Synek w wannie zaczął "pływać", kładzie się na brzuchu i udaje, że płynie... Pluska się jak rybka. Nauczył się też polewać butelką włosy, co by je zmoczyć do mycia szamponem, więc lada chwila a będzie sam mył się całkowicie... Tatuś powoli zbliża się do końca z remontem na Gagarina, a Mamusia zrobiła zupkę dyniową i uzupełniła sumololkę i pojeździła na szmacie i się zdążyła stęsknić za chłopakami swoimi. Jakiś pałer dziwny ma, pewnie jutro padnie, bo się bateria wyczerpie ;). A propos jutro - ma być cieplej, może na Powązki się wybierzemy? PS. Czytałam, że dzieciakom trzeba na maksa pozwalać paplać się w różnych różnościach i dawać im do dotykania różne rózniaste faktury, materiały, płyny, papki i takie tam. Będą lubić seks jak dorosną! I kto by pomyślał, że zmysły odpowiednio pobudzane w dzieciństwie dadzą nam frajdę seksualną w dorosłości??? Tak robimy dbając o przyszłośc Synka, więc niby nic nowego, ale tak sobie myślę, że są jakieś granice.... Dla przykładu wkraczamy jednak do akcji i stopujemy, kiedy po bełtaniu w rosole, mieszaniu łapkami, wyjmowaniu makaronu i ciapcaniu nim po podłożu, rzucaniu, rozrzucaniu, sprawdzaniu miękkości, grubości i rozpapkowości, rozplaskaniu klusek na twarzy i jeszcze 10 innych eksperymentach, Synek łapie za miskę i centralnie wylewa sobie resztki na łeb... Głowa polana rosołem raczej w lubieniu seksu w przyszłości nie pomoże, więc stop, ileż można... Wszystko ma swoje granice ;). PS1. Poniżej filmiki z układami taneczynymi Synka... Po Tik Taku nadszedł czas na Kulfona... Kilkadziesiąt razy dziennie.... Oj uśmiałam się do łez... Nasz IDOL :). A ostatni filmik to pierwsze udane próby układów tanecznych z lipca, w czasie wizyty u Dziadków ;). - niestety filmik się nie chce wkleić... próbuję dalej... PS2. Nie wiem jak u Was, ale u nas małolaty dzielnicę oblegają w celu świętowania święta z długą polską tradycją - "cukierek albo psikus"? Udanego halloween!!!
0 Comments
Spotkanie wspólnoty naszej, 6-mieszkaniowej. Tym razem u nas. Oj, ale my tu mamy osobowości-osobliwości (nas oczywiście włączając...). Się człowiek nasłucha. I się dowie czegoś nowego - wiatry to głównie wieją zachodnie. Wiedzieliście o tym? No, to już wiecie. Coś się ustaliło, coś się obgadało i do następnego. Synek został oddelogowany do kąpieli, bo namiętnie chciał rządzić dyskusją, wchodząc na stolik, co by być w centrum zebrania... Ale to, to jest nic. Tańce naszego Synka są coraz bardziej skoordynowane i przemyślane. Podchodzi to już pod układ. Widać w żłobku nie próżnują. Wrzucę filmik później. Szacun Synek. Dajesz!
Tatuś wyrzeźbił śliczny lampin dyniowy, a Synek chyba będzie sikał w nocy, bo strasznie mu się podobało, a głównie światło świeczek zaintrygowało... PS. Na dole fotki z porannego widoku nad jeziorkiem... Mama biegiem na masaż, ale nie mogłam się oprzeć, bo widoki cudne były. Trochę mgły, śniegu, szronu i ostatkiem sił zielone listki się trzymają, ale niestety większość opada i to w przyspieszonym tempie. Słychać każdy upadek... Za to ptaków już niestety nie, a jeszcze ze 2 tygodnie temu tak świergoliły, że jak przez park przechodziłam, to musiałam się rozłączyć, bo nic nie słyszałam... Chyba jakąś zbiórkę miały przed wylotem na urlop... :)
Zmiana czasu - mżna pospać dłużej. Ale skąd Jakub Paweł ma o tym wiedzieć??? Zaczynamy więc koło szóstej rano nowego czasu od standardowego wyciągania na siłę Mamusi z łóżka... Opieram się, ale Synek łapie po prostu mnie za rękę i ciągnie z całej siły... Nic konkretnego nie chce, ale dobrze czuć jak ktoś w pobliżu sie krząta... Zima cholera. Napadło, ale już wszystko topnieje i się zaczyna błocko, szarości i inne elementy klimatu jesienno-zimowego. Byle do kwietnia i będzie z górki... A póki co na zakupy, co by Synkowi buty zimowe zakupić. Oj się uśmialiśmy. Pierwszy raz buty za kostkę miał na nogach i sie okazuje, ze to nie tak hop siup. Nie umiał chodzić na początku, glębę zaliczył i od razu chciał je zdejmować... Jakoś się po kościach rozeszło i chodzić się dziecko nauczyło. Szalik i rękawiczki do czapki także zakupione, ale ewidetnie rękawiczki nie będą ulubioną częścią garderoby... Tatuś gotuje rosółl na obiad, Synek wcina ostatnio polubione Teletubisie i śpiewa non stop "tik tak" nakazując muzę załączać (i tańczy także), spacerujemy po okolicy (dotlenić się trzeba, ale zimno jak cholera więc szybko szybko... - dobry wpływ zima na Synka już widać - siedzi w wózku i nawet nie stęknie... w jakimś szoku czy coś???), pieścimy się, łaskoczemy, przewalamy, coś tam sprzątamy, muzy słuchamy, ciastem się opychamy (Synek zwariował na punkcie Mamusinego orzechowca z kremem i powidłami śliwkowymi, tak się domaga, że nie można nie dać, bo wyje i siedzi przy blaszce błagając wielkimi oczami "daj mi"), i takie tam niedzielne nic-nie-robienie robimy. PS. Synek w koszyku ćwiczy nowy obuf...
Synek zwariował... Chodzi od okna do okna i mówi "kulka, kulka"... Tylu białych kulek to faktycznie nie widział (w swym świadomym życiu ;))... i to z nieba spadających. Ubaw po pachy. Po dziesiątkach razy wymówienia słowa śnieg, Synek zamiast kulek biega i mówi snie. Maładiec ;). Chyba faktycznie do 3 roku życia, dzieci na ogół sa rozumiane tylko przez Rodziców... Wieczorem wizyta u Dytusiów w ich ślicznym domku. Synek tira zabrał co by się przestrzenią nacieszyć. Hitem wieczoru był brak prądu i klimatyczne kanapowanie przy świecach ;). Poza tym zmian kilka w imprezie vs imprezy bez dzieci (za starych dobrych czasów ;)) zauważyliśmy. Po pierwsze ruszamy o 17:00, nie o 21:00, po drugie głównie biegamy za dziećmi, żeby szkody nie narobiły (stres mega, bo wiadomo Synek w wieku demolka, na szczęście uszkodzenia tylko drobne i nie-stałe, czyli łatwo zmywalne), a po trzecie Dytuś już o 21:00 był po 3 wykładach, a normalnie pierwszy zaczynał koło pierwszej w nocy ;). No cóż, starość nie radość, ale jakoś dajemy radę. Śnieg zasypał wszystko na maksa i droga powrotna się wydawała podróżą na piękną biała Wigilię Bożego Narodzenia. Na podwórku furę trzeba było zostawić, bo się do garażu nie udało wjechać. Zasypało wszystko na maksa. PS1. Kwiatki z Zuzią były i jak Mamusia Kubusia trzymała Dzidzię, to się okazało że Synek jest zazdrosny!!! Pierwszy raz takie hity widzieliśmy. Powtórka była jak Tatuś Zuzię trzymał. Dorasta nasz Ptyś i nic co ludzkie nie jest mu obce. PS2. A na fotkach 2 z ulubionych zajęć - stare dobre oglądanie Tridulków, ale ostatnio tylko i wyłącznie z Misiem lub w pozycji leżącej a la Tatuś oraz chodzenie w Tatusiowych butach (Mamusine za małe są...). Zabawa przednia... Ubaw po pachy... Synek wniebowzięty... Dynie obite na wszystkie strony... Odkrycie: zamiast kupować klocki do budowania "duza wieza" wystarczą puszki piwa... Hit dnia: Synek rzekł "ja sie siusiu" i usiadł na nocniku... Na razie nie daje sobie zdjąć rajstopek i tak tylko udaje, ale ile to radości w sercach Rodziców z usłyszenia pięknego pierwszego zdania! A w nocy migracje... Synek ostatnio lubi sobie zarządzić nocne przenoszenie do naszego łóżka. Łóżko nasze jest dość duże i niby miejsca w nim dla naszej trójki dość... Ale... Synek uwielbia wtulać swoją główkę w szyję Mamusi mocno spychając ją na brzeg łóżka (i grzejąc maksymalnie - chyba jego głowa może wytworzyć jakieś 50 stopni Celsjusza... pot leci mi po skroniach i ile raze próbuję się odsunąć szybciutko znajduje mą szyję i od nowa mości sobie gniazdko... słodkie, ale ... o czwartej nad ranem???). Ma też inne pomysły na osiągnięcie bliskości z Mamą. Na przykład układanie się w poprzek i spychanie jej nogami... Finalnie zawsze ląduję w nogach łóżka próbując znaleźć kawałek miejsca i odrobinę kołderki... Dziś więc postanowiłam Tatusia umieścić po "mojej" stronie łóżka licząc na to, że Synek da się zrobić. Nic bardziej mylnego... Oczu dobrze nie zamknęłam, a było już po migracji... I tak oto kolejna noc z rzepem u boku, potem na czole i wyczekiewaniem świtu w pół śnie klasycznym... Chociaż przyznać muszę, że ciałko, oddech małego Ptysia rekompensują wszystkie niegodności i topią frustracje... Miłość się to zwie?
Rzyganie razy dwa, czyli poranna choroba lookomycjna... Synek się opił soczku od samego rana i niestety skończyło się to jak się skończyło. Ale już po powrocie ze żłobka sprawa poszła w niepamięć i Synek zaskoczył Rodziców nowymi słówkami... Jasza (czyli Kuba), Masza (czyli wańka wstańka rosyjska, która nadal działa na Synka jakoś tak dziwnie... się lęka z leksza chyba... no bo przecież jak się można tak bujać i guza nie nabić, wargi nie rozkwasić i innych tragedii nie przeżyć...). Poza tym mówi duży, wieża, balon (bajon) i inne cudności. I jest z siebie bardzo dumny. I jeździ na biedronce i lubi okulary przeciwsłoneczne... A w telewizorni Radwańska przegrała z Szarapovą. Chociaż tyle, że nie bez walki.
Przez przypadek natknęłam się na stare dobre best of Billy Idol. I co? Wydawałoby się, że trąci myszką??? Nic z tych rzeczy... ale muza. Daje gość czadu. A w listopadzie Diana Krall... oj może może... a w międzyczasie się przyznaje do lubienia Shakiry... Brrrr Rabioooosa, Ribiooosa, come closer... No wydusiłam z siebie to sobie jeszcze posłucham Addicted to you z dedykacją dla Synka ;). Bez muzy życie byłoby do dupy, kilka minut słuchania i buzia się śmieje, a Tatuś się upewnia, że to nie alkohol ;). Tworzenie nowej kompilacji Lolowej wre, ale ile to trzeba się chłamu nasłuchać, żeby jakieś perełki znaleźć... Ale czasy... bum bum umpa umpa i już hit... Ale ale... Pass this on by The Knife – bardzo rzadko się zdarza taka ekstaza... setki piosenek przesłuchanych żeby odnaleźć coś tak wyjątkowe... 100 razy chyba słyszalam... a teledysk... hypnotizing! Poza tym nr 13 i 14 na ostatniej Loli (z soundtracku do filmu Drive) – od kilku tygodni leci non stop... Tatuś się zakochał ;). Jeśli ktoś by się pisał na jakąś Lolową płytę, to proszę dać znać z przyjemnością nagram albo coś tailor made przygotuję pod gusta słuchacza ;). Fun niezły z tego mam. PS1. Od ściągania muzy limit interentu się wyczrepał... Tatuś nie był zadowolony... Ale już mu przszło. Dsotałam reprymendę, przyrzekłam poprawę i już... PS2. Łukaszowi i Adzie Tomasz się urodził!!! A u Sąsiadów na dole także Synek się przytrafił. Domowe przedszkole powiadam ;). PS3. Za dawnych szkolnych czasów (ale już tych policealnych) Mamusia Kubusia w szkolnej ławie z niejakim Majewskim siedziała. Zaprzyjaźnili się niezwykle i nawet już z Tatusiem Kubusia w Londynie niejakiego M. odwiedziliśmy i niezłęgo kaca zaliczyliśmy... Ten M. śmieszny był niezwykle i dobry człowiek i super kumpel i jeszcze zdolny niezwykle był. I lubił bardzo grać na gitarze, ale niestety w gustach muzycznych się nie dogadywaliśmy, bo M. ciężką muzę preferował. Marzył o karierze muzuka wielkiego i znanego, a Mamusia przyziemny człowiek (czasami) namiętnie marzenia te wybijała Panu M. z głowy i sugerowała, żeby się za naukę wziął i został wielką sekretarką albo kimś takim. M. w międzyczasie wyemigrował do Lądka, wielkim (prawie) kucharzem był (do dzisiaj pamiętam jak nam w knajpie, w której pracował zaserwował kuchnię francuską... z tymi pysznościami tylko Tatusiowe specjały moga konkurować), aż koniec końców dostał się do znanego i powszechnie cenionego zespołu muzycznego. I tak oto historia ta powiada – nie porzucajcie marzeń. Teraz nie musi być już sekretarką, kucharzem itp itd. Żyje i utrzymuje się ze swojej pasji. Szacun Marcin. Wielki Szacun. I wybacz brak wiary koleżanki z ławy szkolnej. Się też wiele nauczyłam i wnioski wyciągnęłam. If you can dream it, you reach it. Kropka. A poniżej Pan M I Devilish Impressions.
Daremne zaklęcia... Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że laba jesienna się kończy.... Jak szarzyzną walnie, to znowu do kwietnia z dziury nie wyjdziemy... Ratunku!!! Na poprawę humoru - nowa fryzura i kolor. I już lepiej. Ale ja to nic. Bogusław Linda (Brad Pitt mej młodości, "dla kogo teraz miauczysz maleńka"...) występuje w telewizji w reklamie Geriavitu!!!! Czaicie baze??? Ja pierdzielę, z kasą chyba nieźle krucho musiało być.... Ale żeby Geriavit??? Chryste, mógł chociaż w Viagrę czy coś innego temu podobnego się wkręcić... Zima idzie, ideały schodzą na psy, co to będzie? co to będzi???... Synek za to w fantastycznym humorze, z uśmiechem i radością do żłobka, rano w łóżku całuśny jak nigdy, po żłobku i całuśny i przytulaśny i sam się bawiący i w ogóle do rany przyłóż (swoją drogą zawsze się w coś walnę, to zaraz przybiega i przytula i robi cacy "ranie"). W czasie Mamui fryzowania byli u Pani Doktor na takiej tam kontrolnej wizycie i wsio w pariadkie. Zuch chłopak i tyle!
Pierwsza wizyta w prawdziwym teatrze. Ale zanim dotarliśmy do tegoż przybytku kulturanego, to była niezła poranna bieganina, bo przecież się rodzinka wyspać lubi i dotrzeć na Stare Miasto przed 10:00 to niezłe wyzwanie (włączając znalezienie miejsca parkingowego...). Ale jak się już udało, to powiadam wybrać się na Rynek o poranku to super pomysł. Mgła, rześkie powietrze, piękne wszystko takie i tak pachnące fajnie. No i oczywiście pełne już skośnych turystów pstrykających tysiące fotek (ja to bym się do nich nadawała....). A teatr mega fajny. Super miejscówka, kamieralnie (40 miejsc), krótko, bo około 20 minut muzyki i opowiastek taneczno-akrobatycznych i reszta do woli zabawy kulkowej, więc dla dzieci idealnie (od roczku do 5 lat przedział, więc nieźle można sobie pooglądać co przed nami ;)). A w domku Synek podaje Tatusiowi piwo, jeszcze nie z lodówki, mimo że Tatuś lubi schłodzone, ale na razie odkrył skrytkę w jego zasięgu i podaje jedno po drugim. Dziś 9 sztuk podał. Jak ulał do obiadku... Tatuś popołudniu pracuje, a my jesienny spacerek uskuteczniamy i Synek Mamusię szokuje, bo pożyczamy hulajnogę na 3 kółkach, a Synek po prostu staje i jedzie...!!! Mama wytrzeszcz gałek ocznych i w szoku totalnym. Ostatnio namiętnie obserwował wszystkie dzieciaki na hulajnogach i próbowaliśmy takich dwu-kołówek i widać wystraczło, żeby się nauczyć... Szok. Ale te dzieciaki to potrafią Starych zszokować swoją wielkością ;). Wielkie małe ludzie. Z szacunkiem dla dzieci, bo wiedzą, rozumieją i potrafią więcej niż nam się wydaje. Wystarczy im dać dużo przestrzeni i trochę możliwości rozwoju tych magicznych umiejętności i już się dzieje ;).
Oj, ale widok... Jednak to nasze morze to beautiful jest! Tylko ten klimat do dupy... Posileni solidnym i dłuugim śniadaniem ;), dawaj baraszkować w piachu. Radocha jak się patrzy, ale były też humory, spadające berety Kubusia i Stasia i niechęć do spania w wózku, awantury, jedzenie, picie, przewijanie, kąpiel Stasia w morzu (i przyspieszony kurs Wujka i Tatusia do pensjonatu w celu przeniesienia nowych ciuszków...), zakonnice, fotki, bańki mydlane, grupa emerytów zakochana w naszej dzieciakowej bandzie (za złotówkę chcieli się nająć do pomocy ;)), piwko, mewy, muszkle, kamienie, zamki, babki, bieganie, chowanie, całowanie, przytulanie, podziwianie widoku cudnego i takie tam cudne sobotnie drobne i większe przyjemności... Obiadek już w zwolnionym tempie, bo wszyscy padają na pysk, a dzieci dają czadu (powinny być takie przechowalnie przy plaży dla udręczonych rodziców J), ale za to rybka, więc raj dla podniebienia. Pakowanie i w drogę powrotną przez Gdańsk. Godzinka z Jastrzęniej do Gdańska upłynęły na odsypianiu braku drzemki – Mamusia prowadziła, a Tatuś razem z Synkiem chrapali ;). Synek się zbudził i stęknął, a Tatuś „Kuba, śpimy jeszcze” i się chłopaki na drugą stronę przekręcili i dalej w kimę... Oj śmiesznie. Ładnie w tej naszej Polsce, a Gdańsk wieczorkiem to już rarytas naprawdę. Przepięknie. I jeszcze przed drogą rybkę tak na pożegnanie i do zobaczenia. Droga w tą stronę super, bo sobota i pusto, w piątek było gorzej. Ale autostradę (wprawdzie nie za długą... ale co tam zawsze kawałek jest) to mamy jak się patrzy, a jak się fura prowadzi po niej. Tak to podróżować można. Chwila i już znowu w domku. Szybko to wszystko leci i przemija...
Nie ma to jak pół piątku na szmacie ;)... Oj fajne było życie ekspata... ;). Niewiadomo dlaczego, ale jakoś dziś aż tak bardzo traumatycznie nie było. Dziwne. Może dlatego że piątek i weekend się zbliża??? Poza tym się zmóżdżyliśmy i doszliśmy do wniosku, że takiej ładnej pogodzie odpuścić nie można i pojedziemy na wycieczkę jednodniową nad morze ;). A co tam! Raz się żyje i jak się czegoś chce, to trzeba spełniać zachcianki póki można. Więc jak tu nie mieć dobrego humoru ;). Ale zanim ruszymy, to jeszcze jeżdżenie na szmacie Mamusia powinna zakończyć (no może dopolerowanie łazienki sobie odpuszczę), Tatuś musi zakończyć swoje zajęcia remontowo-budowlane na Gagarina (jak już wyjdziemy z tych remontów, to przez następne lata za nic się nie bierzemy!!!), Synka trzeba zgarnąć ze żłobka i zaliczyć rodzinny spacer, bo przecież piękny jesienny dzionek, a na koniec się spakować i już w drogę (jeździmy raczej nocą, żeby ryków i rzygania nie było... Synek wciąga butlę i śpi jak zabity całą podróż nawet taką dłuuuugą bardzo). A z ostatniej chwili – domowe przedszkole Hawryńskich jedzie z nami ;). Oj będziefajnie i wesoło!
Synek ćwiczy słówka. Powtarza już prawie bezbłędnie... Ale mamy ubaw – duży, klatka, szynszyle, daj, sisiu i inne użyteczne słówka i słóweczka... ;). Mamusia pobiegała po sklepach w poszukiwaniu sukienek twarzowych jesienno-zimowych, łowy średnio udane, za to masaż tak dał czadu, że ledwo siedzę... chyba pójdę spać zaraz... A jutro chyba pójdę do fryzjera. Kolor jakiś czy coś. A Chłopaki się na basen wybierają. A weekend cuda wianki – w niedzielę idziemy do Teatru Małego Widza na Julkę Kulkę, a w sobotę może pojedziemy do Lesznowoli po dynie. W końcu sezon halołinowy się zbliża ;)... PS. Poniżej fotki różne starsze i nowsze z telefonu Tatusia - od góry: śliczna jesienna droga do Głubczyc, domowe przdszkole, czyli z wizytą u Hawryńskich, dalej seria z różnych zajęć na Głubczyckiej, od fotki w okularach seria fotek z Łodzi, a później znowu Głubczycka, Kubuś na podwórku, a Mamusia w pudłach... Synek generalnie w żłobku się mega odnalazł. Wchodzi jak do siebie, niecierpliwi się przy ubieraniu butów i nawet nie macha, buzi nie daje, tylko biegiem do Dzidzi i do Cioć... Oj aparat Mały... Tatuś walczy z robotami wykończeniowymi w mieszkaniu na Gagarina, a Mamusia kombinuje to i tamto. Bardziej to muzycznie Lole swoje przesłuchuje i coś nowego kombinuje... ;). PS. Wczorajsza wtopa dzisiaj ciut złagodzona - zremisowaliśmy z Angolami! Ale komentarze a propos deszczu, stadionu i dachu nie cichną... Wiadomo wszystko wina Tuska ;)... W ciągu dnia musieliśmy się po mieście przemieścić z centrum w kierunku domu i spędziliśmy 2 godziny w korku... Wszyscy grzali na 17:00, żeby mecz zobaczyć... Pół godziny się spóźniliśmy, ale w końcu dotarliśmy... Prawie Moskwa ;). A mecz - Tata krzyki, ochy, achy, a Synkowi klimat się spodobał i też się wczuł... Jak nie było bramki, to chodził i rozkadał ręcę mówiąc "ma", czyli nie ma.... ;). PS. Fotki żłobkowe poniżej.
Miał być mecz i dupa. Deszcz zaskoczył PZPN i zapomnieli wydać polecenie zasłonięcia dachu... Nie przeszkadzało to Tatusiowi i Wujowi Bartkowi wstępnie pokibicować... Tatuś w związku z tym w nocy chciał wyjść do przedpokoju przez okno, bo podobno mu się śniło mieszkanie na Gagarina czy coś... Niech i tak będzie... Wybaczone ma, bo aktywnie po nieodbytym meczu brał udział w randce muzycznej ;). Polecam bardzo. Ciemno, światło świec, dobry sprzęt muzyczny i pyszne kawałki muzyczne. Mniam powiadam. Randka jak się patrzy ;). Dniem upichciliśmy rosół na kurze i kaczce z Babcinego chowu. O ja nie mogę... Ale niebo w gębie... Kurde jednak te kury co kupujemy w sklepie obok to jakieś podróby... Ale cóż raczej hodowla kur na Głubczyckiej nie przejdzie... ;). Synek oficjalnie nareszcie został zameldowany wraz z Mamusią. Czekamy teraz na PESEL. Mamusia przy okazji odwiedziń w centrumie udała się do gorseciarki i zrobiła mały rifresz garderoby bieiźnianej. Niby nic, ale jakoś tak z piersią Dodową do przodu pchniętą się człowiek od razu inaczej czuje ;).
Chyba będziemy mieli ksywkę Rodzinka Zaraza.... Najpierw zaraziliśmy szacownych gości Kasię i Michała, a teraz Babcia padła... Chyba powinniśmy się odizolować od świata... Chyba że ktoś życzy sobie tygodniowe zwolnienie, to zapraszamy... powodzenie gwarantowane.... Końcówka lansu u Babci i w nocną drogę najpierw do Blani, a później do Wawy. Droga prawie, że super. Jechaliśmy tym razem Katowicką i wprawdzie jednym pasem, ale ponieważ już oddana do użytku po remoncie naprawdę jedzie się ekstra. Niecałe 3 godzinki i już w domku (w tamtą stronę jechaliśmy autostradą przez Łódź, ale ponieważ po drodze kolejny remont dotarcie na miejsce zajęło nam 5 godzin i 3 postoje, w tym jeden wymiotny Synkowy...). PS1. News dnia, do chorej Babci dołączył Wujo Wiesiu... wyrzuty sumienia mama... ale jest szansa, że to nie od nas, bo Giza też był z leksza chorawa... PS2. Tata był na grzybach. Znalazł sztuk sześć, z czego 3 robaczywe... Zupy to z tego raczej nie będzie... ;). Ale za to kilometrów narobił, dotlenił się, okolice pozwiedzał i ogólnie zadowolony wrócił.
Spacery rowery jak się patrzy. Pogoda mega super! Przepiękna jesień, a miejscówka jak zawsze urokliwa. Mama już zapomniałam jak tu ślicznie. Oj tyle wspomnień się odezwało, tak dawno temu tak fajnie było, teraz wszystko zarosło i trudno sobie przypomnieć wszystkie te zabawy uskuteczniane w dzieciństwie, a działo się jak nie wiem. Fajne wspomnienia, fajna ekipa dzieciakowa, fajna Babica i Dziadek, fajna miejsców na wszystkie ferie i wakacje i inne tam weekendy. Oj to se uż ne wrati... Ale w sercu zostało, świeże jakby wczoraj, tylko ciało już mniej świeże ;). Na spacerze oprócz łabędzi, jarzębiny, pięknych widoków, kukurydzy i takich tam, znaleźliśmy mysz, martwą mysz, więc udawaliśmy iż to śpiąca mysz, wieć Synek całą drogę „pi pi” mówił... Nie można go stresować, bo bardzo się przejmuje jak komuś coś nie tak się dzieje... Zaraz przeżywa, mówi jakieś takie jękliwe gatki szmatki, tuli się i ogólnie lico ma przerażone... Wujek Karol udawał, że samochodzik spadł mu na nogę, to Synek biegiem i prawie z płaczem do Mamy na ręce przypędził... Nasz wrażliwiec najdroższy (z nutą refleksyjną jak to Ciocia Ewa D. zauważyła). Wieczorem miało być zwiedzanie muflony i innych zwierząt, ale się okazało, że hodowla się chyba zamknęła, więc tylko spacer się kolejny przytrafił. Urkokliwy notabene. Zamiast wielkich zwierząt mamy u Babci cudną Łatkę, którą Kubuś polubił bardzo (bez wzajemności... Łatka patrzy na niego z dużą dozą nieufności i nie bardzo podoba jej się jak Synek próbuje jeździć po niej samochodem i takie inne tam... ale całują się namiętnie i Łatka liże Kubusia po główie... Synek się schyla cwaniak i podsuwa głowę pod pyszczek Łatki, a Łatka z przyjemnością pieszczot dokonuje...). PS. Komentarz do zdjęć. Synek na spacerze tak tylko wygląda jakby mu się nie podobało... Pora drzemki była, ale że nie chciał się przespać, to poszliśmy na spacer i akurat u Wujka na Barana miał kryzys drzemkowy... ziewał i na siedząco podsypiał ;). Nie ma to jak relaksacja na świeżym powietrzu. Ostatnie fotki – Kubuś w pudełku Puchatkowym – taki tam mały przykład jak Synuś najdroższy sam sobie czas potrafi zorganizować... chodzi w Babcinych kapciach, stroi się w różne rzeczy, jeździ, chodzi, wspina sie po schodach i inne takie... Jakby miał przynajmniej ze 3 lata. Pomysł zaświta i już się bawi.
Najpierw Opole, bo Wuja Wiesia zgarniemy po drodze i się ciężarówką przejedziemy ;). Synek w siódmym niebie – nie widziałam chyba takiego zaaferowania na jego licu... Taki wielki brum, tak dużo miejsca w środku, tyle przyciesków, CB radio i najważniejsze – ogromna kierownica! I można było nią pokierować!!! Ale radocha! Po drodze jeszcze kawka u Cioci Gizeli (pół godziny, a Synek zdążył Sajgon taki zrobić, że berety opadają... ), a później już Głubczyce welcome to! Rodzinnie, bo Ania z Karolkiem też przyjechali. Synek w centrum uwagi, ze sceny nie schodzi ani na chwilę. Spacery też były, ale głównie wygłupianki cacanki z Wujami ;). Oj śmiesznie. Mamusia swoje ciasto popisowe strzeliła (orzechowe z powidłami śliwkowymi i z kremem – się podzielę przepisem zdobytym, bo naprawdę pycha), Babcia kleiła pierogi z kapustą i grzybami, i już można z zastawionym stołem napchać brzuszki, uraczyć się lampką wina i cieszyć, że się jest w grupie rodzinnej ;). PS. Ale ta opolszczyzna śliczna jest... A jaki porządek niemiecki w zagrodach! Ordnung muss sein! Ile my się tędy najeździliśmy za dawnych czasów w odwiedziny do Babci i Dziadka... Na pamięć drodę się zna, ale tyle się pozmieniało, że mam wrażenie jakby totalny zachód się tutaj zrobił... Zawsze było tu bardziej kolorowo, kwiatowo, czysto i w ogóle, ale teraz to już naprawdę. Plus drogi mega dobre.
Się udało. Dotarliśmy do Babci, Synek się standardowo wylansował, a Rodzice w sposób dwojaki się schiloutowali (czyli Mamusia dochądząca do siebie w stylu kanapowym, a Tatuś z Sąsiadami w stylu procentowo-meczowym ;). Jutro ruszamy do Głubczyc.
No to już pojechaliśmy... Mama cały tydzień kichała, prychała, stękała, aż w końcu padła... Zestaw leków zaaplikowany, w łóżku zostałam, Tatuś z Synkiem walczą, a ja czekam aż mi się poprawi. Skoro dzisiaj się nie udało, planujemy wyjechać jutro. Masakra, mam wrażenie, że od półtora miesiąc jesteśmy non stop chorzy... Wieczorem już trochę lepiej, więc jest nadzieja...
Dziwne uczucie. Kąpiesz się i nikt nie dobija się do drzwi. Nawet wytężając słuch nie słychać krzyku, płaczu, dobijania, tylko muzykę, którą nastawiłam dwa razy głośniej niż normalnie. Spacerując po domu nie czuje 11-kilowej kuli u nogi i nie potykam się o zabawki różnorakie. Sweterek nie jest rozciągnięty do kolan i niczym nie jest uwalony także. Pod stopami nie pękają kulki, nie uwierają kamyczki. Znaczy się po prostu z leksza chata posprzątana, Mamusia w niej, a Synek w żłobku! Wszystko się zmieni jak chłopaki dwa moje wpadną do domu koło 15:00. Ale to dopiero za mnóstwo godzin i mega dużo minut. Nacieszyć się chwilą można. Muzyka tak smakuje. Książka tak wciąga. Pyszna herbatka. Słoneczo za oknem. Bułka z makiem. Kanapka z wędzoną makrelą. Krzyżówka z hasłem. Może zakupy? Może zdążę przed masażem (nie żeby aż tak pięknie - leczniczy bo 11-kilowy Synek poczynił małe spustoszenie w Mamusinym kręgosłupie i trochę teraz trzeba się podleczyć.... na stole aż tak nie boli, ale wieczorem po takim masażu to naprawdę czuję jakby ktoś mnie porządnie sprał...). Doczytałam o złotych metodach na katar i zaliczę Aptekę jeszcze (jednak niby w Internecie nic nie ma, a jednak coś tam ciekawego można znaleźć, czasem można). Fajne te dni są teraz. Szczęściara ze mnie. Fakt, że sobie na ten chwilowy relaks zapracowałam (prawie 15 lat korpo kołchozu...), więc z fartem niewiele to ma wspólnego, ale co tam. Jak się myśli, że się ma farta, to od razu dodatkowo lepszy humor się przykleja do człeka. ;).
Ciocia i Wujo wczoraj pojechali, ale biedny chyba niestety resztki naszego wirusa załapali i trochę ich pogoniło na odchodne... A ja mam wrażenie, że my chorzy stale jesteśmy... Synek znowu zakatarzony... Mamusia nie lepsza... Tylko Tatuś się trzyma... Zobaczymy jak się sprawia rozwinie. Może się obejdzie bez lekarza. A w piątek planujemy podróż do Blani i do Głubczyc ;). Będzie Wiesiu i Karolki, więc Babcia sie ucieszy, bo lubi jak jest Pełna Chata ;). Oby tylko Synek był w dobrej formie!!! Tatuś dzisiaj wraz z Bartkiem Ch. wybrali się na próbkę golfa. Jakoś bakcyla nie załapali, więc zakupów strojów, kijów, toreb, karnetów itp itd nie będzie... ;). A Synek ma za sobą pierwszą żłobkową robótkę artystyczną. A Mamusia błądzi gdzieś między sukienką, piosenką a zabawką (w ramach pomysłów hobbistyczno-biznesowych). Dobrze jej bardzo. I jeszcze jak patrzy na swoich Chłopaków to ją dreszcze przeszywają. Szczęśliwości dreszcze. Poza tym decyzja o przedłużeniu urlopu wychowawczego podjęta. Kolejne pół roku. Się cieszę bardzo!
Z wizytacją u Cioci Ewy i Wujka Marka i Oi i Nataszki dzisiaj byliśmy i fajnie było bardzo i dziewczyny takie duże (Oleńkę widzieliśmy jak miała najpierw kilka togodni, a później miesięcy, a teraz ma 5 lat i jest śliczną dziewczynką... kiedy to wszystko się dzieje??? HELP....). Fajnie patrzeć na te nasze Szkraby bawiące się to tak to siak... Oj śmiesznie i wesoło. Gatki szmatki sympatyczne i biegiem do domu, co by Miśki pod drzwiami nie stały. Dzisiaj długo zapowiadane zgrzanie beretów... (choć Wujo przyznać się musi wczoraj kontakt z rzeczywistością stracił... całe szczęście odzyskał szybko... a My wczoraj wybraliśmy się w przerwie między goszczeniem na superancki rodzinny spacerek i chill out był i podziwianie ptaków i rodzinne pogawędki i taki jakiś klimat, że aż serce mocniej bije ze szczęścia, bo ma się obok takie cuda dwa, jak moi mężczyźni...).
Ciocia Kasia z Wujkiem Michałem zjechali, więc Synek wniebowzięty. Popisy daje, stroi się i ogólnie lans niezły odstawia. Miło i fajnie, taka "mała Blachownia" nam się zrobiła ;).
|
Archives
October 2014
|