Trochę nam zajęło, żeby się wybrać w góralskie strony, ale w końcu się udało. Po dłuuuugiej podróży, wczoraj wieczorem dotarliśmy. Na początek pogoda kiepska, ale towarzystwo wyborowe, więc się radujemy. Synek w siódmym niebie, a my zaczynamy zaciągać ;). Aaaa, jesteśmy między Suchą Beskidzką a Makowem Podhalańskim! Za bardzo to pewnie się powspinamy, bo Mamusia średnio silna, ale na pewno małe co-nie-co obejrzymy przy okazji rodz
Alergia dla odmiany. Synek ma oczy czerwone jak diabeł i z nosa cieknie ciurkiem. Leczymy się. Załatwiamy sprawunki na mieście. Brzuch nie boli! Czyżby się łożysko podniosło??? Jak jest lepiej, to może w góry pojedziemy? Może może! „Mamo! Bujamy się i ruszamy pupcią”... W samochodzie przy piosence One Day Baby Will Be Old ;)... „Fak (stało się Tacie się wyrwało FUCK, a Synkowi się spodobało ;)). "Mamo, Tatuś kupka ma.” Czyli Tatuś wziął na kolano Kubusia, który miał z lekka obsrany tyłeczek i jeansy się kupką ufajdały. „Daj buziaka Tato.” Tata dał. Synek na to „Kuba dał buziaka”. „To nie ja Mamo. Nie Synek to. Mama gapa.” Komentarz do upuszczonej przez Mamusię butelki z mlekiem...
Benia mnie pogoniła znowu, to się wzięłam do nadrabiania zaległości ;). Na początek wizytacja u Baby w Blani i nowa fryzurka. Synek dzielny jak cholera. Nawet nie jęknął. A później cały dumny i blady przeglądał się w lusterku. Prezenty w nagrodę były i cały dzień już z głowy, bo nowe brumy (no bo przecież wiadomo, że jak prezent to MUSI BYĆ BRUM!)
Nuda. Nic się nie dzieje. Zbzikować można.... Ale newsy rodzinne różne dochodzą, Ciocia Kasia z Bydgoszczy urodziła Michała - 1.800g, 33 tydzień, więc trzymamy kciuki i serdecznie pozdrawiamy. A Łodzi Łukasz zwany Smokiem Rodziców zabawia dnie całe i szczęścia w dom przyniósł co-nie-miara ;). Ściskamy i wkrótce się zobaczymy! :). Z kanapy nic więcej nie słychać... A jednak słychać :). Tatuś dostał pierwsze próby wizualizacyjne swoich miękkich ścian!!! Proszę bardzo! Super co? Mój Ci On Ten Mąż ;). A Synek po tym jak mu się pomoże pupcie wytrzeć mówi "dziekuje Tato (tudzież Mamo)"... W ogóle "dziekuje" jest ostatnio często używanym słowem. Kulturalna bestia ;).
Słodkości nasze końcówków namiętnie używają – boję się piesieka (pieska), ooo Tata jest siurek - nie ma siureka ;)... Akcja SIKU zakończona pełnym sukcesem – siatka poniedziałkowa, wtorkowa podobnie jak i zeszło-piątkowa PUSTA! A Synek sam uczęszcza do kibelka i załatwia swe potrzeby (a nawet na akcję KUPA, to leci biegiem i ma szeroko otwarte oczy i krzyczy „Mamo Tato – UWAGA – kupa!”.... ). A Mamusia donosi, że zdecydowanie ciąża ta różni się od ciąży Kubusiowej. Ból brzucha był mi obcy do momentu bólów porodowych, a tutaj ciągle coś tam czuję. Z tego wszystkiego wybrałam się na dodatkową wizytę, co by spać spokojnie. Wszystko dobrze, ale po raz kolejny usłyszałam, że odpoczywać, leżeć i takie tam. Wszystko się sprzysięga przeciwko mnie ;)... Dzidzia się zabawia, serduszko bije i jak dobrze pójdzie do może za 2-3 tygodnie łożysko się podniesie (już widać podobno, że "idzie" w dobrym kierunku) i będę mogła biegać ;). Zanim jednak zalegnę na wyrku, to jeszcze Synka na próbną lekcję angielskiego do szkółki zabrałam. NIe spodobało mnie się wcale i chyba sama jakoś cudną metodę opracuję i będę nauczać w domu. Mały dużo pamiętam z lekcji żłobkowych i aż w szoku jestem, bo na przykład jak mówię części ciała po angielsku do bezbłędnie je pokazuje!!!! Mega mózgi te małólaty faktycznie mają. A lekcja pokazowa Synkowi też się średnio spodobała, głównie mówił "do domu cię", a jak już się do domu udawaliśmy do głośno i milion razy powtórzył "bye bye Ciocia'... I to by było na tyle.
Niby 13, ale jakoś tak nic nie zapowiada pecha jakowegoś. Synek z trzynastego, więc może jesteśmy odczarowani od 13 już na zawsze? ;). Synek od rana w cudnym nastroju. Pół godziny pieszczenia, tulenia, łaskotek i innych cudów. A później nie tylko SIKU ale i KUPA NA NOCNIKU!!!! Dzielny Synek! Mamusia trochę jakaś obolała i zmęczona dzisiaj. Się zastosuję do lekarskich zaleceń i poleżakuję trochę, co by się zregenerować. Plany jakieś tam weekendowe porobię. Wiosna, lato - zajefajnie, wszędzie zajefajnie można pojechać i jest super. Wawa nawet zajefajnie wygląda i wszystko jest zielone i w ogóle żyć sie chce i takie tam. Na razie przyszły weekend Blania, następny Łódź, a Boże Ciało - śladami góralskich korzeni Mamusi, czyli Maków Podhalański i okolice, te bliższe i dalsze. A dalej się zobaczy, ale lista jest długa, a trzeba się śpieszyć, bo jeszcze trochę i Mamusi będzie się trudno ruszać ;).... aaaa
Stary Maleńki dzisiaj nieźle zarzucił ... Na kanapę się kładłam i brzuch mnie zakłuł, więc stęknęłam sobie, a Synek wychynął zza oparcia fotela i zasadził "Co się dzieje Mamo?". Nic kochanie, Mamę trochę brzuszek boli. Na co Synek "Boli bziusiek, Kuba pomasiuje bziusiek". I pomasował delikatnie, cudnie... Ręce, które leczą. Po czym się oddalił do zajęć swoich. FACET CO??? Kochać za mało....Jak się wyspaliśmy, wyćmuchaliśmy to się z Zuzią i jej Rodzicami spotkaliśmy. Spotkanie po latach przy pyszym jedzonku. Swoją drogą zarezerwować coś fajnego w Wawie w niedzielę na obiad, to raczej impossible. Wszystko trzeba planować. Masakra... NIeważe. Szparagi były, gapacho, halibut. Pysznie. Synek mało w humorze, bo się okazało, że kącik zabaw, to kilka wymiętych puzzli i książeczek, więc nudziło. A Zuzia dopiero za kilka lat będzie "atrakcyjna" bo na razie ma roczek z hakiem i kontakt wzrokowy tylko się nawiązuje ;). Oj śmieszne te Dzidzie nasze. Do następnego ;). PS. Zimno jak cholera. Z nosów nam wszystkim leci. Zobaczymy, czy ktoś się podda i rozłoży? ;).....
Synek dzisiaj powtarzając za Mamusią "Tato, Kochanie, Pomocy!" ;). Mamusia z łóżka nawoływała Mężusia, a Synek bawił się w przedłużacz... Słodkie to takie, że zjeść jak truskawki by się chciało. Impreza urodzinowa dzisiaj u Sąsiadów i Synek jak wszedł na parkiet o 15:00, to skończył o 21:00... Tańce, hulanki, swawole. Tylko "piosenka" albo "muzyka", jak słyszał coś znajomego i dalej w tany. Oj ubaw po pachy. Mama się opiła coca-cola, Tatuś się nie opił, Synek objadł się tortem, impreza na szóstkę. Fajnie, że Syn Imprezowicz ;). Może jakimś celebrytą zostanie :).
CZYLI SUKCES SIKOWY! Wszystkie siki na nocniku, nic a nic w gacie (prawie... kilka kropel raz się trafiło, ale to się nie liczy!!!). Synek dumny jak paw, w prezencie dostał motor i szaleje ze szczęścia!. Na drodze mijamy motor, a Kubuś z mega dumą "Kuba teź motoj mam!". Super pogoda dobiega końca, bo ponoć od jutra ma się zepsuć, delikatnie rzecz ujmując. Korzystając więc z okazji, zabawy na podwórku się odbywają. Pisałam pewnie, że mamy tu niezłe domowe przedszkole (5 mieszkań z takim oto narybkiem: 4+2+2+1+1+1 w drodze...), więc jak się dzieciarnia zbierze to czyste szaleństwo tu mamy. A Synek jest w siódmym niebie i nie mamy mowy, żeby do domu poszedł. Na dworze, z dziećmi i koniec. Fajnie z taką ferajną. Fajnie, jak dziecko szczęśliwe. A dziś nie tylko Kubuś i reszta szczęśliwy, bo Mamusia i Tatuś się wybierają w miasto wieczorową porą! Jakże to cudnie, tak sobie po prostu bez rzepka naszego po Chmielnej pochodzić, posiedzieć to tu to tam i jeszcze sobie do kina pójść. Cudnie cudnie. Film śrenio się udał, ale
Od wtorku Wielka Akcja Sikowa, czyli pa pa pieluszki! W związku z tym pralka chodzi non stop, bo Synek sika non stop. Wszędzie. Gdzie się da. Po załatwieniu sprawy krzyczy SIKU! A siku spływa po nogach, spodniach, długich, krótkich, skarpetkach, rajtkach, butach, podłodze, trawie, dywanie.... gdzie się da. Jest postęp wszakże - siatka ze żłobka we wtorek była pełna zasikanych ciuchów, w środę było już tylko pół siatki zasikanych ciuchów, dziś zobaczymy, ale liczę na jedną trzecią... ;). Poza tym wczoraj wieczorową porą Synek SAM zdecydował się wrócić z dworu do domu i zasiadł na nocniku, na którym nasikał ze dwa litry jak nic. No dobra może litr, albo pół. Nieważne. Było duuużo siku i dużo BRAWO! A Synek na koniec skomentował - "Lubię skarpety i siku"... No. I wszystko jasne. Tatuś dzisiaj biznesowo w Białymstoku. A ja chyba się za musakę (moussakę) wezmę (taka grecka papka z bakłażanem i mięsem mielonym z pomidorami i sosem beszamelowym). Jakby Synek rzekł. Lubię musakę... Lubię, więc robię. A poniżej fotki ze żłobka. Coś tam z kwietnia i maj. Późny wieczór dnia czwartkowego piszę te słów kilka. Dziś siatka prawie pusta - jedne spodenki i skarpetki!!! A w domku WIELKA KUPA ZROBIONA NA NOCNIKU I DUŻE SIKU także. Tylko sik w gacie na podwórku. Postępy na maksa. Rodzice dumni jak nie wiem co, a Synek jeszcze bardziej. Zagląda do nocnika i mówi "oooo dużo siku. siuper!" albo "oooo KUPA. siuper. brawo!". A później łapie za nocnik i sam do kibelka próbuje usuwać to co wysikane tudzież wysrane, następnie łapie za papier toaletowy "Kuba siam" i dokonuje wycierania następujących części ciała: pupa, siurek, jajka, kolano i skarpety, a na koniec nos... i "juś" gotowe! Obłęd. No taka słodycz, że słów brakuje, a w oku łezka się kręci... Poza tym w żłobku było dzisiaj przedstawienie interaktyczne pt. "Niedźwiedź strażnik lasu" ;). A jutro będzie gotowanie (chyba naleśniki z serem), a w środę była gimnastyka, a we wtorek angielski i takie ram różności ciągle, a Synek już rano w ogóle nie protestuje. Zaklimatyzował się w starszakach na maksa i widać że mu się bardzo bardzo podoba. Panie nachwalić się nie mogą i powatarzają nam ciągle, że jest mega rozwinięty, grzeczny, dowcipny, pomocny, wszystko rozumie, gada już wszystko i w ogóle pieszczoszek i ulubieniec. Miło, miło. Żeby nie zapeszyły te Ciocie :). A Julcia rośnie i rośni, Mamusia także....Nos zatkany, ale ogólne sampoczucie super. Oszczędzam się generalnie, więc widać brzuszkowi to służy.
Pomidory malinowe, ogórasy, koperek, kapusta, truskawki (no dobra Hiszpania, ale zawsze ...), winogrona (no dobra Chile albo Turcja, ale zawsze...), szparagi (no dobra, coś tam coś tam....) i inne cuda wianki. Za miesiąc się człowiek przyzwyczai i już nie będą tach pachnieć, tak smakować. Szleństwo powiadam. W żadnym innym miesiącu chyba tak człowiek nie celebruje warzyw różniastych. Z tęsknoty usychał, a tu nagle wszystko jest. Kupić i jeść. Szkoda, że na zapas się nie da. Koktajl truskawkowo-bananowy na drugie śniadanko, a na obiadek szykuje się karkówka marynowana z młodą, duszoną kapustką. Kichol mam zapchany dalej, więc słabo jeszcze z ekstazami jedzeniowymi, ale co nie czuję, to sobie dowyobrażam ;). U lekarza byłam po zwolnenie i był jeszcze bardziej brutalny niż ten od USG - leżeć i pachnieć droga Pani! Się oszczędzam przecież, ale jak taka pogoda i takie specjały, to przecież kanapa już nie pachnie tak jak zimą ;). Synek nadużywa słowa "lubię". Teraz już lubi nie tylko "zizaki" (lizaki) i mleko to (ptasie mleczko), ale taże buty, brumy, pociągi, tatę, mamę i inne rzeczy, które się w oczy rzucą ;).... Słodziak. Chadza do żłobka od wczoraj i ani jednej łzy nie było. Się dziecko stęskniło. A na dworze też zwariować można, pogoda jak marzenie, wszystko kwitnie, zieleń soczysta, że człowiek ma ochotę się na nią rzucić (albo coś takiego ;)). Szał zielonych ciał. Już za chwilę wszystko będzie bardziej letnie i na urok wiosny znowu cały rok będzie trzeba czekać. Oj ta nautyra i jej prawa. Pokory człowieku, więcej pokory. PS. Jak widać uzupełniłam kawał "pamiętnika" łącznie z dokumentacją fotograficzną. Poza tym słucham lolowej muzyki. Znaczy to, że powoli odruch wymiotny na wszystko zaczyna zanikać ;). SZUPER!
Mamusia wróciła do pracy. Ale miło i sympatycznie. Pół dnia pogawędek i opowiastek, kilka formalności i już. A wieczorem Maho (tureckie specjały polecone przez Cholawków), co by fakt Wielkiego Powrotu uczcić. Się nie napracuję za bardzo, bo do pracy chadzać nie będę (no chyba że się super będę czuła i nudy dadzą mi się we znaki i coś mi się biznesowego zechce zrobić, to z otwartymi rękoma firma każdą pomoc weźmie). Mam leżeć i pachnieć i dbać o Dzidziusia, więc co by skuchy jak u Kubusia nie było, się tym razem grzecznie stosuję i będę leżakować. A jak się sprawa rozwiąże, to dzięki Premierowi naszego Drogiemu będę miała możliwość z Julcią rok na macierzyńskim pobyć. Czyli lekko licząc kolejny Wielki Powrót nie wcześniej niż za półtora roku. I tak oto plany krótko i śreniotreminowe wyglądają. PS. Drugi dzień mega pogody, Synek krótkie gacie i sandały przetestował. Twierdzi, że lubi ;).
A tak to jest z tą cholerną pogodą. Tyle co ekipa wróciła do Łodzi, a tu lampa na niebie... Szlag by to trafił. Dzień na działace w Piastowie. Koszenie trawy i inne gospodarskie obowiązki, ale także grillowanie pierwsze w tym roku (oj przepraszam drugie, tylko dla mnie pierwsze, bo to prawdziwe pierwsze przechorowałam w łóżku..). A wieczorem się okazało, że plecy, ramiona i buźka nieźle przypieczona. Synek ciut delikatniej, ale też opalony jak latino jakiś ;). Przystojny jest. Podoba mi się ten nasz Syn. I te oczy szelmowskie. Oj, ale ja będę zazdrosny o te lafiryndy przyszłe... Oj będę będę.... PS1. Ciocia Sonia w szóstym miesiącu z bliźniakami brzuszek ma już niezły, ale moja kulka wygląda jak by była w piątym, a nie na początku czwartego. Nieźle nieźle, co to będzie któż to wie. PS2. Synek w szoku lekkim na fotkach biegający za kosiarką oznacza "uwaga tata kosiarka"... trochę minęło zanim się odnalazł, a resztę dnia spędził na koszeniu trawy swoją "kosiarką", czyli wózkiem ;)... oj ubaw po pachy.
A jak powstałam, to się na ostatnią wycieczkę załapałąm - cmentarz... Nie ma co wybrzydzać, bo już cała reszta atrakcji zwiedzona, więc co tam cmentarz też może być, szczególnie Powązkowski ;). Oj pięknie. Magicznie bym powiedziała. A żeby tej magii już w ogóle na maksa było, to się bateria w aparacie wyładowała i tyle było z robienienia fotek. Później my do domu na drzemkę (z Kubusiem oczywiście, ale wiadomo jak to bywa... czasem rodzinnie berety pospadają....), a goście do Muzeum Powstania Warszawskiego. Fotek nie mam (no bo ta bateria...). W kolejce stali ponad godzine, ale się dostali. W nagrodę żurek w domku czekał. Plotka jeszcze i już goście do domu pojechali. Nie lubię tak. Nie lubię jak się kończy. Szczególnie, że dopiero doszłam do siebie i coś bym zaszalała. Coca-colę bym na przykład wypiłam, sztuk 2 albo nawet 3. Jak się bawić, to się bawić. Nie tylko jak nie lubię jak się kończy i tacy fajni gości wyjeżdżają. Synek wpadł w histerię... Się dziecko przyzwyczaiło, oswoiło, wypieściło, wybawiło, a tu masz. Było nie ma. I jak tu się nie wściekać? Tyle co przyjechalli, a już pojechali. Do następnego. Zaraz przecież będzie! PS. Synek leżący na grobach tudzież klęczący na ziemi, to Synek wielbiciel mrówek... Mamo mamo "mówka"!!! A jak nie mówki to pająki tudzież inne robaki. Się cholernik nie boi, tylko wszystko bierze do rączek i ogląda. Mam, źłapałem! Kuba ziabrał pająka! ...
Pogoda jak widać do dupy, ale ekipa się nie poddaje. Mamusia w domu kibluje i zazdrości łażącym. Co by nie zwariować zupełnie, pichceniem się zajęłam, coś tam ogarnęłam i nawet się ubrałam, więc zamiast piżamy coś innego zobaczą dziś Goście nasi ;). A zwiedzanie dzisiejsze jak widać to Pałac Kultury i Taras Widokowy, Muzeum Żydów Polskich (zamknięte) oraz cudny Wilanów. Wszystko niestety w odcieniach szarości tudzież w kroplach deszczu. Masakra. A tak pięknie miało być. Nic to. Udajemy, że sprawy nie ma.
Synek wstał z tak zapuchniętymy oczkami, że biegiem się pozbieraliśmy, co by lekarz jakiś go zobaczył. Zapalenie spojówek, kropelki mamy i zwiedzamy dalej ;). Mamusia przy okazji też do lekarza się dostała i ma się pomęczyć jeszcze dwa dni. Jak nie przejdzie, wezmę antybiotyk. Zapalenie zatok generalnie tym razem się przytrafiło. Domowym sposobem tym razem ciężko się wyleczyć, a męczarnie straszne... No nic to. Męczymy się dalej. Pogoda jak widać na fotkach średnio dopisuje zwiedzającym, ale także jak widać nie bardzo się tym przejmują. Dziś Muzeum Wojska Polskiego, Stadion Narodowy, ogrody nad Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego oraz okolice Centrum Nauki Kopernik oraz kawka na mieście ;). A w domu na kolację mężowe super hamburgery ;).
Program wizytowy rozpoczęty. Tatuś tym razem bawi się w przewodnika, bo Mamusia niestety się rozłożyła. Nie ma to czekać i czekąc na gości, a jak już przyjadą, to w następnej minucie się rozchorować... Tylko mi się takie rzeczy przytrafiają??? Drama.... A Warszawa jak widać super! I pogoda póki co nawet nieźle. Miało być wprawdzie 30 stopni, ale co tam. Nie leje chociaż... ;). A wieczorem grill party ;).
|
Archives
October 2014
|