Czyli ulubione zabawy, czytaj WALKI!!!.... Mega pieszczoty tudzież "lanie" na dywanie, a w tle, w Moskwie WALKA KLICZKO - POWIETKIN. Na ekranie ziało nudą, w przeciwieństwie do naszego dywanu... Co to jest, że Ci faceci tak się lubią walić po ryjkach... Masakra... Nasze małe daleko od średniej krajowej nie odbiega i w kółko Wiesia na dywan ciągnie i krzyczy "bedzie walka, walka, walka"... i znowu się przewalają, siłują, łaskoczą, tarmoszą i inne takie... Finał jest zawsze taki, że są "rany" i trzeba kleić plasterki (jakbyście nie wiedzieli, to te plasterki mają moc czarodziejską, każdą dolegliwość leczą od razu, nieważne jaki ból, kleimy plasterek - najlepiej z Kubusiem Puchatkiem - i już po sprawie....). Tym razem i Kubuś i Wujo mieli rany okrutne i trzeba było się plasterkami ratować... Pełna powaga na twarzach i Mama Doktor Queen...
Po pierwszym zamówieniu, faktura i kasa prawie od razu na koncie. Taki klient to skarb. Nowe potencjalne zamówienia w drodze. Obdzwonka rozpoczęta (baza danych w samej Warszawie to 400 rekordów...). Będzie trwała dobrych kilka miesięcy... Nowe punkty dystrybycji na mapie... Strona lada chwila... Się dzieje...
Zapalenie krtani, nocny atak, wyjazd do szpitala i noc w szpitalu. Koszmar jakiś. Babcia Gosia wczoraj (sobota) przyjechała, Synek ją na dworcu witał z prezentem (piękny rysunek dla Babci), a nagle wieczorem kaszelek a w nocy to już masakra. Dostał w szpitalu zastrzyk, wenflon mu podpięli, przymusowa, inhalacja, krzyk i płacz, serce krwawiące, szpital w typowo polskim klimacie i siostry, którym najchętniej dupę bym sprała... Makabra. Tatuś z Synkiem zostali, co by Mamusia nie urodziła przy okazji... Całe szczęście szybko się polepszyło i już dzisiaj rano Synek na chorego za bardzo nie wyglądał ;). Się więc ewakuowaliśmy z tego koszmarnego miejsca. W domu już wszystko dobrze. Uff... Ale przygody...
Obserwowałam dzisiaj Kubusia. Taki śliczny jest. Taki duży. Taki mądry. Taka zakochana jestem, że aż nie wiem jak się uczuciami podzielę. Podobno normalne rozterki Mamusi spodziewającej się drugiego Dzidziusia. Im bliżej terminu, tym bardziej się boję porodu... Nacięcia mówiąc konkretnie. Jakiegokolwiek. Będzie znieczulenie, ale ból przez kilka dni później... Oj... chciałabym o czym innym, ale wraca to do mnie. Przy Kubusiu czasu nie było, więc widać teraz muszę posrać w gacie trochę ;). Tatuś po pierwszym zamówieniu czeka na potwierdzenie drugiego, trzeciego... Biznes zaczyna się kręcić!!! W "teren" idziemy za jakieś dwa tygodnie, kiedy rusza strona, ale już teraz krok po kroczku coś tam zaczynamy. Fajnie. I jeszcze tak sobie myślę. Kubuś ma 2.5 roku a kiedy oglądam zdjęcia jak się urodził, miał pól roczku, roczek itp itd, to tak jakby wieki temu to było plus aż niewyobrażalne, że dwa lata mogą z Dzidzi zrobić małego cudnego chłopczyka... Cud istnienia doprawdy. Rozczulające. A kiedy słyszysz Mamo Mamo Mamusiu kocham Cię... nie wiesz co z oczami zrobić, bo łzy leją się jak grad... Cuda wianki powiadam Wam. PS. Poniżej realizacja zamówienia nr 1 oraz nasza "wystawka" na Bartyckiej ;). Nieźle wygląda no nie? :)
ma się wspaniale! Waży dwa kilo, prezentuje się ślicznie, jest fotogeniczne (chociaż trudna do uchwycenia ze względu na mega aktywność non stop...), ma długie włosy, jest zdrowa i jeszcze planuje zostać u Mamusi w brzuszku. Termin 8 listopada, choć teraz wychodzi 4 listopada. Pożyjemy zobaczymy. Fotki wrzucę, ale nie wiem kiedy...
Rocznica 16 września 1944 roku... Włochy jako dzielnica straciła najwięcej ludzi w czasie II wojny światowej. Wywózka była mega i są jeszcze Ci, którzy to pamiętają, czyli znaczy się Mamusia znowu się zryczała, a Synek chce być harcerzem... Lubimy też chodzić do naszej lokalnej biblioteki. Synek w kąciku zabaw, Mamusia między półkami wącha zapach książek i najchętniej wszystkie by wypożyczyła... ;).
Zupełnie zapomniałam, że wszyscy jak jeden mąż trzymają kciuki za Marysię, a ja nic nie piszę... A więc trzymamy kciuki dalej, ale już na większym luzie, bo Marysia to już od tygodnia w DOMKU!!! Rodzinka w komplecie i w pełni szczęści. Na chemię do szpitala dojeżdżają raz w tygodniu i tak długo jeszcze, ale już na spokojnie i z wiarą w rychłe zakończenie leczenia uwieńczone pełnym sukcesem!
ZAMÓWIENIE NA MIĘKKIE ŚCIANY PIERWSZE JEST!!! Nie takie obiecane (już kilka takich mamy), ale czarno na białym! Żółte takie z czarnymi kształtkami (Tatuś zaprojektuje, to wrzucę wizualizację) i to w ilości 6 metrów (dużo!)! HIP HIP HURA! HIP HIP HURA! HURA HURA HURA!!! Tatuś właśnie mi doniósł (a jest coś koło 22 - a on dalej walczy w tej swojej fabryce :)).
Żarty się skończyły! Pakować czas się zacząć. Do szpitala. Tak na wszelki wypadek chwilkę wcześniej. 32 tydzień trwa, więc nie znasz dnia ani godziny. Wyprawka mamino-dziecięca na okoliczność pobytu w szpitalu dość się okazuje okazała jest (przy Kubusiu po prostu w biegu wskoczyliśmy do fury i do szpitala pojechaliśmy, więc nic ze sobą nie miałam), ale to nic. Sama akcja pakowania przyprawia mnie o ucisk w dolnej części brzucha i mrowienie brodawek... Tyle ile mogłam ignorować fakt, że lada chwila stan ciążowy się skończy, a zacznie się brutalna rzeczywistość, tyle ignorowałam. Ale czas się pogodzić, że zaczynamy orkę od początku. Po pierwsze poród (auć.... i jeszcze najpierw skurcze... auć), po drugie karmienie (auć... i czy na pewno wystarczy mleczka i jaka herbatka i co tu jeść i co tu nic-nie-robić, żeby dużo mleka było i piwo Karmi może i anyż i koper włoski i wkładki i laktator i maście i herbatki ... auć), po trzecie opieka 24h na istotką mierzącą około 50 cm i ważącą około 3 kilogramów i będącą zupełnie niesamodzielnie i totalnie skazaną na nas.... Mogłabym tak jeszcze długo, bo mam dzień wyjątkowy na męczenie buły, ale na szczęście muszę się już udać po Synka mego ukochanego, więc poprzestanę na powyższym... Udanego dnia ;). PS1. Teatr wczoraj udał się wyśmienicie, ale początek był trudny, później dla odmiany było szaleństwo (nawet gacie Synek zdjął ze szczęścia...), a na koniec już w samochodzie coś w stylu Egzorcysty... Skończyło się awantura i wielkim rodzinnym godzeniem się :). Oj powiadam Matką być... Ojcem być... PS2. Nie wiem czy pisałam... Synek okazał się wielkim fanem nowych ciuchów, butów i innych takich. Głośno, dobitnie i dłuuuugo wszem i wobec rozgłasza o swoich nowych rzeczach... Temat butów trwa już długo i nie zapowiada się na jego koniec... Ciocia zobacz jakie mam śliczne nowe buty... Panie Miru mam nowe buciki... itd itp...
Tak to oto sympatyczna niedziela - Chłopaków Mamusia wysłała na Warszawski Bazar Motocyklowy, a sama ma chwilę dla siebie, więc postanowiła coś tam skrobnąć i nadrobić gigantyczne już zaległości. Udanego dzionka wszystkim życzę i biorę się za przebieraniem milionów fotek różniastych... A popołudniu dla odmiany Mamusia walczy i zabiera Synka do teatru. Będzie się działo. Na razie bardziej ulubione jest chodzenie do rekina... (czyli do kina...), ale może po dzisiejszym dniu Synek zapała miłością do kultury wyższych lotów ;))). Się zobaczy ;). PS1. Synek dzisiaj od samego rana jeździ furami i gada tak "Nawigacja mi powiedziała, że mam jechać w prawo. Już jestem w prawo. Teraz w lewo i kieruj się prosto.".... A do kąpieli dla Pań polecam płyn czekolada z miętą... A Tatuś poleca browar Trzy Zboża... Każdy ma swój świat. Oj jak to dobrze, że tak. Nudno inaczej by było okrutnie. PS2. Droga do i z teatru: "nie jedź tak szybko, bo bedzie mandat i wypadek"...
Bo i tak już za tydzień LATO się kończy. Od sierpnia zaklinam, bo czuje się już w powietrzu charakterystyczny zapach jesieni i aleje kasztanowe wyraźnie wskazują na polską złotą jesień, ale teraz to już ucieczki nie ma... Wizyta na rynku czarno na białym wskazuje na obecność produktów jesiennych... dynia, żurawina, grzyby, śliwki i gruszki jeszcze walczą ;). Niby lubię jesień, ale po pierwsze dlaczego tak szybko? po drugie poród się zbliża (przyznać muszę, że tym razem ciut się stresuję, boję się wręcz....), a po trzecie szaro-buro, deszczowo i zimno... i tak aż do maja... Pomysłów dużo mam na szczęśliwe przebrnięcie tej pory, ale na samą myśl mam dreszcze... Po to przecież aż pół roku.... KUPA czasu. W sumie dla nas niewielka różnica, bo i tak będziemy w kupie Julkowej uwaleni, więc o co kamon? :).... A póki co popołudnie miłe jak się patrzy, bo w towarzystwie Krzemińskich. Kubusie dwa się obwąchiwały jak się patrzy i nawet bez naparzania było i w miarę do ogarnięcia. Fajnie. Ale ten czas leci... Z małych smrodów, małe mądrale się zrobiły... Kiedy? Nie wiem.
Dawno nie pisałam o osiągnięciach Synka, więc postaram się ogólnie zarysować sytuację na dzień dzisiejszy... Ubieramy się częściowo samemu: majty, gacie, bluza, kurtka, buty i ostatnio namiętnie walczymy ze skarpetkami (skapetusie Mamusiu). Zostało nam ćwiczenie bluzeczek. Wyższa szkoła jazdy. Do fotelika od dłuższego czasu Synka wsadzić nie można, bo SAM przecież umie. I siadać i wysiadać. Trochę to trwa i czasami okraszone jest wędrówkami po tylnym siedzeniu, ale dajemy radę. Czasem tylko Tata robi się blady tudzież czerwony na widok uwalonej tapicerki w jego ukochanej furze... Liczymy jednak na to, że z czasem się przyzwyczai, bo raczej lepiej to już nie będzie, a wręcz proces uwalenia może się posuwać i zwiększać swój zasięg wraz z przyjściem na świat Julii Katarzyny.... Synek czyta także na dobranoc książki. SAM oczywiście. Czasem nam jeszcze pozwala, ale widać że samemu to zawsze pewniej, że się wyczyta to, co jest napisane, a nie że Starsi coś tam wymyślą... Zaczął także konfabulować nie na żarty. Pierwsze pojedyńcze opowieści dziwnej treści przerodziły się w takie tam: „Mamo, a pamiętasz, jak Pan na motorze jechał, był wypadek, ja biegłem, kartetka była, bolało bardzo. Nie jedź tak szybko, bo znowu będzie wypadek. Będzie rana, guz, krew i będzie bolało i do doktora będzie trzeba jechać. A bury nie może, bo jest głodny i musi jechać do domku oglądać bajkę”.... „A jak byłem mały to tak mnie zabrał na truskawki takim pociągiem wiesz?” i takie temu podobne historie. Poza tym nową miłością są klocki lego. Tak sobie Maluch radzi i takie cuda buduje, że nam berety spadają... I jeszcze z dialogów... "W żłobku miałem wypadek.", "A co się stało?", "Po prostu miałem wypadek. Kobita na mnie najechała.
Skoro multipleksom mówimy stanowcze nie, znaleźliśmy sobie alternatywę! Kino Myszki Norki i było super! I Bolek i Lolek i Reksio i takie tam, no i hit czyli Myszka Norka! Synek nie mógł się skupić cały seans, bo Myszka Norka siedziała za nami, więc się stale lampił i zabójcze uśmiechy posyłał. Na koniec rzekł "taka duża Myszka Norka? dziwne to..."....
Lało, więc na osłodę wybraliśmy się do mutipleksu na film dla dzieci Samoloty... Pół godziny reklam.... Film ewidentnie pod dorosłych zrobionych. Ale śmiesznie.... Uhahaha... Ale Synkowi bardzo się podobało. Chyba bardziej popcorn i M&Msy w kubeczku, ale nieważne ;). A na deser różową parasolkę zostawiliśmy w kinie i była awantura. Całe szczęście, że Kubusia Puchatka po drodze spotkaliśmy.
Dzisiaj na Służewcu The Knife i inne cuda wianki, a u nas Kubuś... Pani Jola się na nas obraziła (za rzadko ją zatrudnialiśmy! a niby tak nam się chciało po mieście wieczorami szlajać... a tu się okazało, że stare pryki jesteśmy albo Kubuś chory albo Mama w ciąży rzyga i takie tam perypetie ograniczające wolność i przestrzeń swawoli....), za późno sobie o festiwalu przypomniałam i w ogóle dupa blada. Nic to. Poskręcamy meble, jak Tatusiowi się uda dzisiaj listę zakupów w IKEI zrealizować... Przemeblowań, sprzątań, segregowań i takich tam - CIĄG DALSZY I KOŃCA NIE WIDAĆ... Wicie gniazdka to przedziwna faza ciąży, przedziwna, bo nie da się jej absolutnie ani ominąć ani przechytrzyć... A poza tym u Kubusia się na nią nie załapałam, więc teraz mam za dwójkę całą... :). PS. Synek o poranku - "Kto Cię Synku podrapał?", "Tygrys. Wiesz. W lesie jak byłem. Babcia mu powiedziała, że nie wolno drapać. Ale mnie drapał ten tygrys. Nu nu tygrysie. Babcia mówi".... "A pamiętasz jak byliśmy w lesie? Był lew też no nie?" - "Tak Synku pamiętam las, ale Lwa nie bardzo kojarzę..." - "Oj mamo"... "Dzisiaj w żłobku zjem małe co-nie-co na śniadanko wiesz?".... I tak to w kółko prześmiesznie i cudnie, że człowiek tych sentencji nie zdąża spisywać.... A nie można przecież ciągle z długopisem biegać, ani za bardzo się starać zapamiętać, bo inne pogaduszki umykają i łatwo coś zgubić... A szkoda by było, bo naprawdę superanckie są. I aż serce boli, jak się pomyśli, że z tego się wyrasta i że pamięć nie ta, więc połowy się zapomni... Ojej, życie ależ Ty jesteś zadziorne i przekorne.... W przyszłym tygodniu walczymy na DUŻYCH targach wnętrzarskich, głównie Tatuś oczywiście, ale coś tam się pokręcę także, co by lepiej w pamięć zapaść ("Wiesz, pamiętasz ten koleś od tych miękkich ścian, co mu żona na targach prawie urodziła ;)). Kciuki proszę uprzejmie trzymać, mocno poproszę. Się przyda mocne trzymanie kciuków. Na pewno. Kiss
O poranku na ławeczce w żłobku, taka oto scenka rodzajowa miejsce miała... "Mamo nie będziemy się dzisiaj przytulać. Muszę iść do żłobka, a Ty do pracy"... "Synku to może chociaż szybki buziak???..."... "No nie znowu. Nie mogę przecież"... Koniec scenki. Serce Mamusi rozedrgane, niby dumna, że taki Zoś Samoś, ale jak to BEZ PRZYTULANIA MAMO??? Słabo? Przy okazji się dowiedziałam, że Synek jak wstaję z drzemki południowej, to mówi po pierwsze, że jest DUŻY i sam się ubiera, a po drugie, że Mama jest w pracy. Na pytanie, a co mama robi w pracy, Synek bez zająknięcia odpowiada "Bawi się.", "A w co się Mam bawi w pracy Kubusiu?", "W chowanego." Taaaak. Urządzamy pokój Julki i "zagracamy" Kubusiowy, bo miejsca na zabawki brakuje, więc jakiś regał trzeba skombinować. Niby taka mała norka, a jeszcze kawałek da się wykroić na mebelek jakowyś...
Kubuś kiedyś i dziś, czyli wspomnień czar... oraz przygotowania do pojawienia się w domu Małej Księżniczki, czyli nic nowego, a ciąg dalszy.... Rosie dla Julci, a Szarak od Julci dla Kubusia. Psycholog radzi (i doświadczenie rodzice też), więc się kupiło i już. Szaleństwo na placu zabaw Fiku Miku. Synek przeszczęśliwy, Mamusia też, bo jest strefa kawiarniana i ma się dziecko na oku i można brzuch wypiąć i straszyć jak klasyczny hipopotam (pamiętam z safari w Tanzanii, że hipcie to numer 1 zwierzaki jeśli chodzi o kilowanie ludzi...).
do szkoły by się szło!!! Bzdura... wcale by się nie szło!!! Bardziej lubiłam wierszyk "słońce świeci, ptaszek śpiewa, a mnie w szkole krew zalewa..."... Ale niestety niektórzy nie maja wyjścia i muszą zaginać do szkółki i innych instytucji. Miasto już zakorkowane na maksa, czyli witamy w rzeczywistości. Wykorzystując ciszę w sklepach (do południa wszyscy na rozpoczęciu roku szkolnego....), zakończyłam dzisiaj temat wyprawki dla Julki. Wsio (chyba wsio) zakupione. Łzy w oczach zakręcony, to to takie maleńkie, bo takie różowiutkie i takie w ogóle to wszystko wzruszające jest (HORMONY! to są, to nie JA!). Nawet Tatuś trochę taki rozmiękczony jak oglądał zakupy... Za to Synek wręcz przeciwnie, jak się wkurzył, że się my się zachwycamy jakimiś tam Julkowymi bzdurami, to najpierw próbował sam się w ciuchy Julkowe ubierać, a po nieudanych próbach zaczął rozrzucać garderobę różową po pokoju... W międzyczasie próbował Mamusiny brzuszek delikatnie rączką zdzielić, a następnie poszedł przemyśleć (przymusowo -ńie KARA tylko chwila dla siebie ;)) sprawę na swoim foteliku przemyśleń oraz wrócił z komunikatem "już się uspokoiłem", odbyliśmy rozmowę przygotowującą Synka do roli Braciszka ukochanego i dalszy ciąg dnia upłynął sielankowo. Pisałam już, że tematu zazdrości nie unikniemy? Z psychologicznego punktu widzenia, jak Kubuś nie będzie zazdrosny, to wtedy naprawdę będziemy musieli się zacząć martwić. Bo będzie to znaczyło, że tłamsi uczucia w sobie, zamiast je okazywać. Taka opcja nam raczej nie grozi... więc pracujemy dzielnie nad tym, żeby po prostu pomóc przez to przejść i to w jak najłagodnieszy sposób. Fajnie Pani psycholog porównała ten temat "A jak Pani mąż po kilku latach szczęśliwego i udanego pożycia, nagle znalazłby sobie kochankę i wpadł by jak śliwka w kompot, to Pani nie byłaby zazdrosna? Siła uczuć, w tym przede wszystkim zazdrości jest OGROMNA i naprawdę trudno to wszystko w sobie pomieścić". Na razie idzie nieźle. Dużo pracy, wysiłki i myślenia to wszystko wymaga, ale jak się chce to można. Dalej Kubuś dalej :). Będzie nas teraz więcej, więc jeszcze więcej miłości i przytulania przed nami ;).
|
Archives
October 2014
|