... ;). Już teraz się łapię, że buldożer, spycharka czy koparka to niewielka dla mnie różnica, za to Synek łapie mnie za słówka i poprawia... "To nie to, nie buldożer Mami. To KOPARKA". Jakieś pytania jeszcze?... Idzie, nie idzie, śpi, obudził się, zasnął i inne różne - wie już wszystko, mówi wszystko i zaskakuje dnia każdego. A Mamusia cieszy się dobrym samopoczuciem, więc klasyczny GIT u nas, bo i Tatuś walczy dzielnie, ma dużo roboty, więc zadowolony. Dostał nawet pierwsze zapytanie ofertowe! W czerwcu będzie się wystawiał na targach wnętrzarskich i lada chwila zaczniemy spotkania z potencjalnymi klientami. Fajnie co??? :). Na razie Agencja i projektanci walczą z identyfikacją (logo i takie tam), stroną internetową, wizualizacjami i takimi tam. Wzory wybrane i temat zamknięty. Kolory też. Transport pierwszy paneli wczoraj dojechał, więc "fabryka" zawalona pod sufit. Do przodu więc. W weekend pewnie się weźmiemy za porządkowanie terenu na działce. A już niedługo dłuuugi weekend i wizytacja Cioci Beni, Wujka Sławka i Wujka Andrzeja :). Kubuś przez okno zagląda i mówi "ni ma Wuja"... ;). A ja w ramach dolegliwości ciążowych mam odruch wymiotny na widok książek innych niż thrillery... Po prostu dziwny świat. (Bonifacy by powiedział po prostu koci świat... Ostatnio mielimy non stop w wersji książkowej i bajkowej...).
Drodzy Moi. Dobra passa trwa. Czuję się o niebo lepiej i wszystko wskazuje na to, że najgorsze mam za sobą. Nie jest jak było (i nie będzie przez następne 6 miesięcy ;)), więc siły nie te, nad komputerem też za długo nie mogę (mdłości wracają), zdjęć mało robię (aparatem wcale, tylko komórka czasem w ruch pójdzie) - nie czuję zupełnie pstrykania, muzyki mało, bo też nie najlepiej jeszcze znoszę, potrawy dziwne jem, dużo poleguję i takie tam. Synek od wczoraj znowu w domu (to już jakaś saga...), bo smarka i kaszle (i ma jakieś potówki, co to mogą się w ospę przerodzić - OBY NIE!!!!), więc jeszcze mniej sił. Już od 16:00 marzę o pójściu spać... Tatuś walczy ze firmą ;), a my trzymamy kciuki. Fotki wrzuciłam zaległe z marca i w następnych dniach wrzucę resztę z komórek. Ale na razie jak na moje możliwości to muszę odpocząć ;)... Pa pa.
Mamusinego powrotu do normalności ciąg dalszy ;). Tym razem nawet się odważyliśmy zaprosić Sąsiadów. Tatuś pichci, ja się nie tykam jeszcze garów, ale deser pyszny wg Gordona R. zrobiłam! Wyszedł. Nawet przepisem się dzieliłem. A Tatuś dał czadu z pysznymi krewetkami i gąską (i z długo oczekiwanymi uwielbianymi szparagami!). Udany wieczór - dobrze jest posiedzieć przy stole i pogadać sobie o tym o tamtym i o niczym. Zamiast leżenia, rzygania, milczenia (bo otwarcie buzi grozi nawrotem ... ;))). Tatusia i Wujka Kubę jutro głowy będą MEGA boleć, ale sami przecież tą drogą poszli ;).
Jest 10 rano, a my już dawno oporządzeni, najedzeni, zupa na gazie się gotuje, chaos ogólny w mieszkaniu ogarnięty, łazienka prawie wysprzątana, SamSam obejrzany dwa razy, pranie zrobione... ŻADNYCH OBJĘĆ z SEDESEM, żadnych mdłości i innych obleśnych dolegliwości! Za oknem też jakby bardziej w stronę wiosny. Czyżby dobre czasy szły czołowo? Się zobaczy po czternastej... Póki co, cudnie jest!
11:00 - bez zmian 12:00 - bez zmian 15:00 - bez większych zmian, ale ochota na ogórkową, która chwilę temu była OGROMNA, przeszła i nie najlepiej znoszę próbowanie zupki i przyprawianie do smaku... dobrze chociaż, że się udało ją zrobić; ostatni raz coś gotowałam z okazji urodzin Synka; od tamtej pory sam widok kuchni i jej zapachów przyprawia mnie o mdłości, ale dziś jakoś inaczej było, hura! 16:30 - bez większych zmian, ale siły już nie te; Synek zjadł całą michę zupy - pełnia szczęścia 18:00 - jest dobrze, więc Tatusiowy przepyszny hamburger jak ulał pasuje ;) 22:00 - spać, o godzinę później niż przez ostatnie tygodnie, więc też sukces To był dobry dzień! Sił starcza tak na połowę dnia... Później to już walka o przetrwanie. Dobrze, że Tatuś nas wspiera i fizycznie i duchowo. Synek też kochany, ale jak to chory dzidziuś trochę marudny. Dalej zagląda do mojego pępka i dzidzię pozdrawia... Śmieszek słodki. Oj strasznie długie te dnie... Gdyby trochę krótsze były (tak o połowę na przykład...), to naprawdę dałabym radę.... Za 2 tygodnie idziemy na USG 12 tygodnia. A dziś chyba ciepło bardzo. Czyżby czyżyk i wiosna już naprawdę lądowała? Oj super by było. Na razie przez okno, ale zawsze człowiekowi lżej na duszy się zrobi.
Jakoś to doładowanie krótkotrwałe... Powoli uchodzą siły... A na dodatek Synek infekcję wirusową jakąś złapał, więc już się do żłobka nachodził. Wizyta u lekarza i kanapowanie. A za oknem dalej dupa. Miała być wiosna od dzisiaj.
Ależ ja się dzisiaj czuję! Jak po redbulu i wódce! Czad. Wstałam, wykąpałam się, śniadanie zjadłam, coś tam coś tam, do sklepu, na zakupy, to tu to tam, na lunch do wietnamskiej knajpy z Tatusiem, po Synka do żłobka i to by było na tyle. Baterie sie rozładowały. Ale co tam. Za taki dzień, 100 innych bym oddała. Wspaniale po prostu czuć się dobrze.
Koniec tego. Ciąża i w ogóle wszystko czaję, ale ja już naprawdę nie mam siły... Się zebrałam i do lekarza się udałam. Oj jak dobrze. Położyli ciężarną na wygodnym szpitalnym łóżku, nafaszerowali kroplówkami i po kilku godzinach jakby turbo doładowacz się wpiął ;). Organizm się okazało był już z lekka wycieńczony tym bieganiem do kibla i różne różności z organizmu się wypłukały i stąd brak sił ogólny i w ogóle. Na koniec mdłości, nudności i tym podobnych raczej nie mam co liczyć, ale powinno na chwilę trochę lepiej się zrobić. Pani Doktor zaprasza na przyszłość w chwilach słabości ;).
Dzisiaj w żłobku Synek wszystkie siku robił do nocnika! Nic w pieluszce nie było!!! Nawet przed spaniem poprosił o sesję! Poza tym dzisiaj był dzień i pichcenia i Kubuś z ekipą swoją robili pieczone banany ;). Mamusia tradycyjnie leży i rzyga, ale przynajmniej chwilę wytchnienia ma, bo Synek w dobrych rękach. Nie ma to jak sobie porzygać w ciszy i samotności! PS. Niby tak wszystko pięknie i kolorowo, ale przyznać muszę, że ciężko jest... Piszę już długo po piątym kwietnia i raczej wspominam i jest mi trochę lepiej, więc poczucie humoru dopisuje, ale tamte dni to naprawdę dały mi się we znaki... Trzecia Dzidi No! Na miesieczną lukę w zapiskach to muszę mieć naprawdę dobre wytłumaczenie co? No i tym razem mam! 4 tydzień leżę w łóżku albo zwisam nad toaletą... Przewlekła grypa żołądkowa powiadacie? Nie, to po prostu najzwyklejsza w świecie ciąża, trymestr pierwszy! Tralalala! Hura hura! Tralalala! Hura hura! Fasolka rośnie jak na drożdżach (ma już pewnie z 1,5 cm) i z ogromną przyjemnością i bez żadnych skrupułów pasożytuje na nosicielce swej... Mamusia z podniesioną głową (chyba że wiszę nad kiblem) wszystko dzielnie znosi, ale do śmiechu wcale nie jest i na radość sił brakuje... I to by było na tyle, bo muszę lecieć.... Masakra. A po przerwie.... Czego ten nasz Synek już nie robi. Szczęka nam opada częściej niż by wypadało i rozmaślone oczy też za często się ślipią na tę naszą perełkę. Od samego rana już zaczyna rozmiękczanie naszego serduszka "Mamusia, już nie mogę spać. Chodź". (Albo Tatusia w zależności od humoru, ale najszcześciej najpierw Mamusia później Tatusia, żeby na pewno ktoś się pojawił). Trzymamy się dzielnie, ale z automatu chce się go przytulić. Tym bardziej, że im dalej, tym bardziej "tulimy się" Synkowi się podoba. Klasyczny przytulas z niego (chciałoby się rzec po Tatutsiu, ale kłamstwem wierutnym by to było, chociaż przyznać muszę, że Tatuś przy Synku coraz bardziej tulący się robi, cudnie ;)). Z innej beczki. Z mówienia całymi zdaniami Synek ostatnio słynie. Jedno wyjątkowo słodkie jest bardzo. Przynosi książkę tudzież inny rekwizyt i edukuje swą ofiarę - "Mama patrz (pać) - tutaj następuje pokazanie paluszkiem na co to mamy patrzeć - to jest słoń (sioń) albo inne takie autobus Mariusza (atobuś), brum, ła (lew) - kiedy mowa o lwie to tak jak o sowie - Kubuś zawsze dodaje - "boje sie" i sunie od raza na kolana ;).
Panie w żłobku nachwalić Synka się nie mogą. Po dłuższej przerwie dzisiaj zawitał i dał popis mowy i uczynku ;). Panie w ochach i achach i jeszcze, żeby w ogóle wszystkim dęba włosy stanęły zażyczył sobie nocniczka twierdząc, że "cie siusiu
|
Archives
October 2014
|