I na dodatek pada nie pada pada nie pada znowu nie pada.... dramat. Ale za to Synek w deszczowy dzień całuśny i przytulaśny niezwykle ;). Weekend szybko minął i wieczorem ruszamy do Wawy kończyć sprawę remontowo-budowlaną. Sypialnia raz do pomalowania, w gabinecie jedna ściana i paski kolorowe u Kubusia do skończenia. A później tydzień sprzątania i po bólu... a no i jeszcze przewózka rzeczy i rozpakowywanie i znowu sprzątanie i już będzie koniec, i u siebie i superancko i będzie trzeba jakiś nowy projekt ruszyć ;). Bo co tak nic nie będziemy robić? ;).
Wizytowanie Maszczyków tak nas zauroczyło, że kontynuujemy tym razem u Ady i Łukasza ;). Zabawa jak w poprzedni weekend wyśmienita i dziewczyny super towarzyszkami Kubusia są. Prowadzanie wózka z lalkami, piaskownica, basen mały, basen duży, jazda na prawdziwym rowerze i takie tam bajery ;). Oj się działo. Miejscówka super, jak na daczy ;). Rodzinnych opowieści ciąg dalszy i inne gadki fajniackie.
Tydzień walki dobiega końca. Padamy na pysk, nie czujemy rąk, nóg... Masakra, ale jaka satysfakcja ;)! Kończymy i biegiem się zbieramy do Blachowni, żeby jeszcze naszego Syneczka Kochanego zobaczyć dzisiaj. Podjeżdżamy a tu taka niespodzianka... Synek "dla odmiany" (:)) prowadza Babcię po podwórku i jak tylko nas zobaczył, to pierwszy raz po prostu się rzucił Mamusi na szyję i mruczał i tulił się w nieskończoność... Później do Tatusia i znowu do Mamusi i mruczał i tulił się... Ojej... Miłość, taka czysta, bezwarunkowa... Piękna... Nie wiem kto bardziej stęskniony – Kubuś, Tatuś czy Mamusia??? Chyba wszyscy po tyle samo, czyli bardzo bardzo. A wieczorem z tej ukojonej tęsknoty, Tatuś zarządził grillem i skończyła się akcja zezem i spaniem w okularach, które się w którymś momencie z leksza przekrzywiły... oj komicznie powiadam ;). Mąż robotę zaczyna o świcie, a żona sie zwleka ciut później, w związku z czym dojeżdża komunikacją miejską. Bardzo mi się spodobało, bo szybkie pociągi są super i w ogóle prawie jak w Ameryce i jest odjechana kawiarenka na stacji Powiśle i można sobie na peronie posiedzieć, a w pociągu ludzi pooglądać i okolica przez okna popodziwiać ;). A już w naszej Italii, można sobie wybrać, albo nową albo starą ;)... I siaty z zakupami ze sklepu za rogiem w rękach przytargać i takie tam ;).
Się zebraliśmy rankiem, jedziemy sobie jedziemy, widzimy policje, na 410 kilometrze zwalniamy i udajemy że grzeczni jesteśmy, a tu nagle bum... Ktoś nam wali centralnie w tyłek... I tak oto pierwszy wspólny wypadek zaliczyliśmy. Policja była na miejscu, więc wszystko sprawnie poszło. Mandat dla Pana z Passata, lawety i dla nas i dla niego i dalej w drogę... A w lawecie CB radio i niezły ubaw... Mobilki, mobilki jak tam ścieżka na Warszawę (czytaj - stoją???), misie na hulajnogach (czytaj policja na motorach) i podwójna obstawa z krokodylkiem (czytaj inspekcja drogowa). Samochód odstawiony do serwisu i przez 6 tygodni będzie stał... Poważniejsza robota, ale będzie żył ;). Formalności załatwione, wracamy do remontu. PS. Tak wygląda nasza dupa, a tak przód sprawcy całego zamieszania...
Oj, ale miły rodzinny dzionek. 4 pokolenia przy wspólnym stole i gadka szmatka, grilowanie, degustowanie, pyszne ciasta (i pyszniacka czekolada wypatrzona przez Kubusia...), super dzieciaki, zabawianki, opowiadanki i nowość dla Kubusia - trampolina! Zaczął z pewną dozą nieufności, ale jak się rozkręcił to ciężko go było zatrzymać ;). Miło było powspominać historie rodzinne, pogadać o tym i o tamtym, tak sobie pobyć razem. Fajnie jest mieszkać już tutaj. Przez ostatnie 3 lata to raczej nie bywało, żeby udało się spotkać. A z przemyśleń to "czas tak szybko leci"... Jeszcze chwilę temu nasi Rodzice byli tacy jak my teraz, a my byliśmy Kubusiem, Majeczka i Wiktorią... A teraz Taty nie ma, Wujka Zygmusia nie ma, Babci Krysi nie ma, Prababci Ani i Pradziadka Karola nie ma... Jedni odchodzą, nowi przychodzą... Życie. Się nie da procesu zatrzymać, ale dzisiejsze chwilę zostaną w sercu. Dobranoc. PS1. Kubuś się nauczył puszczać oczko ;). Ale słodko... PS2. Kubuś śpi, a nam się trafił wyczesany "Nić śmiesznego", zawsze bawi do łez. Trzymaj się ramy to się nie posramy ;).
Oj się dzisiaj działo ;). Zdjęcia mówią same za siebie ;). Od rana Synek się lokował, bo potpatrzył Babcię i koniecznie musiał tak samo przecież... A leśniczówce czego to nie było... Dziki były (i nielegalne podkarmianie), posiłek iście królewski i jeszcze grill na deser (Synek został grillmenem... podpatrzył dla odmiany Wuja i już był koniec... cały grill przygotował, Wujo nie miał już czego dorzucać...), zielono pięknie, mega Szyszki (z królewskich świerków - a może sosen??? diabli wiedzą... wyleciało, ale się pamięta, że trzy są i że dawno dawno temu zostały zasadzone przez Hrabiego, co się osiadł był w oklicy przyjeżdżając from USA i jeszcze też od Pana Leśnicznego się dowiedzieliśmy, że lokalna pstrągarnia najstarszą jest w Europie!), kwiatki, ognisko, kamyczki, maki, drabiny, barany i inne takie tam dziwy. Fajnie i żal, że się już skończyło...
Poranne buszowanie, zakupy, lody, spacery rowery. Torebka obowiązkowa... no bo jak inaczej... Synek nosić musi i już... Później Cmentarz - wizyta u Dziadka Andrzeja, zwiedzanie kościółka projektu wujka Marka, zboże, las, konie, kamienie i kamienie... Działka Miśka i góra piachu - cóż więcej Synkowi do szczęścia brakuje...! Lutek. Markowie. Ale dzień, ale to nie koniec.... Sezon grillowy w pełni. Piersi z kurczaka w zalewie Tatusia Kubusia, nóżki kurczaka, cukinia, kiełbaska, kaszanka, sałatka pomidorowo-ogórkowa, ogórki kiszone świeże od Babci Kasi i na deser żurek wuja Andrzeja. Żyć nie umierać powiadam... Deszcz nas niestety zastał i będąc (tym razem WSZYSCY z wyjątkiem śpiącego i trzeźwego Kubusia) wypiwszy ciut więcej niż odrobinę zabrali się za składanie namiotu... Reality Show i Leadership show w jednym... ;). Ubaw po pachy, ale niestety bez sukcesu i trzeba się było przenieść do domku. Oj fajnie było. Trzeba chwytać te momenty garściami, bo zanim się obejrzymy śnieg spadnie i znowu będziemy wyglądać wiosny i lata....
Co by się nie zasiedzieć... ruszamy znów w drogę... Czyli do Babci w Blani dla odmiany. Znowu nowe cuda wianki, Lecznica, Apteka, Portos, podwórko, Lutek itp itd... Cudom końca nie ma ;).
Ciągle pada. Na południu Europy susze i pożary, a u nas leje i trąbami powietrznymi daje... synek dostał quada, co by się nie obrażać za bardzo, ale i tak trochę z pewną niepewnością podszedł do naszego powrotu ;). Tańczy dalej, wchodzi, schodzi z kanapy, myje się sam, nurkuje, gada... czyli niby klasyka, ale już tak pewnie, jak mały człowiek, a nie niemowlaczek. Słodkości pyszności. Mniam. Mamusia w IKEA chciała zaszaleć i pokoik Synkowi zaplanować, ale zanim się rozpędziła telefon zgubiła i tak się zestresowała (rzecz nabyta, a tak jakoś pierwszy raz aż mi się mega przykro zrobiło i zła na siebie jak cholera byłam), że do domu wróciła, bo o zakupach już mowy nie było... Ale na koniec niespodzianka - w końcu ktoś telefon odebrał i się okazał, że telefon jakaś dobra kobitka znalazła i oddała. Chyba ją wyrzuty sumienia ruszyły, bo nie od razu odebrała, ale nieważne. Ważne, że zguba się znalazła i można było dzień kontynuować ;). PS. Synek odkrył na nowo króla Elvisa i daje czadu na „parkiecie”... z nowości odkrył i podziwia wiatraczek w łazience... w kółko i namiętnie... cudny jest... Pawełek też na parkiecie daje czadu, ale już profesjonalne tańce wygibańce ;).
Tęcza jedna, druga i trzecia. Ale ładniacko. A u nas remontowo-budowlano ;). Tatuś ura bura szef podwóra rządzi, zarządza i łachy drze z Mamusi... no bo fakt Mamusia wielkim budowlańcem nie jest i zadaje pytania niezwykle laickie, które profesjonalistę mogą bawić tudzież zabawić. Ale, ale proszę Państwa, mimo iż Tatuś jest niekwestionowanym Bohaterem Swojego Domu, to Pan w Leroy Merlin Tatusia zagiął i się okazało, że gafa budowlana za gafą i takie tam, więc Tatuś musiał dziubka strzelić i tyle ;). I koniec końców nawet Mamusine pytanka rozbrajające straciły na ostrości ;););). Hi hi ha ha ;). Pobuszowaliśmy po sklepach teren przygotowując na wielkie malowanie (piękne kolorki wybrane, farbki wypróbowane, gotowi jesteśmy), mieszkanie oklejone (ja pierdziele, ale robota...), lampy i inne takie pozdjemowane - po prostu teren "clear" i można wchodzić z koparką ;). A my po dobrze spełnionym obowiązku ruszamy do Synka. Film drogi by nakręcił naprawdę ;). PS. Synek nieustannie prowadza się o lasce, zbiera kamyki, kopie piłę i takie tam... ;). No i wspomnieć należy, że wyjada Prababci Luci paluszki... Co pięć minut biega i „eeeeee”, czyli Babcia daj paluszka, ale to szybko....
Posiedzieli, odpoczeli, w drogę ruszyli akcję remontową kontynuować. Synek w dobrych w rękach, więc robota wre ;).
W nagrodę za wysiłek tygodniowy siedzimy, gadamy, grilujemy i fajnie nam jest. Jedzonko pyszne, ciasto Babcine jak zwykle mniam, Synek w swoim żywiole i ogólnie na medal wszystko.
Oj ten Synek... Słodziak, że beret spada ;). Popisy od rana do nocy. Na tapecie tańce są... Powiadam beret spada... I do rytmu i do taktu i kilka kroczków tu i tam i do przodu i do tyłu ... Profeska jak się patrzy ;). Trochę obrażony na Mamę i generalnie początkowo ignorujący, ale szybko złości przeszły i "porzucenie" zostało wybaczone. U Pani Doktor byliśmy, bo pokasłuje trochę, ale wszytko w porządku. Leki dostaliśmy i będzie ok. Zjeść go można taki fajny... I z Babcią się super bawi i z Dziadkiem i w ogóle pasuje mu ogólnie ;).
Zgoda zapanowała, więc humory super fajne. Tatuś zostaje i walczy, a Mamusia w podróż powrotną do Łodzi, do Synka ukochanego. A po drodze – mega piękny zachód słońca, a za chwilę mega piękna burza i znowu piękne słońce i już zapada zmrok. Tak jak w życiu... jedno za drugim niezmiennie i jednego bez drugiego nie ma... Lets call it raz słońce raz deszcz... Autostrada Wawa-Łódź sprawia, że podróż niezwykle przyjemna jest (i szybka też, Mamusia jeszcze w takim fajnym humorze, że nawet gotowa zapłacić za chwilę przyjemności związaną z predkością karalną ;)). Synek już śpi i się trochę nie mogę doczekać powąchania go...
Akcja remontowa przerodziła się niemalże w akcję rozwodową, ale zakończoną pojednaniem i konsensusem w sprawie robótek domowych i remontowych ;). 6 lat razem śmy sa, więc trzeba było sobie wyrzucić sobie to i owo, co by milość świeżością zapachniała i tak też się stało ;). Cudny też muż, cudnie nam jest i Tatuś się się wreszcie zgodził na kilka dotakowych prac i Mamusia jeszcze większą miłością zapałała... Oj te baby... Oj te chłopy... Czy by życie było w pojedynkę ;)... Na początek rzeźbimy z cyklinowaniem parkietu, tydzień się zejdzie, a później malowanie i takie tam doróbki - a to mozaika w kuchni, a to ściana ceglana w pokoju dużym, a to pasek czarny na suficie w przedpoju, czyli same bardzo ważne elementy wykończeniowe ;););). Oj fajnie mówię Wam!
Wszystko co dobre szybko się kończy.... Wieczorem już w Wawie znowu dyskusje na Głubczyckiej. Krótko zwięźle i na temat - malujemy i jakieś tam pierdoły robić będziemy. Wsiadamy więc w furę, pakujemy Synka i do Babci i Dziadka do Łodzi, co by Synka przygarneli ;). Z Synkiem u nogi ciężko cokolwiek zrobić przyznać trzeba...
Dobrze, że weekend wizytowy był zaplanowany, bo inaczej awantura o remont byłaby gotowa... A tu miło i sympatycznie i cudnie u Cioci Marty i Wuja Mariusza i Jasia. Mława urokliwa, spacerek udany (no bo fontanna była i lody plac i kamienie i dzieci i Jaś starszy, więc Szacun i Podziw budzący i ogólnie arakcje dla Synka niezwykłe) i cała wizyta zakończona sukcesem. Pyszne jedzonko Ciocia zdiełała (Kubuś pulpecikami się zajadał jakbyśmy go głodzili przez cały tydzień...), plotka wprawdzie krótka, ale jak się patrzy i tylko "mało" trochę tego bycia razem. Koniecznie następne spotkanko organizować będziemy! Szkoda tylko, że czas tak szybko leci...
Oj dzień leniwy po powrocie, znowu się aklimatyzujemy ;). Synek jak wyrośnie to na miejscu usiedzieć chyba nie będzie umiał... Takie dziecko drogi nasze kochane, i dzielnie bardzo i cudne i w ogóle kochane. Upał nie-do-wytrzymania, więc się na basen wybraliśmy. Zanim dojechaliśmy, to się na burzę zebrało i już na basen nie wpuszczali... No to co?... Do Pink Flamingo. I tak się wspaniale złożyło, że super motor był po drodze i znowu się Synkowi zeszło.... Wieczorem mieszkanko odebraliśmy! Zniszczeń większych nie ma, ale jak na Mamusi oko remoncik odświeżający by się przydał. Chwilowo jest różnica zdań damsko-męska, więc temat odłożony ;)...
O poranku klasyczne doglądanie zwierzyny domowej i ogólnie zagrody całej + drobne roboty porządkowe... Synek w swoim żywiole, widać coś tam z country mena ma w sobie ;)... Trochę nam z tym całym gospodarowaniem zeszło i do Włodarza na wejście się spóźniliśmy i niestety Tatuś tym razem poniemieckich podziemnych tajemniczych miast nie zwiedził. No bo godzinę czekąc na wejście i półtorej godziny zwiedzania, to byśmy z Synkiem ześwirowali w tym lesie, a Synek za maleńki na zwiedzanie. Nic to, następnym razem. No to co w drogę i do Wałbrzycha do jednego z ulubionych miejsc Mamusi, czyli do Zamku Książ. Oj pięknie było i Synkowi się podobało niezwykle. Zwiedzał a zwiedzał i to sam wszystko na własnych nóżkach i własnymi rączkami. Czyli zamiast godzinę zeszło się cztery godziny... Nic więcej z planu się więc nie udało zrealizować i udaliśmy się na kolejną część wycieczki, czyli do Ani i Karolka do Wrocławia. A tam pyszne jedzonko, fajniackie nowe mieszkano i spacerek (Mamusia zapomniała o aparacie i dokumentacji brak, ale był i Wrocław i piękna uczelnia i gabinet prezesowski Wuja i Wydział Weteryjny pięknie wyremontowany - Tatuś Mamusi tu studiował, więc chodzenie śladami historii ;)). Na koniec kąpiel i w drogę do domku. No i dotarliśmy i a jutro odbieramy klucze do naszego lokum! Nareszcie... PS. Chyba się nie chwaliłam, ale niedawno to Wujek Karolek był u Prezydenta! Taki to zaszczyt Wuja, a przy okazji rodzinę całą spotkał! Fotka obok. I tyle co przyjechaliśmy, a już pożegnań nadszedł czas. Fajnie było, ale jak zawsze wszystko co fajne szybko się kończy. Żeby jednak sobie fajność wyjazdu przedłużyć, zrobimy sobie jeszcze jedną wycieczkę, tym razem z noclegiem i dopiero jutro ruszymy w stronę domku z małą wizytą we Wrocławiu ;). Pogoda dopołudnia była makabryczna i musieliśmy ulewę przeczekać, więc dopiero koło 13 ruszyliśmy w drogę. Najpierw z Ciocią jeszcze do Legnicy, bo chcieliśmy dzielnicę „po-rosyjską” (a właściwie „po-niemiecko-rosyjską...) zobaczyć. Chaty mega wypasione, super wille, i aż się nie chce wierzyć, że takie czasy były, że Polacy nie mieli wstępu tutaj, bo Ruscy rządzili. Jak ktoś ma ochotę zobaczyć jak było można obejrzeć film fajny „Mała Moskwa”, bo zdjęć nie robiliśmy. Buziaki i dalej na południe. Świdnica z zajebistym Kościołem Pokoju (aż dech zapiera, a jaki super zapach starości... a jak w ogóle wszystko super....) – wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Się nie dziwię. POLECAMY! Nie wiem, czy widziałam ładniejszy kościół (i to jeszcze zrobiony tylko z drewna, gliny, słomy i piasku – historię można sobie poczytać, bo naprawdę szacun, a zobaczyć to już koniecznie na liście „do zobaczenia zanim umrę”... ;)). I dalej jeszcze łażenie po Świdnicy i tu proszę Państwa niespodzianka – niby niepozornie, jak to wszystkie miasteczka w okolicy, a tu się perełka trafiła, że beret spada, i to nie tylko katedra i rynek, ale całe miasteczko tak urokliwe, że naprawdę się zachwyciliśmy. Można tu zamieszkać, tak jak w Londynie. I gwarno i miło i sympatycznie bar MG Janek co to miał być restauracją o dźwięcznie brzmiącej nazwie Makjanek... Pani lokalna nam poleciła (i fakt gyros i pita mniam) i tak mi się wydawało, że mówiła Makjanek,a tu taka niespodzianka.... ;). Ze Świdnicy do Pałacu w Krzyżowej. Tutaj się grupa opozycjonistów niemieckich zbierała i radziła jak tu Hitlera się pozbyć i Europę na dobrą drogę sprowadzić. Wszystko mega odnowione i widać, że Fundacja działa sprawnie. Wystawę o Opozycjonistach różnych obejrzeliśmy (i Kuroń był i Havel i zwalony mur berliński, tak się jakoś na sercu lżej zrobiło, bo zawsze będą ludzie dobrej woli...), chwilę pospacerowaliśmy (Synek taki atrakcjami zmęczony, że usnął i zwiedzał śpiąc na rękach...) i udało się przed burzą wpaść do fury. Jeszcze chwila i już stacja końcowa. Oj to się dopiero tutaj narobiło. Miejsce dokładnie takie jak lubią baby... strumyk, stawy, zielono, po góralsku, tu górka, tam potok, aż się chce wypocywać ;). Synek też wniebowzięty, bo zabawek setki i zwierzaki różniaste, więc oczopląs permanentny. Z przerwami na tańce, które praktykuje bez przerwy dokładając nowe kroki (nawet dzisiaj w kościele myślał, że przewodnik śpiewa, to sobie zatańczył....). Cicha Woda (tak się miejscówka nazywa, miejscowość Lasocin) naprawdę fajnym miejscem jest. Pokój klimatyczny, chata stara, co ma swoje plusy i minusy – Mamusia zachwycona, ale jak Synek śpi w łóżeczku, a się chce dotrzeć do łaznieki to skrzypiąca podłoga w cichym chodzeniu nie pomaga... ale jaki urok ma. Posiedzieliśmy na dworze, internecik (WIFI mają, a nie jakieś tam fifirifi), piwko, herbatka, gazetka, przewodnik (trasa na jutro) i do spania. Dobry dzień, będą dobre sny ;).
|
Archives
October 2014
|