No i po bólu ;)!!! Wprawdzie Misie poszły z nami do żłobka i Synek płakał przy odrywaniu od Mamy, ale zaraz się uspokoił, zjadł śniadanko z dziećmi, bawił się, był na dworze, spał, zjadł zupkę i się zdziwił jak Mamusia punktualnie o pierwszej się zjawiła ;). W ramach odstresowania po tygodniu adaptacyjnym Rodzice się z Ciocią Lwem i Wujkiem Szczurem umówili. Mamusia jabłecznik upichciła i wszyscy się nieźle wstawili ;). Oj jak fajnie być w Polsce i to we Włoszech (warszawskich ;)). PS. A tak wygląda spacer po okolicy... Nie dość, że trwa godzinami, bo Synek najmniejszemu kamyczkowi nie przepuści, to zaliczona musi być bułka albo lizak (zależy w którym sklepie lądujemy) i koniecznie kilka odpoczynków na murkach...
0 Comments
Oj dzisiaj to było... Wprawdzie płaczu w żłobku było mało (Misie dwa zostały zabrane, bo Synek przed wyjściem kładł się na podłogę, uciekał, aż w końcu dał się namówić towarzystwem Puchatka i Białego...), ale za to w domu tak nam dał popalić, że liczyliśmy do 100 i to nie raz... Mamusia w ramach rozrywki (w przerwie między awanturami a przytulaniem...) zapodała warsztat malarsko-plastelinowy zakończony kąpielą z Tatusiem ;). A w nocy koncert 1.5h był taki, że o mało co lekarza nie wezwaliśmy, bo już sama nie wiedziałam, czy przeżywa, czy chory.... W końcu padł, ale nie dał się nawet na śpiąco z rąk zerwać, więc spaliśmy wtuleni w siebie rodzinnie... Mam nadzieję, że to już najgorsze i że mamy to już za sobą.... Oj... Dzisiaj już Synek nie chciał opuścić rączek Mamusi i płakał przez bite 40 minut... Mamusia to wszystko z bólem serca na monitorze obserwowała... Ze 3 razy o mało co nie pobiegła, ale się powstrzymała... A później już było dobrze. Fajne Ciocie, dzidzie i duuużo nowych zabawek. W ramach rekompensaty w domku dzień rodzinny. Chłopaki różne męskie robótki robili i leczo ugotowali. Synek jednak z tych emocji aż gorączki dostał... Oj stresy z tym żłobkiem niezłe... Zobaczymy co dalej... Ale stresy nie przeszkadzają się lansowac po okolicy w pozycji "ja tu rządze" - patrz ostatnia fotka ;).
Synek sobie życzy Tridulki już od samego rana... Zasiada na fotelu z Misiami i wczuwa się... Pierwsza wizyta w żłobku. Super, godzinkę się pobawił i to by było na tyle. ALe podobno od jutra się lament zacznie... tydzień adaptacyjny i dla Synka i dla nas. Mamusia przeżywa... Tatuś jest dzielny jak zawsze ;).
Trudno wyczuć kto w naszej familii nie cierpi poniedziałków bardziej... Niby do roboty nie trzeba, ale po równo nienawiść do początku tygodnia po kościach się rozchodzi ;).... Byle do wtorku! Tatuś jakoś się zmobilizował i do roboty się wziął i nawet prawie do samego Białegostoku się wybrał. A później jeszcze z nami żłobki pooglądał. Anteczek na Czereśniowej, który oglądaliśmy w sobotę wygrywa i tak oto jutro zaczynamy adaptację ;).
Nie ma to jak ze starymi znajomymi rosnące pociechy popodziwiać ;). Ciocia Ania i Wujo Grześ Rodzicami pięknotek Marysi i Gosi są. Było słodko (dosłownie ciastowo ;)) i sympatycznie niezwykle, i buziaki były i zabawy i plotki i inne towarzyskie bajery, ale niestety fotek brak. Mamusia aparatu zapomniała, a Cioci karta padła i dupa. Nic to, powtórzyć spotkanie trzeba i tyle. Fajne niedziele, fajne są ;). Do następnej!
Mama z Ciocią plotki ucięły jak za starych dobrych czasów, a Synek w sódmym niebie w zabawkoświecie chłopaków Ciocinych ;). Oj zajebiście fajny dzień.
Dla dobra i zdrowia psychicznego zainteresowanych (Mamusi i Synka czytaj), Mamusia szuka Synkowi superanckiego żłobka. Ma 2 swoje typy i jutro i w poniedziałek rodzinnie będziemy zwiedzać i wybierać ;). Jaki program, jakie zajęcia... Później zajęcia adaptacyjne i zaczynamy ;). Oj się Mamusia przy okazji douczy i doszkoli, co jeszcze można ciekawego Synkowi organizować. PS. Póki pamiętam - Monia z wyjazdu do Brukseli bardzo zadowolona. Summer School na wypasie, a ja wytrzeszcz gałek jak widzę co ona potrafi na parkiecie... you can dance to pikuś ;).
Słodzik dzisiaj Mamusię totalnie powalił... Trochę marudził i zmęczony był, ale spać nie bardzo sobie nie życzył. No to Mamusia na rączki wzięła i przy Krawkoskim Spleenie Maanamu z Synkiem potańczyła. Pięknie balladowo grało nam „Czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony...” i minutka nie minęły, a Synek wtulony swoim policzkiem w mój po prostu sobie zasnął... ojej te słodzikowe momenty. Ale poza słodzikowymi momentami cały dzień walczymy i odkrywamy cuda świata ;). Tatuś popołudniu zabrał Synka na miejscowy superancki plac zabaw i prawie trzy godziny chłopaków nie było. Tak się wybawili, że tylko mniam mniam i od razu do kąpania, a Sen znowu w locie ;)...
Tatuś walczy z biznesem. Jeździ załatwia kombinuje i się stara bardzo. A Synek namiętpnie soli i pieprzy... U Babci zaczął i nie ma już jedzenia i nie tylko bez używania solniczki... Ulubionym obecnie słowem jest kulka... albo kółko ;). Poza tym na ścianie świeżo malowanej pojawił się pierwszy "rysunek" - kresna, czarna ;). Wielki dzień ;). Poza tym cały dzień Synek męczy bułę... Rosną mu ząbki, aż ma spuchnięte dziąsła, więc daje nam się we znaki. Marudzenia nie złagodziła nawet wizyta Cioci Jadzi (no na chwilę tak, bo prezent zaparł dech w piersi na chwilę, ale na chwilę, a później wróciliśmy do męczenia buły...;)). Bardzo miły wieczór, jedzonko,gadka, wspominki, opowieści, winko, koktajl arbuzowy (MNIAM!). I koniec dnia nadszedł. Dobranoc! PS. Tatauś zakończył przewożenie 3 Maja i mieszkanko gotowe do wynajmu. A wygląda tak...
Synek cały dzień towarzyszył Starszym w zakupach mieszkaniowych. W sumie niewiele załatwiliśmy, a zmęczeni wieczorem przyjechaliśmy jakbyśmy jakieś mega pole zaorali... Za to Synek jak bateria Duracell... Cały dzień walczył i kombinował i wcale a wcale nie padł na pysk... ale fakt, że zasnął w locie do łóżeczka ;). PS1. Ulubionym ostatnio zajęciem jest chodzenie z torebkami (szmaciak na szyję sprawdza się idealnie tyle że Synek wygląda z lekka podejrzanie... ale lepsze to niż babska torebka na ramieniu...), szukanie i pokazywanie pępka wszem i wobec... no i też całowanie obcych bab w wieku między roczkiem a półtora... PS2. Guz nabity wczoraj widoczny na zdjęciach ;). Płacz był krótki, Miś dzielny jak zwykle ;). PS3. Cooking, bo Ciocia Jadzia jutro nas odwiedza i Mamusia postanowiła zostać królową kuchni i upiec coś jabłkowego z kruszonką. Wyszło chyba, ale zobaczymy jak wystygnie ;). Dobrze, że Mama była pod telefonem, bo dwie awarie były po drodze, a tak z pomocą rodzicielską jakoś się udało ;).
Koniec z pudłami (prawie, bo puste jeszcze się jakieś walają i w gabinecie pełne niedobitki jeszcze straszą, ale meble dotrą, to się zwiną ;)), więc można się pójść zrelaksować na basen ;). Upał jak cholera, więc co innego robić. Synek zwariował... tyle wody, żeberet spada i na dodatek Rodzice w czepkach! Małe basen, większy basen, jaccuzi i zjeżdżalnia. Wszystko najpierw z lekką dozą nieufności, a następnie w wielkiej euforii testowane na różne sposoby. Ale na początku Synek taki był wystraszony, że tylko Mama i Mama i nie chciał się puścić, po to żebym już za chwilę była mu zupełnie niepotrzebna ;). Nurkował, pływał (nie ma żartów, pieskiem posuwa jak się patrzy ;)), przewracał się, a na koniec odkrył zjeżdżalnie i to już był niezły cyrk. Kawałek po kwałku i finalnie zjeżdżał już z samej góry, na którą wchodziło się po schodkach, Mama na dole łapała, a Synke wchodząc po schodach takie odgłosy radości wydawał, że cała publika też się śmiała, no bo jak to nie śmiać się jak takie małe ciałko aż się trzęsie ze szczęścia ;). Wymoczyliśmy się na maksa i generalnie padliśmy wiczorem jak po robotach górnicznych ;)... PS. Mama czasami ma wrażenie, że dom wygląda jak na zdjęciu, ale nie przy dwójce, trójce, czwórce dzieci... tylko przy samym Kubusiu i Mamusi... ;););). Się miętosimy rodzinnie o poranku, śniadanko jemy, Mamusia robi sobie beauty day, chłopaki zajmują się męskimi sprawami, fotel do czytania bajek instalujemy u Kubusia (został zegar na ściane i będzie prawie wsio ;)), małe zakupy i na grilla do Izy i Przemka. Dzieciaków nie widzieliśmy przez 3 lata... Kurde, ale zmiana... Szok. Słodziaki i grzeczniaki z rozkrzyczanonych bobasów się zrobiły ;). Pati już panna na wydaniu. Dzieciaki się fajnie pobawiły, pysznym jedzonkiem się uraczyliśmy (na deser oscypek i słonecznik zakupiłam w ramach kaprysu, bo jak zobaczyłam to ślinki opanować nie mogłam...) i ogólnie o życiu poplotkowaliśmy. Temat głównie wokół starzenia się, starości, emerytury itp itd ;). Czyli co tu robić zajebistego jak się dzieci odchowa ;). Pomysłów bez liku i sami już się nie możemy doczekać ;). Ale co tam – jedno spojrzenie na bzyka naszego małego i już odechciewa, żeby dorósł... Codziennie jakaś niespodzianka – dzisiaj długo nie myśląc podszedł do bujanego konika sam wsiadł i zaczął się bujać jak stary. Wstał, przeszedł się i z powrotem. Czynność powtórzył razy 3 ku radości Rodziców. Ciocia jako kolejny już człek na naszej drodze stwierdziła, że mamy bardzo grzecznego Synka. No mamy mamy ;). Przed kąpielą odkrywał rączkami nowego łóżko w sypialni tuląc się ciałem całym do oparcia ;). A wieczorem sobie drinkujemy używając naszych zapasów procentowych. Malibu z mleczkiem, mniama mniama... Jutro poniedziałek, a my nie lubimy poniedziałków... tak nam chyba od czasów korporacji zostało. Co to będzie jak się kiedyś wróci do kieratu? Może coś innego się wymyśli... Myślimy myślimy ;). A Tatuś nawet działa – od jutra zaczyna oficjalnie zarejestrowana przez Tatusia firma ;).
Urodzinki, urodzinki ;). Superancki bieliżniany prezent o poranku od muża + śniadanko od chłopaków + mnóstwo życzeń (nawet Aleksiej z Moskwy dzwonił) + cały dzień na zakupach mieszkaniowych... Fajnie tak sobie połazić, ale tylko na chwilę, bo się szybko nudzi i nogi do dupy wchodzą i znaleźć coś ciekawego to masakra i zdecydować się i wybrać coś i finalnie o jak ja nie cierpię nie cierpieć ... ;). Chłopaki urzędowali głównie na podwórku i kopali piłkę i prowadzali wózek i zwiedzali uliczkę i ogólnie podobno nieźle się zabawli, ale jak Mamusia wróciła, to bardzo, ale to bardzo się ucieszyli ;). Mieliśmy się wybrać na działkę, co by skorzystać z pięknej pogody, ale niestety tapicer obijał nam łóżko i zamiast cztery godziny zeszło mu się prawie dwa razy tyle... A na koniec jeszcze trzeba było jeszcze wszystko poskręcać. Bez pomocy Synka to już nic się nie da zrobić... Co my byśmy zrobili bez jego pomocy??? ;)
Się tułaczka skończyła, to i serwowanego jedzenia nie ma ;). Trzeba się więc zabrać za praktykowanie garkowania. Na początek na Synku się potestuje ;). Jajeczniczka z dodatkami pysznymi, a na obiadek kuskus z warzywkami. Szmacie dzisiaj powiedziałam nie, dzień jakiś śpiący i się głównie z Synkiem przewalamy, pieścimy i bawimy w chowanego (Synek jest od niedawna specjalistą od najlepszych kryjówek i mimiką twarzyczki sprawia, że człowiek by się z nim non stop bawił w akuku...;)). Hit dnia – Kubuś mega mózg układa wieżę już z 8 KLOCKÓW!!!! I gdyby wzrostu styknęło, to dalej do nieba by rwał! Drugim hitem dnia jest zdecydowanie BIEGANIE! Tak podglądał Majeczkę i Wikę, że się w końcu nauczył i truchta wokół stołu, po kuchni i korytarzu, bo bardziej mu się parkiet niż dywan do biegania widzi ;). PS. Słucham muzy różnej, co by jakąś Lolę skręcić, ale jakaś masakra... wakacyjne przeboje... i na dodatek mega dużo francuskich parów... co za moda... matko, co to będzie co to będzie??? ;). Drugą część dnia można podsumować "no to już sobie na dupie posiedzieliśmy"... Żeby się więc odcisków nie nabawić wybraliśmy się do ekipy działkującej w okolicach Zegrza. Oj czego tu nie było... Kubuś padł jak zabity w drodze powrotnej. Walczył dzielnie, psa zabawiał, kwiatki zbierał, jabłka segregrogował, kurczaka wcinał (i nie tylko kurczaka), grilowal, bujał się to tu to tam, przez Ciocie był wypieszczony, wybawiony, torcika bez pomocy rąk (czytaj ustami z talerza...) wcinał (Mamusia urodzinowy dostała w prezencie niespodziankowym wraz z całym zestawem słoiczków z pysznymi jabłuszkami z cynamonem mniam) i ogólnie nieźle się zabawił, podobnie jak Rodzice zresztą ;).
Synek rządzi i poznaje dalej nowe lokum. Już spokojniej i z namysłem, tylko trochę stękający, bo ząbki się hurtem pchają. Żeby nie było, że ściemniam poniżej dowód na Prezesowskie rozmowy telefoniczne ;). Jeden przystanek do sklepu dużego mamy i zajęła nam dzisiaj droga tam i z powrotem ponad trzy godziny... Możecie sobie wyobrazić ile kamieni, kwiatków, listów, samolotów, samochodów, ciężarówek, dzieci, wózków, płotów, psów i takich tam po drodze było... Mama na pysk wieczorem padłam... A Tatuś rządzi dalej, czyli kończy powoli robótki. Głośniki wiszą, dziury wywiercone i żaluzję także, sprężyna w piekarniku wymieniona, a Mamusia się dokłada na szmacie jeżdżąc ;). Żyć nie umierać... ;). PS. Vlasovo 2 normalnie... SAMOLOTY!!! Synek w siódmym niebie, ale dlaczego nad naszymi głowami??? Interent chodzi jak mu się podoba... Wieś jak się patrzy ;). Ja pierdzielę… Dobrze, że więcej plusów niż minusów, bo niezły zong by był ;).
No to świętujemy ;). I tak cichaczem sobie rzeźbimy i kontynuujemy rozpakowywanie, upakowywanie i takie tam. News dnia: Synek je już sam łyżeczką! Chwila minie i widelcem i nożem będzie jadł, bo smarowanie nożem bardzo ale to bardzo mu się podoba. Zwiedza nowe lokum dalej, spokojniej już, co chwila się przytula, odkrył kamyczki na podwórku i ogólnie podoba mu się bardzo. Nam też ;). PS1. Uzupełniam fotki powoli... Dwie „stronki” wcześniej, czyli zjeżdżamy do dołu i klikamy „previous” i później jeszcze raz do dołu i znowu klikamy „previous” i jesteśmy w przeszłości czyli lipiec. Sporo już uzupełniłam i walczę dalej ;). Tyle razy sobie obiecuję, że będę bardziej systematyczna, a później znowu ura bura i dupa... PS2. I jeszcze nie można zapomnieć o profesjonalnych rozmowach telefonicznych Synka... Gada, chodzi po mieszkaniu z telefonem przy uchu jak Prezes i nawija i gestykuluje i w ogóle ubaw mamy po pachy... I odkrył dzisiaj dawno nieoglądane Tridulki i rusza głową do rytmu jak muzyk prawdziwy i chwyta co chwila pilota kierując go w stronę telewizora ... (no bo przecież Mama i Tata też tak robią...). I pieści się co chwila... Całuśny taki bzyk maleńki, że szok... No i też sika na podłogę, jak tylko się z pieluszki uwolni... A w wannie kontynuuje nurkowanie i chlapanie i cuda wianki. Mądrala i spryciarz nasz słodki. PS3. Zanim przebiorę zdjęcia z Wrocławia to chwila minie, a Wujo Krzysiek się już wyrobił, więc wrzucam małe co-nie-co ;).
W nocy dotarliśmy do domku, cali zdrowi i szczęśliwi. Synek nie bardzo chciał zostać sam w łóżeczku, więc miętosiliśmy się razem. A jak tylko otworzył oczy, to już wytrzeszcz miał przez cały dzień ;). Wszystko nowe, tyle różności, że w końcu tak się zmęczył, że nie mógł zasną i marudny był okropny. Co chwilę "eeee" i pokazywanie palcem, już sam nie wiedział na co, bo tyle wszystkiego dookoła, że zwariować można. Pokoikiem zachwycony, wszystkie zabawki odkrywa na nowo, naklejki na suficie najbardziej go jednak intrygują, ciągle pokazuje samoloty i się dziwi skąd one się tam wzięły ;). Kombinuje wyjmuje wszystko, wkłada i znowu wyjmujemy i z tego wszystkiego słania się na nogach. Trochę popłakał i Mama się taka bezradana czuła, ale wieczorem już wszystko przeszło i sen przyszedł i już dobrze. Dobrze, że Tatuś nas na długo nie zostawił, bo to przecież dzień aklimatyzacyjny i jeszcze na dodatek szaro buro i leje jak z cebra, więc samym byłoby nam ciężko. Mamusia zrobiła porządne domowe zakupy i powoli zaczynamy się czuć jak w domku. Oj jak dobrze, cygańskie życie mimo iż fajne to jednak wymaga przerwy i zakotwiczenia ;). Znaczy się chwilo siedzimy na dupie ;). Ile? To się zobaczy ;). W końcu włóczęgostwo chyba ma się we krwi ;).
Ale super dzionek! Rodzinnie i turystycznie. Całą ekipą łazimy i łazimy. Wrocław piękny. A Wujek Marek jest najlepszym przewodnikiem na świecie ;). I to profesjonalnym, mega przygotowanym, szacun! Kubusiowi najbardziej podobają się kosze na śmieci... Każdy zaliczamy... ;). A dziewczyny jak że starszaki, śledzą bacznie wszystkie wrocławskie krasnale odznaczając zdobycze jeden za drugim. Czego to my nie widzieliśmy i gdzie nie byliśmy... Naprawdę fajnie, tyle że z dziećmi nie ukrywam się człowiek męczy 2 razy bardziej... Za to dzieci – zmęczenia jak nie było tak nie ma!... nie ma mowy o spaniu, ani nawet o odpoczynku w wózeczku... Synek tak przejęty wycieczką, że wszystko na swoich nóżkach zwiedza, z małymi przerwami na rączki Mamusine tudzież Tatusine... Maładiec jak nie wiem... I jeszcze przejażdżka tramwajem wyczekiwana przez najmłodzych, nogi wchodzą do ... więc udajemy się na spoczynek ;). Obiadek pożegnalny i rozjazdy. My i młodzi Maszyczkowie zostajemy co by się nacieszyć miastem i sobą. Zabalowaliśmy na Starówce do północy, Synek w siódmym niebie ;). Jutro do ZOO. Oj się żyje ;).
Droga Blania-Wrocław jak marzenie. Prawie jak w Niemczech! Chwila i już jesteśmy. Na początek krótka wędrówka na Rynek, a później już całą ekipą na ślub do Pałacu Ślubów. Po drodze złapał nas deszcz i się trzeba było kryć. Udało się jednak dotrzeć pod parasolkami, z wyjątkiem Tatusia, który biegł z wózkiem Kubusiowym bez parasolki... Kubusia ślub nudził aż do momentu szampana... Głośno i wyraźnie zasygnalizował, że on też prosi o lampkę dodając równie głośno i wyraźnie „MNIAM MNIAM”... Później przyjęcie na którym Synek balował prawie do 23:00! Mi nogi do tyłka wchodziły, a ten bobas nasz kochany cały czas na nogach, biegał z dziewczyna, tańczył z kobitkami i wytrwał. Szacun Synku. Zdjęć się nie zrobiło, bo Mamusia jeszcze po remoncie rąk nie czuje i weny brak. Jutro zwiedzamy, więc się poprawię (za to od Młodych coś tam ukradłam i wrzucam). A dziś raz jeszcze życzymy Kasia i Michałowi wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
|
Archives
October 2014
|