Synek po DŁUUUGIEJ przerwie dotarł do żłobka. Zaspało nam się, ale co tam. Mała awantura o czapkę - Synek koniecznie Mamusiną musiał ubrać z kwiatkiem na przedzie... No dobra poddałam się, niech mu będzie.... A na koniec taki był zaaferowany, że nawet pa pa i buzi buzi Mamusi nie zrobił... No i Mamusia została sama. Jeden mężczyzna "na fabryce", a drugi w żłobie, a ja w szokie ;). Tyle tygodni czekałam na ten momemt, że z wrażenia w ogóle nie czaję co się dzieje. Paraliż, euforia i brak koncepcji na to, co tu teraz robić ;););). Co by czasu nie tracić, na początek mini wizytacja w Piastowie ;). A tu takie zmiany! Burdel wprawdzie jeszcze na maksa i ostatnia maszyna dzisiaj dopiero montowana, ale aż się czuję działanie. Remonty prawie prawie końca dobiegają, Tatuś ma błysk w oku, a dookoła walają się próbne szczątki miękkich ścian ;). Oj pięknie będzie. Już teraz pięknie, a co to dopiero będzie jak już próby się zakończą i gotowy produkt będzie?!!! San Fransisco na ściernisku rośnie, a dla Tatusia mega szacun. Kawał dobrej roboty odwalił. I to w pojedynkę, tudzież z różnymi raz lepszymi raz gorszymi fachowcami. Mi by pewnie beret dobrych kilka miesięcy temu spadł, a Tatuś metodą prób i błędów prze do przodu, że aż naprawdę miło patrzeć. Mamusia zakupy, robótki domowe, zupy 3 do wyboru i inne podboje gospodyni domowej... Za długo nie wytrzymałam i zamiast koło 17:00 już po 15:00 po Synka się wybrałam... Co ja poradzę, że się stęskniłam... Wiem wiem, raz chcę żeby do żłobka się udawałm, a zaraz już tęsknię i lęcę po niego... No co? Dualizm klasyczny kobiety współczesnej... Chce i nie chce. Lubi i nie lubi. Podoba i się i nie. I takie tam. Synek się rzuca w ramiona i dualizm pryska. Wszystko jest jasne i jest tylko jedna rzeczywistość. Miłość to dar... Wychwalony przez Ciocie na wszystkie strony. Tak wyrósł, tak wydoroślał, jeszcze piękniejszy, mądrzejszy i w ogóle ochy achy echy. Synek też widać, że stęskniony, bo nawet do domu mi się nie paliło. W drodze powrotnej koniecznie musieliśmy do Lidla wstąpić po buły... Tak cwaniak wszystko już poznaje, że awantura na 100 fajerek. Buła i buła. Miała być buła, a skończył osię na twixie i bule... Uwalony czekoladą, ale tak szczęśliwy, radosny, że co tam. Raz można zaszaleć ;). Wieczorem rekord - berety nam spadły o 21:20... Wczoraj w nocy Synek nam towaszyszył, więc spania nie było i dzisia jak widać organizm musi sobie odrobić...
0 Comments
O poranku się zebraliśmy w popłochu, bo trochę późno się zrobiło (Synek od kiedy ma nawilżacz na całą noc włączany śpi równo od ósmej do minimum ósmej tudzież dziewiątej rano i to bez przebudzania w nocy! jak kamień). Pogoda jak koszmar. Szaro-buro, leje jak z cebra i w ogóle brud wszędzie wyłazi, ale za to koparki lepiej widać, więc Synek zadowolony. Odznaka dzielnego pacjenta przyznana, bo Synek był MEGA MEGA dzielny na pobraniu krwi. Dwa razy trzeba było go kłuć, a on prawie w ogóle nie zapłakał, tylko komentował, opowiadał i bacznie wszystko obserwował. Do Pani Doktor też zajrzeliśmy i wygląda na to, że pobyt w jaskini się kończy i jutro możemy wyjść na wolność, czyli idziemy do żłobka!!! HURA! Z tej radości i ulgi zabraliśmy się za grochówkę (mega pyszna wyszła) i wypieki. Dziś tradycyjnie ciasteczka kruche maślane (specjalnei dla Synka) i nowość w menu - muffiny czekoladowe dla Tatusia (palce lizać, Tatuś w szoku). Jak widać na fotkach, Synek Mamusi namiętnie towaszyszy i absolutnie nie możemy być w innej części domu. W związku z tym cały dobytek znosi do kuchni... Ileż to razy dzisiaj bym glebę zaliczyła ciągle się o coś potykając... Ale to nic, bo Synek grzecznie się bawi i nawet pozwala cierpliwie Mamusi zająć się pichceniem. Coś w tym jest, że jak człowiek zasiada z kawą albo książką tudzież z gazetą, to dzieci szału dostają i koniecznie trzeba coś tam z nimi robić. Ale jak się robi coś takiego bardziej wymiernego czyli gotowanie, sprzątanie, pranie i inne upierdliwości housewife`owe, to jakoś dzieciaki dzielnie to znoszą i same sobą się potrafią zająć. Odkrywając tę oto prawidłowość polubiłam nawet gotowanie! I mam klasyczną chwilę dla siebie przy garach ;)... Dla Tatusia zrobiliśmy ręcznie piękny rożek z ciasteczka, a sami nażarliśmy się nimi jeszcze zanim Tatuś wrócił... Tata wieczorem spotkanie ma ze swoimi architektami, co by o projektach pogadać, a Mamusia rzeźbi na sumce i zaraz wszyje jakieś babskie filmidło. No to na-ra! PS. Wyniki odebrane wieczorem – wszystko w normie, z malutkimi wyjątkami, ale to normalne po tych wszystkich chorobach. Żelazo trzeba załadować i ogólnie się wzmocnić po chorobie. Cukier na szczęście w normie, bo Mamusia się naczytała w kretyńskim necie i całą noc koszmary miała, że Synek może jakieś początki cukrzycy ma, bo duuużo pije i oczywiście później dużo sika i w ogóle tak choruje... Popukać się w ten łepek trzeba... A Synek dzisiaj miał w dupie picie i skupił się na obżeraniu i odzyskiwaniu utraconych gramów ;). I tak to jest, jak człowiek za dużo w tej głowie przetwarza.
Cyrk na kółkach powiadam... Tylko by kawkę pił i ciachem przygryzał... Co za kawiarniany lew... ;). Ręce się nauczył wkładać do spodni lub do bluzy, więc chodzi i szpanuje... ;). Wczoraj czy przedwczoraj oglądaliśmy Cobrę... (tak wiem wiem, ale co ja zrobię, że to czas powtórek klasyki... ;)) i tak jak dzisiaj na niego patrzyłam to prawie jak Stallone w roli Mariona Cobretti ;)... Ubaw po pachy ;). Jutro idziemy robić badanie krwi. Niby trochę jeszcze z nosa leci, ale już chyba jest dobrze, więc się przebadamy zgodnie z zaleceniem Pani Doktor. Najgorzej, że na czczo mamy być, bo żelazo też będziemy sprawdzać. Zobaczymy jak ranny głodomor to zniesie ;). Znowu będzie awantura. Coraz częściej mamy te „awantury”. Synek robi dziubka z usteczek, mruży oczy i stanowczo mówi nie! Jak człowiek mówi nie, to ignorować się go raczej nie da... No chyba, że jest to kupa w gaciach, to wtedy zmiana pieluchy jest przymusowa i trzeba działać siłowo ;). Synek raczej w finale się poddaje, ale jak humor czasem pryśnie gdzie pieprz rośnie to koncert mamy taki, że czapki z głów rwie. Olwiż przyszła a wieczorem przymrozek, czyli gleba prawe trzy razy zaliczona. Tatuś walczy z pitami a Mamusia rządzi i zarządza domowymi robótkami tudzież zakupami i innymi sprawunkami.
Nie ma to jak się dobrze wyspać. Dobre humory prawie na 100% gwarantowane. Piękna pogodoa za oknem i największe mrozy odpuściły, więc się na krótkie spacerki dwa wybraliśmy. Synek wniebowzięty (Mamusia też, bo zimę tylko z okna domu albo samochodu oglądamy chorując w kółko....) śnieg podziwiał i aż mu sie oczy ze szczęścia świeciły. Uśmiech od ucha do ucha. Przed drzemką 20 minut zaliczone, a po drzemce pół godzinki, bo sklep u pana Mirka zaliczyliśmy (nasz ulubiony) i artykuły na żurek zakupiliśmy. Jak wszystko będzie dobrze, to jutra do jeziorka może dojdziemy (zobaczymy, bo wczoraj i dzisiaj jakieś kichy i kaszle pojedyńcze u Synka, udaje że to wypadek przy pracy, bo w nocy spokój... a wieczorem po raz pierwszy od dawna chyba się pomodlę o odpędzenie chorób z tego domu naszego... bo nic innego nie działa chyba ;) – no chyba, że się okaże, że już chorowanie za nami i że odpornościowe kuracje działają – tak czy inaczej się pomodlę). Ciemno się robi dużo później, o 16:30 wróciliśmy i dalej w miarę widno było. Zauważyliście? Znaczy się wiosna już tuż tuż! Jeszcze trochę wygwizdowa nas czeka i zielono mi będzie ;). I co? Nie taki diabeł straszny jak go malują ;). Szybko przychodzi, a jeszcze szybciej odchodzi ;). Wydarzenie dnia dzisiejszego: ŻUREK na domowym, moim osobistym zakwasie!!! MNIAMA! Synek dwie miski wsunął, Tata mlaskał, że chyba Sąsiedzi słyszeli, a Mamusia w szoku, bo naprawdę mega! Już więc nigdy więcej nie będę kupowała żurku, tylko będę sobie kisić w domku ;). A zmrok za oknem przyniósł nam taką Sherlokową mgłę, że aż gęsia skórka się robi. Strasznie tak... PS1. Tata jedzie z próbami cięcia pianki. Raz euforia raz upadek. Przyjechał tylko wszamać coś i Synka wykąpać i ruszył dalej działać. W nocy coś tam coś tam wykombinował i już lepiej poszło, więc pewnie będzie mógł spać ;). Oj ileż to zachodu, co by coś uruchomić. A on taki dzielny ten mój mąż. PS2. Oglądamy ulubiony program Tatusia - Katastrofy w przestworzach o wypadku w Smoleńsku. PIS tam pewnie czerwony ze złości i ziejący pianą i żółcia ;) Hi hi hi dobrze im tak tym głąbom cholernym. Wiem wiem nienawiścią zieję. I co? Nienawiść też uczucie, nie ma go gdzie schować to sobie jest i już. A z miłością - babskie Kochanice Króla na dvd się trafiło, fajny. Bardzo fajny. Książkę ostatnio przeczytała i dlatego na film się rzuciłam. Książka bardziej mi się podobała, ale to pewnie ze wzgłędu na szczegóły i różne różniaste dodatkowe historie i historyjki, które przecież w filmie się nie zmieszczą. Naprawdę ta Philippa Gregory zajebiście piszę. NIebawem sięgnę po kolejną książkę, bo mega się podobała.
Poranek rodzinny z Ciocią Lwem. Pyszne śniadanko, a później Teletubisie z kawką i ciachem pysznym (przepis w „food”). A później każdy do swoich działań! A jeszcze później słodkie leniuchowanie i znowu rodzinne zabawy. I kawka i Kubuś tym razem zdecydowanie nie-chcący odpuścić rytuału kawowego... dostał swoją kaję (kawę), czyli kakao! Oj, ale radocha. Siedzi przy stole i delektuje się kają w swoim kubeczku i gada i gada i radość aż się z niego wylewa. Kawosz nasz kochany. PS. Obecnie Tatuś miewa takie sny – piec się pali na Ogrodowej (czyli w biur-fabryce), a Mamusia zapomniała schować ciasto i spleśniało, a takie pyszne było.... ;). A co by na to sennik powiedział? Tata skoro świt zebrał się do roboty, a Synek pociągnął aż do 9:00!!! Mama jak go w końcu usłyszała, to obudziła się w takim szoku, że pędem do kuchni się udała, żeby czas sprawdzić, bo miała wrażenie, że południe już jest. Tak się przy Synku wyspać, to naprawdę rzadko się zdarza ;). Kombinowanie na śniadanie – kasza kukurydziana na sposób mleczny (nigdy nie jadła, a dzisiaj odkryłam i jestem fanem wielkim pychaaaaaa!) Mamusię bardzo zadowoliła, ale Synka mniej. Zażyczył sobie pasztet i parówkę. Boże widzisz i nie grzmisz, że się na to godzę.... na matkę miesiąca raczej szans nie mam, trzeba przeczekac i spróbować znowu w lutym ;). Tatuś wrócił z kwiatami dla Mamusi i z jeepem dla Synka. Sielanka klasyczna ;). A na deser Ciocia Lew z podarkami jak Święty Mikołaj. Zabawa przednia, Synek w siódmym niebie cały klejący i tulący się do Cioci. I z jeepem drugim, bo Ciocia jakimś szóstym zmysłem w temat samochodowo-jeepowy się wpasowała. Dziś Mamusia pichcąca i tak oto się nam na stole pojawiło coś pysznego (przepis w „food”), czyli makaron sojowy smażony po tajsku z kurczakiem i cukinią w zalewie w stylu japońskiego teriyaki (z kolendrą i sezamem). No i jeszcze deser – orzechowiec z powidłami śliwkowymi i kremem (przepis w „food”). A później już później serial Walander, który Mamusia w wypożyczli wygrzebała... cóż nie polecam... obejrzeliśmy trochę, ale nuda na maksa, chociaż może i fajnie taka leniwa sobota wieczorna z opadającymi beretami... ;). PS1. Koparko-spycharka z funkcją budzika... też tak macie z Waszą pociechą? My nawet często mamy ;). Tatuś znalazł jak z Synkiem przeglądali miliony koparek w necie... ostatnio ulubione zajęcie.... kopisia (koparka), tudzież dzipa (jeep) rządzą... PS2. Synek na pytanie Cioci jak Tata ma na imię z rozbrajającą szczerością mówi – „Kasia” ;). Jak się Synek wyśpi (bo go flegma nie męczy już) to jest jak marzenie. Słodkie, kochane, pomocne, mądre, cudne dzieciątko. Cały dzień grzeczny i samo-bawiący niemalże, bo Mama w „biblioteczce” porządki robiła, obiadem się zajmowała i ciasto pichciła (przy ubijaniu białek, jak zaczeła mnie boleć prawa ręka – głównie dlatego, że Synek mi „pomagał” w ubijaniu – to zastosowałam trik Pascala, czyli zmieniłam rękę na lewą...;)) . Pomagał mi we wszystkim, więc sprzątania mamy na dwa dni ;). W praniu też pomagał i jak przyuważył, że wieszam pościel, w której Babcia spała, to palcem na pościel i na cały regulator „Baba, Babusia” ;). Sam się już rozbiera Syn Jakub (na razie z kamizelki wprawdzie, ale co tam rozbieranie to rozbieranie ;)) i chyba 1000 razy kazał się ubierać, żeby mógł się SAM rozebrać ;). Jeździ też na biedronce z zawrotną prędkością i krzyczy „uwaga, uwaga” (bardziej brzmi jak waga waga, ale wiadomo o co chodzi – uwaga Kuba jedzie! Z drogi śledzie! ;)). W wannie powtarza po nas „nie pij” wody (bo namiętnie próbuje wypijać wodę z wanny...). Przy przewijaniu pieluchu mówi „goi” (bo rana się goi – znowu mieliśmy małe zapalenie pieluszkowe, ale już dobrze i ranka się goi ;)). Przy oglądaniu Myszki Mysia ogólnie wszystkie wydarzenia komentuje, a ostatnion najbardziej scenę ze słoniem mytym przez Myszkę Mysię – „sion myje” (słoń się myje).... Na obiad Synke najbardziej lubi „ziupę” (zupę), a z literek, których się uczymy, najbardziej przypadło mu do gustu „Y”, czyli igrek!!! Nie dość, że rozpoznaje, to jeszcze pięknie mówi ;). I znowu pamięć małolata mamę dzisiaj wbiła prawie w ziemię... Synek znalazł niebieski samochodzik, który dostał pod choinkę, prawie taki sam dostał też Pawełek i Synke jak tylko furę znalazł przybiegł z wypiekami i zaczął mi pokazywać furę i mówić „Pajeł, Pajeł” (Paweł).... Słabo? Dzień wielki dziś jest, bo Syn odzyskał apetyt i je za dwóch, a pije za sześciu ;). Mamusia przeprosiła się z wypożyczalnią Beverly Hills i zarzuciła na ruszt filmidło Buddenbrookowie (książkę Manna muszę przeczytać, bo chyba warto, a jakoś mi się nie dostała w ręcę...), Chloe (się okazało, że już oglądałam) i z tatusiem pocieszną komedią "Całkiem zabawna historia”. PS. Synek ostatnio przy sprzątaniu nie odkurza swoim odkurzaczem tyko jeździ na naszym....
Dla odmiany Kubuś ma katarek. Spać nie może, więc niewyspanie daje się we znaki. Sądny dzień przed nami... Synek marudny na maksa, a Mamusi też ciężko po nieprzespanej nocy. Się na siebie trochę złościmy, a później to już na maksa się na siebie wściekamy. A na koniec Synek tak narozrabiał i takie fochy robił, że Mamusia się obraziła nie na żarty, usadowiła się na kanapie i zaczęła czytać książkę. Synek widząc, że to nie przelewki, się zreflektował i zaczął znosić różne różności niby w prezencie, kocykiem nóżki przykrywać, pokazywać stopy („topy”) i całować je ( jak Mamusia może Synkowe stopki, to Synek Mamusine stopichy też a co ;)), sprzątać, robić to, o co Mamusia prosiła, powtarzać Kubusia to Kubusia tamto... Ręcę opadają powiadam Wam... Nieznośne, ale słodkie tak, że długo się człowiek nie-na-gniewa... ;). Odnaleźli dziś koszulkę bożonarodzeniową, którą Synek skitrał podobnie jak inne rzeczy (kopisia w szufladzie ze skarpetkami tatusiowymi, baterie w biedronce, telefon w pudełko na chusteczki i takie tam...), więc żeśmy się wystroili ;). Płatki śliczne śniegowe za oknem sprzyjają świątecznemu lansowi. I jeszcze chciałam powiedzieć, że PAMIĘĆ Synkowa przyprawia mnie o dreszcze... jak ja bym chciała mieć taką pamięć... wie dokładnie w każdej znanej bajce co zaraz się zdarzy, tak samo w książeczkach bajkowych różniastych... tak nas zaskakuje, że czasami słów brakuje, tylko chce się go brać w ramiona i tulić, bo to takie cudne, że takie małe ciało, takie małe skarbeńko ma taki wielki mózg i jest takim mądraskiem! ;). PS1. I jeszcze mi się przypomniało, że w zeszłym tygodniu mieliśmy akcję z ziarnkiem kawy. 5 minut grozy – Synek tak namiętnie wąchał, że sobie do nosa ziarenko kawy wepchnął. Się wszyscy spieliśmy i Mamusia miała „zabieg” przeprowadzić, ale Synek na szczęśćie a-psika zrobił i ziarenko samo wypadło! Uff ;). PS2. Jak widać na fotkach jednak były dzisiaj momenty niemalże szczęśliwością zwane ;).
Generalnie co tu dużo mówić - cały dzień z Synkiem jechaliśy na szmacie tudzież szmatach. Błysk wszędzie jak się patrzy. Jeszcze tylko gabinet i sypialnia jutro skończymy i weekend będzie na wypasie w czyściutkiej norce ;). Księdza jak nie było, tak nie ma. Jego strata. Męczę ostatnią cześć tej kichowatej trylogii i Greyu. Makabra. Ale przynajmniej się dowiedziałam, że z pełnym pęcherzem jest mega wypasiony orgazm.... I to by było na tyle. Po co ja tracę czas? Jak już zacznę, to nie umiem powiedzieć sobie dość. Chyba dlatego. I jeszcze dlatego, żeby się upewnić, że tak to nawet ja potrafię ;). Trzy tygodnie od kiedy rzuciłam palenie! Dumna jak paw. Cera koszmar. Syfy na lewo i prawo. SIe organizm oczyszcza. Dobrze. Ciekawe ile przytyję. Podobno fizjologiczne jest to nieuniknione. Jak mi się kolejnych kilka kolo przypałęta to naprawdę się wkurzę i pójdę na dietę! A co się dziwisz? Palenie rzuciłam, to na dietę nie pójdę? Ja nie dam rady? Ja??? ;). Synek odzyskuje powoli apetyt i stracone gramy. Płatki ryżowe na słodko, barszczyk z jajkiem i ziemniaczkiem oraz pulpety z indyka w rosole dzisiaj w ilościach wprawdzie umiarkowanych, ale weszły ja nóż w masło ;). W żłobku pogrom, pustki, bo wszyscy chorzy. Zabawa karnawałaowa przeniesiona na luty, więc może uda się załapać ;). A propos imprez 13 marca już tuż tuż, więc Synek robi imprezę :). Zaprasza serdecznie. Babcia, Dziadkowie i Chrześni pewnie w komplecie się pojawią, a my już nad menu myślimy ;). W końcu znowu trzask prask i zrobi się marzec. A Tatauś nasz walczy dzielny z biznesem swoim i dzisiaj już maszynę załadował, bo pianka przyjechała! Jutro i pojutrze coś powycina (ślęczy całe wieczory nad jakimś magicznym programem i tylko piwo mu towarzyszy, bo podobno pomaga coś tam zaczaić ;)), a w weekend może już będzie flokował! Aż ciarki przechodzą! Niebawem finał będzie - produkt prawie gotowy!!! :). PS. Zakwas dojrzewa, mieszam i obserwuje. Koło niedzieli powinien być ready ;). Nawet Tatuś podgląda dziwoląga. Jak tak dalej pójdzie to chleb zacznę w domu piec... Synkowi jak widać na fotkach lepiej ;). Nie je dalej, ale kaszel już nie męczy i noc była spokojna i w ogóle uśmiech jest. Jeszcze oczka smutne trochę i chorowite, ale już jesteśmy na prostej. Sąsiedzi nie przyjadą jednak więc barszczyk i stroganova i ciasteczka jemy sami ze smakiem i z wielkimi brzuchami ;). A ciasto zrobię na weekend. Pogoda świąteczna nadal. Pięknie pada i aż miło za okno spoglądać. Babcia dzisiaj pojechał do domu no i się zostaliśmy sami... PS1. Synek mówi "widze cię", bawi się w chowanego i mówi "szukaj", "szukam", "akuku" i jeszcze mówi "podusia"... Cukier, trzcinowy cukier powiadam ;). PS2. Z babcią oglądaliśmy klasyczne cudne filmidła "Jasminium" i "Jak w niebie" i tak sobie przypomniałam, że muszę uzupełnić filmowy wątek sumki. Jak się uda, to dam znać, może coś tam sobie fajnego obejrzycie, bo mamy kilka i starych i nowych perełek i perełeczek. Nie wiem tyko, czy sobie wspomnę wszystko... PS3. Jakby mi było mało stania przy garach, to jeszczde wieczorową porą zakwas na żurek zrobiłam, jak wyjdzie mniam to przepisem się podzielę. Kombinuję, bo Synkowi próbuję na milion sposobów dogodzić, a i kapuśniak i ogórkowa mu nieźle wchodziły, więc pewnie i żurek będzie trafiony.
Leczene zapalenia płuc i ucha u Synka zakończone sukcesem. Dla odmiany czas na wirusową infekcję górnych dróg oddechowych. Bez wychodzenia z domu Synek się zaprawił... Tatuś pewnie w torbie przywiózł albo Mamusia z warzywniaka za rogiem... Tak czy inaczej mamy kolejną naklejkę "Dzilny Pacjent", nowy zestwa medykamentów i opadnięte ręce... Mały kaszle jak cholera takim suchym gównem, że serce się kraje. Całą noc go męczyło i nic nie pomagało... Zobaczymy dzisiaj. PS1. Kubuś choruje ale namiętnie ćwiczy słownictwo "moje" i "nie mam" przodują ;). PS2. Jutro może Zalasy Starsi przyjadą, to Mama ma się z nimi zabrać. Będzie barszczyk, stroganov, ciasteczka maślane i piernikowe i ciacho zwane warstwowcem. PS3. Synek "pomaga" przy pieczeniu ciasteczek... Tym razem złapał opakowanie z cynamomen i wsypał mi całość do ciasta... musiałam wyrabiać dodatkową ilość, żeby jakoś smak cynamonowy przegryź.... poza tym nic nie je... niby w chorobowie normalne, ale Babcia biedna się męczy strasznie patrząć na chudzinkę. Ja też, ale nie aż tak... ;). Tak czy inaczej ciągle coś pichcę, a Mały ma jedną odpowiedź - "nie cię"... znaczy się nie chce Synek i tyle. Jak zje trzy łyżki, to całe szczęśliwie jesteśmy. Dzisiaj Babcia prawie już straciła cierpliwość przy dziesiątym "nie cię" i w ramach powrotu do równowagi piwo musiała zaliczyć ;). Oj mamy tu ubaw ;). PS4. A tak w ogóle to czekamy na księdza, bo podobno u nas Kolęda dzisiaj. Prawie 20:00 a tu ani słychu ani widu.
Mimo spożywania piwa, Tatusia też rozłożyło... Widać za mało tego piwa pije ;). Nie narzeka jednak, cały zadowolony, że on też może się wypacać leżąc i przyjmować różne mikstury i w ogóle być w centrum uwagi ;). Mamusia się stara trzymać, ale głowa jej pęka... klasyczny mini kac :)... Synek coś pokasłuje i smarka... widać nawet siedzenie w domu nie izoluje, bo jednak albo ja albo Paweł mamy kontakt ze światem zewnętrznym i zawsze coś można przywlec.
czyli sobotni wieczór z Dytkami! BEZ SYNKA :). Najpierw Mamusia wybrała knajpę na kolację na końcu świata (Nabo na Sadybie), a później przemieściliśmy się na drugi koniec świata, czyli na Pragę. Tym razem Tatuś pił napoje bezalkoholowe (taksówka nie przyjechała, więc trzeba się było poświęcić i furą pojechać, padło na Tatusia), a Mamusia oddawała się rozkoszom upojenia alkoholowego. W miarę pod kontrolą, bo Synek coś gorączkował i boimy się telefonu od Babci, ze coś się zaczyna dziać. Super fajnie było się wyrwać i pogadać o tym i o tamtym. I to z Dytkami naszymi. Kiedyś tak często się widywaliśmy, że się stęskniliśmy za tymi spotami, które ostatnio nie były aż tak częste. A to Moskwa, a to rozjazdy, a to choroby i takie tam inne winne i niewinne. Życie po prostu. Fajnie było fajnie. I fajnie, że z dorosłymi tylko ;). Coś musimy wymyśleć, żeby częściej się wyrywać, bo trochę tego brakuje. PS. No i się doczekaliśmy na telefon... Druga w nocy Synek się obudził i gorączkuje i płacze i Mamusię woła i w ogóle. Akurat się zbieraliśmy już, ale się ciut wystraszyłam i od razu alkohol wywietrzał. Się Synek uspokoił, ale coś to źle wróży.
Tatuś był w Krakowie i przywiózł czosnek małopolski ;). Synek nauczył się zakasywać rękawy i brać do roboty ;). Śpiewa też "świnki trzy" z naciskiem na "to my to my to my" ;). A wieczorem się okazało, że Synek chyba ze żłobka pamięta "stary niedźwiedź mocno śpi" , bo jak zaczęłam mu śpiewać to zaczął chodzić jak niedźwiedź, a na hasło "to nas zje", pada na podłogę i "zjada" sobie nogi... Komedia. Maluje już na dwie ręcę i naprawdę nieźle mu to wychodzi. Mamusia układa puzzle... chyba z tydzień mi zejdzie... Babcia zabawia Wnusia, a Wnusio zabawia Babcię. Tak to sobie czas płynie ;).
Są dni, kiedy jakoś człowieka rutyna dnia codziennego specjalnie nie doskwiera. Kiedy nawet mycie zębów, włosów, suszenie włosów, prasowanie, ubieranie, pranie, sprzątanie, zakupowanie, gotowanie (ogórkowa), matkowanie (mamusia mamusia mamusia oti tam), nauczanie (uczymy się samogłosek) i takie tam inne wypełniacze dnia obowiązkowe, jakoś tak lekko i bez bólu wpisują się w obrazek szczęśliwości. Dobre to dni. Oby jak najwięcej. Mam dzisiaj taki dzień. I jeszcze na deser zaczełąm układać puzzle. Mazury mnie zainspirowały, ale żeby nie ponieść klęski ponownie zamiast 2 zdecydowałam się na jeden tysiąc ;). Jak się uda to w ramkę i na ścianę, bo to Kiss Klimta. Lubię przecież. PS1. Dupa odżyła i lepiej ze zdrówkiem, stąd pewnie te „życie jest piękne” bajery rowery ;).... PS2. Tatuś maszynę dzisiaj testował i wsio wygląda dobrze. Problem tylko w tym, że na razie pianki brak. Jakiś kolejny problem, tym razem z dostawcą. Się to skończy kiedyś? Pewnie jak z naszym chorowaniem – na wiosnę ;). Oby! Wizytacja u lekarza przebiegła super pomyślnie (Pacjent Dzielny jak zwykle ;)) i będziemy zdrowi. Wkrótce już. Ale najpierw zgodnie z planem antybiotyk do poniedziałku i nowość... kolejny tydzień też zalecany pobyt w domu... Masakra.... Ale jakoś damy radę nie?... Mózg mi się zlasuje, ale przetrwam ;). W płucach już cicho, ucho jeszcze chore, ale ogólnie stan zadowalający. Babcia za to i Mamusia w nawrocie przeziębienia się grzebią.... Znowu leki i może noc przyniesie poprawę. Jeszcze tylko styczeń, luty, marzec i koło kwietnia ten serial brazylijski chyba dobienie końca co???? Ileż można.... Jak się Synek wykuruje spróbujemy kuracji uodparniającej... Może coś pomoże? Synek dzisiaj nauczył się zakasywać rękawy i brać się do roboty... ;). Oj, ale to śmiesznie wygląda. Poza tym poza Mamusią nie chce nic innego i męczy bułe... Mamusia i mamusia.... Jak kiedyś się oświadczy jakieś lafiryndzie to zatęsknię za tym Mamusia Mamusia... ale teraz aż uszy bolą ;). Z innej beczki. MASYZNA GŁOWNA PRZYJECHAŁA. Fotka poniżej ;). PS. Repertuar bajkowy poszerzył się o Myszę Mysię ;).
Na polecnie (prośbę?) Cioci Kasi w stanie błogosławionym piszę więcej. Uzupełniłam cały grudzień i styczeń i już jestem na bieżąco. Mam nadzieję, że Ciocia usatysfakcjonowana! J. Włochy śniegiem zasypane. Pięknie biało i jakoś tak uroczyście (szczególnie jak się w nocy przez okno sypiący śnieg poobserwuje, a właściwie tylko przez okno, bo zderzenie z rzeczywistością jest zimne i śliskie... mróz niech trzyma jak najdłużej to może te wszystkie bakterie i wirusy w pień wybije). Synek w duuuużo lepszej formie. Nawet pierwszy dzień możemy się pochwalić apetytem i zjedzeniem małego co-nie-co. Może wreszcie jakaś normalna kupa będzie, bo ostatnie dni z braku jedzenia to sramy często, ale baaardzo rzadko i tak jakby fusami herbacianymi (czarnymi...)... No co jak pisać to pisać o wszystkim a co ;). Mamusia już strupy z nóg ściąga i wygląda na to, że pozostają tylko siniaki i wspomnienie upadku, ale już bez bólu ;). Nawet na kolanach mogę za Synkiem już biegać. Poza tym humor Mamusi dopisuje, bo w nocy śpimy ;), a w dzień korzystając z obecności Babci się wyrywam na dwie trzy godzinki i mogę różne różniaste sprawunku pozałatwiać. Jutro idziemy na kontrolę do Pani Doktor. Zobaczymy co i jak. Tatuś podłącza już elektyrkę w Piastowie, remont ma się ku końcowi, a jutro przyjeżdża najgłówniejsza maszyna!!! Więcej pisać nie dam rady, bo Synek na kolana się wdrapał i będziemy rysować bruma... i Kubusia w brumie (Synek głównie życzy sobie brumy i w każdym brumie musi siedzieć Kuba...Oprócz KUBA umie powiedzieć Pajeł czyli Paweł i Kasia ;)). PS1. Kartki dla Babć i Dziadków słać czas, bo inaczej na czas nie dojdą!!! ;). PS2. Piję kawę Inkę z mlekiem litrami i myślę sobie, że fajnie by było zacząć tańczyć albo coś innego. Zumba? Coś tam coś tam byłoby fajnie ;). A już za chwilę mina dwa tygodnie od kiedy nie palę!!!
Od razu żyć się chce, jak Synkowi lepiej i noc można przespać! Życie jest piękne ;). Wyspani, zadowoleni i wszyscy w dużo lepszej formie! Niedziela czy świątek piątek posprzątać trzeba, więc żeśmy przed Babcią popisówkę strzelili i chałupę do błysku doprowadzili (że niby co drugi dzień niemalże tak podłogi zrywamy ;)). Fajnie jak dobra forma, ład dookoła, świeżo wyciskany soczek pomarańczowy i domowe ciasteczka świeżo z pieca wyjęte. No i fajnie jeszcze jak Synek się superancko zabawia i już nie męczy buły i nie płacze. Buntuje się wprawdzie chwilowo i leków brać nie chce, ale co tam, najważniejsze że uśmiech na twarzy i że oczka znowu błyszczą! PS1. Na dworze ślicznie, śnieg leży i sobie przedłużam Święta tak jakby ;). PS2. Synek ćwiczy się w fotomodelingu... średnio elastyczny i "w ruchu" jest, ale wychodzi nieźle ;););).
Mamy za sobą chyba najgorszą noc w naszym rodzicielskim życiu (zaraz po najgorszym dniu wczorajszym...)... Choroba Synka po raz pierwszy naprawdę dała nam się we znaki. Mały cierpiący, płaczący, kapryśny, obolały, stękający, wszystko na nie, nic nie chce, zaraz jednak chce wszystko, ale nie wie co konkretnie, tama (tam), tuta (tutaj), odpycha rękę, za chwilę krzyczy "na ręce", nie śpi, nie je, ogólnie szaleje. A my z nim. W nocy było apogeum... O drugiej w nocy, żeby było trochę ciszy zarzuciliśmy Krecika... Trochę pomogła, ale dalej do rana była męczarnia. Co chwilę się budzi. Płacze. Z bólu się wije. Mi serce pęka. Więcej leków dać nie mogę. Aż w tym stresie myślałam, żeby do szpitala pojechać. Tak ciężko oddychał... Ale lekarka uprzedzała, więc jakoś przetrwaliśmy. A dzisiaj już jest lepiej, więc liczę na to, że najgorsze za nami.
Brak słów.... Wirusowe zapalenie przeszło w zapalenie płuc i zapalenie ucha. Antybiotyk (10 dni) i iinne specyfiki zastąpiły poprzednie. Ja już lepiej, ale to chyba z tych emocji i motywacji, bo Mały potrzebuje bardzo mojej formy. Babcia wygląda na to, że zostanie dłużej, skoro Kubuś zdecydował jeszcze sobie pochorować... ;). Walczymy dzielnie, ale trochę przez łzy. Mały bardzo cierpi i męczy bułę, a my walczymy między pękającym sercem a brakiem sił (nieprzespane noce....) i wyczerpującą się cierpliwością. Się przynajmniej zebrałam w sobie i chociaż zakupy w lokalnych placówkach handlowo-usługowych porobiłam. Leczo, rosół (i jego wariacje zupowo-mięsne :)) i schabowe to menu na zbliżający się weekend. Będziemy odgrzewać aż do bólu, czyli do ostatniego kęsa. A co. Jak chaos to chaos ;). Tatuś walczy dzielnie na Ogrodowej remont niebawem się zakończy. Maszyna jedna już jest i kolejna w przyszłym tygodniu przyjedzie. Wprawdzie jakieś problemy z pianką są, ale mamy nadzieję, że wszystko pójdzie ok i w lutym już coś Tatuś będzie ćwiczył w ramach produktu gotowego. Zaraz ruszy przygotowywanie strony internetowej i inne marketingowe bajery rowery będzie Mąż
Wczoraj minął tydzień od ostatniego papierosa! Choroba pomaga, bo palić się nie chce ;). Jak tak dalej pójdzie znaczyć to wszystko tyle będzie, że rzuciłam palenie!!! HA! I co??? Ja nie dam rady??? JA??? A masz! PS. Pierwszego stycznia pewnie z 70% palaczy rzuca, więc termin źle wróży, bo pewnie nawet jednemu procentowi się nie udaje, ale co tam. Próbować trzeba. Kciuki trzymać.
Cicho siedzę, bo właściwie leżę... Poległam we wtorek i powoli przyjmuję pozycję siedzącą... Babcia przyjechała na ratunek, bo Kubuś też poległ. Przeziębienie tym razem klasyczne u mnie, a u Synka jakieś wirusowe i trochę się trzyma, i gorączka i kaszel i ciężkie noce, bo ciężko oddychać i takie tam. U mnie lżej... czyli katar, kaszel, gardło, ogólne niedomaganie organizmu... Myślałam, że szybko przyszło szybko poszło i bez większego zamieszania, ale niestety po prostu nie wstałam z łóżka... ale dzisiaj już lepiej (jak się do pionu postawię to obiecuję fotki i relacje uzupełnić...). U Synka też, chociaż dwa razy w ciągu dnia miał taką gorączkę, że tylko się wtulał w ramiona i na nic nie miał siły... Skarbeczek maleńki. Ale jak już odzyskiwał siłę, to na raz wszystko najchętniej by robił ;). PS. Tatę nic nie chwyta całe szczęście. Wiemy już dlaczego. Uczeni angielscy odkryli. Picie piwa chroni przed grypą tudzież łagodzi jej objawy. Słabo? Wszystko jasne....
To co byłam w stanie zrobić, to wykonać telefon do Babci... Przyjeżdżaj... Ja i Synek chorzy. Tata biega między jednym a drugim, ale musi do roboty się zebrać. Babcia nas
Tym razem tylko na łóżko... Leżę i jęczę.... Nie pamiętam kiedy byłam tak chora... Jakieś zmutowane przeziębienie czy kto wie co. Synek w żłobku, ale jakiś osowiały. Znowu coś mi tu śmierdzi.... Lutkowe imieniny dzisiaj. Niezła impreza rodzinna jak co roku. ALe my w Wawie niestety. Synek po powrocie ze złobka całuśny, przytulajny i jakiś taki smutnawy i słabiutki. Tulimy się jak teletubisie...
Mały jest jak niekończąca się niespodzianka. Ciągle czymś zaskakuje. Taki prezent, który co chwilę zaczynasz od nowa rozpakowywać i nie wiesz na co trafisz w środku. Tylko z doświadczenia wiesz, że zawsze jest super przyjemnie. To w końcu prezent... ;). Mamusia się rozłożyła... klasycznie – katar, kaszel, gardło. Synek też miał ciężką noc, więc ręcę opadają, ale chyba znowu coś się szykuje... Już chyba nawet nie reaguje... Co można powiedzieć? Masakra... Ale z pozytywnej strony to: Synek mówia "apisia" (apsik i kaszel w jednym) i "pisiusia" (picie) i namiętnie udaje że wymiotuje... "beeeee"... w nocy tak dzielnie zwracał, że cały dzień przeżywa jeszcze. Poza tym na ipadzie mamy małpkę, która jak się w brzuch uderzy, to też robi beeeee. Misie Misie czyli Teletubisie rządzą. I Monia. Co by odetchnąć od bajek zarzuciłam płytkę z występami Monisi w Belgii. Synek zauroczony. Jak dziewczyny tańczyły padając na podłogę to Synek "bam" mówił, bił brawo sam tańczył (coś a la krakowiak zmieszany z baletem...), cały szczęśliwy. Fakt, że ładnie to wszystko na tej scenie wygląda. Nasza Gwiazdeczka utalentowana. Aż miło się na serduchu robi. PS. ONA Rodziewiczównej wynaleziona przez Mężusia dla Żonusi.... Powiadam pycha lektura. Na raz łyknęłam.
|
Archives
October 2014
|