Zmuszona zaistniałymi okolicznościami (słońce piękne oraz opowieści dziwnej treści Synka - że jak pojedziemy do Babci, to będziemy robić to i tamto i będą słonie i lewy - czytaj lwy....) wybrałam się z dziećmi (jak to brzmi dziwnie... dzieci czyli liczba mnoga... Julka ma już prawie pół roczku, a do mnie nadal nie dociera czasami, że szczęście podwójne nas spotkało...) do ZOO. Sama się wybrałam z dziećmi. I tak oto podjęłam w życiu mym kolejną niekoniecznie właściwą. decyzję.. Bo po pierwsze w takim upale dwójka dzieci potrafi nieźle dać się we znaki, bo po drugie na tak dużym obszarze (czytaj "bolą nóżki Mamusiu") dwójka dzieci potrafi bardzo nieźle dać się we znaki, a po trzecie jak się ma pamięć gdzieś zagubioną w czasoprzestrzeni, to taka wycieczka potrafi człowieka wykończyć... Julka w foteliku tak, ale zapomniałam wziąć dołu na kółka, żeby wózek zmontować, więc miałam dwie opcje do wyboru: albo wrócić do domu (co w przypadku komunikacji z Jakubem Pawłem absolutnie nie wchodziło w grę...) albo nosić Julkę wraz z nosidełkiem (czyli jakieś minimum 10 kilo). Wybrałam - zgaduj zgadula... opcję drugą. Całe szczęście przy wejściu okazało się, że są jeszcze wózki drewniane, więc załadowałam majdan i choć trochę sobie ulżyłam. Nie na długo jednak, bo po krótkiej drzemce i przy tylu atrakcja Julka miała w dupie leżenie w super dizajnerskim drewnianym wózku, ale wolała podziwiać świat z moich ramion...Zdjęć za wiele więc nie ma.... I taka oto obwieszona jak klasyczna Matka Polka dorobiłam się odcisków, przepocenia ogólnego, wku...wa niezłego i osłabienia niesamowitego... Masakra. Ale dzieci szczęśliwe, a Jakubowym opowieściom końca nie było ("Lewa nie było Tata, wiesz? Śpił wiesz?", "Nosorożec? Nie ma takiego zwierzątka... A no masz rację jest. Był. Trzy były. Jeden, i drugi. Trzy. Stały.".... Taaaa), czyli wyjście udaję za udanego i prędko sama na taką wycieczkę się nie wybiorę...
Synek zapomniał już tekstu "Polak Mały" i opowiada, że jest Żołądź Biały.... Wiadomo już co dziś wieczorem czytać będziemy ;). Poza tym gramy w karty gdzieś od 6:30.... jakoś ten poniedziałek trzeba odczarować nie?.... Poza tym proszę koniecznie zwrócić uwagę, że Synek nowy styl rysowania ma. Artystyczne zdolności metamorfozę kolejną przechodzą ;).... A Julka? Chodzić chce... W kółko tylko dżampuje, ale teraz to już koniecznie na własnych nóżkach.... siłę ma kobieta przyznać trzeba.... A później beret spada... Siada już dobrze, kilka dni jeszcze i będzie można powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że córuś siedzi ;).
Uprzejmie donoszę, iż ząb pierwszy mamy! Jedynka dół ;)
Synek od niespełna miesiąca uczęszcza do przedszkola prawdziwego, bo wiadomo, że jest już duży, prawie jak tata. Idzie gładko, ale zdarzają się poranki, że trochę chropowato idzie. Na przykład dzisiaj "ja to się chyba nigdy nie nauczę iść do przedszkola, no po prostu nie chcę! mogę?".... taaa. Ale jak przychodzę, to na ogół nie może od razu wyjść, bo coś ważnego jeszcze musi skończyć i w ogóle jest zajęty... Pomarańczowa Ciuchcia to był (póki co) strzał w dziesiątkę i jesteśmy baaardzo zadowolenie. Kubuś w mgnieniu oka jakiś taki doroślak się zrobił, sam się ubiera (na przykład dzisiaj sam sobie rzeczy wybrał i sam zupełnie się ubrał - efekt: majtki i dżinsy założone na spodnie od piżamy, a koszulka na lewą stronę, tył do przodu....), jakoś tak elokwentniej konwersację prowadzi.... a najważniejsze widać, że super się bawi i jest mu dobrze. Pomaga też psychologia - Mamusia do Julki "przykro mi Julusiu, nie możesz jeszcze iść do przedszkola, za mała jesteś, Kubuś jest duży i chodzi do przedszkola, TY musisz jeszcze poczekać". "Tak właśnie Julka - za mała jesteś, ja jestem duży to chodzę! I to nie do ŻŁOBKA, bo żłobek jest dla dzidziusiów, tylko do PRZEDSZKOLA, do ciuchci chodzę wies?". A Julka jako że jest za mała, to póki co zdobywa umiejętności w domu... I tak oto nauczyła się dzisiaj pluć i pierdzieć usteczkami. Niby nic, ale robi to tylko przy jedzeniu pokarmu stałego... a konkretnie groszku zielonego w mięciutkiej konsystencji papki... wszystko zielone więc dookoła jest. Tak. Uczymy się wszystkiego od podstaw. PS1. Koncerty różniaste weszły już u nas do tradycyjnego repertuaru codziennego... Julka uwielbia... Jakub pada na ziemie... The Clash w czasach swojej świetności proszę Państwa... a Jakub Paweł miał dzisiaj dzień mody i koloru zielonego i zaprezentował się na wybiegu jako model... taa. PS2. Jeśli wczoraj i przedwczoraj była wiosna, to dziś zdecydowanie lato!!!!! A na długi weekend deszcz ponoć. Klasyka... PS3. Synek używa ostatnio takich różnych śmiesznych zasłyszanych powiedzonek... Dziś na przykład stwierdził, że pójdzie przez "las" (park a las niewielka różnica, więc dziecka w kółko poprawiać nie będę... dla niego park to las i już...) i że "spotkamy się na miejscu".... taaaa ;). A Tata Jakuba Pawła to z kwiatków głównie lubi majsterkowanie. A Jakub Paweł lubi i kwiatki i majsterkowanie. Półkę dziś robili w garażu. Synek wpada po swoją skrzynkę z narzędziami, zaaferowany, zasmarkany i ogólnie podekscytowany. Mówię, że mu pomogę ją znieść, a Syn na to tak rzecze: "Ty nie uniesiesz niestety. Za ciężka jest na skrzynia z narzędziami. Ja uniesiem. OK? No to pa. Na razie."
Synek mój najdroższy radzi sobie świetnie ze wszystkimi uczuciami związanymi z pojawieniem się na świecie Julci córci mojej najdroższej. Także z tymi bardziej w odcieniach szarości tudzież czarności ;). Radzi sobie wręcz książkowo.... Teraz na przykład mieliśmy dwudniową fazę na bycie Dzidziusiem... czyli raczkowanie, przyjmowanie mleka z butelki, tulenie się do Mamusi i Tatusia, karmienie przez Mamusię i Tatusia, pobyty (krótkie ale zawsze) w łóżeczku itp itd. Jak szybko przyszło, tak szybko minęło i znów słychać opowieści dzielnego rycerza, jaki to on duży i jak to nie może czytać krówki mu mu, bo to dla maluchów i mleka pić z butelki też nie może, bo przecież wiadomo, że tak robią Dzidziusie. Dochodzi też do siebie po szoku "termicznym" związanym z konfrontacją ze starszymi dziećmi, które są bardziej sprawne, większe, więcej rzeczy potrafią. Jak to w życiu - ciężko się pogodzić, że inni są "lepsi" w czymś, a już jak się człowiek czuje taki malutki, bo wszyscy szybciej biegają i potrafią malować i tacy jacyś DUZI są, to przekichane ;)....Odreagował już Skarbek, przespał, przetrawił i dalej do przodu. I tak do końca dni naszych, ciągłe zmagania...
To, że Jakub Paweł zajmuje większą część opowieści dziwnej treści, wcale nie znaczy, że Julia Katarzyna nie robi nic godnego opowiedzenia. Robi i to bardzo dużo, intensywnie, ale jakoś trudniej zebrać to w logiczną całość... Bo tak na przykład dzisiaj. Motyw przewodni to głównie okno z zieleniącym się kasztanem, cudnie wyglądającym, z listeczkami poruszającymi się na wietrze, ptaszkami śpiewającymi w jego konarach, z promieniami słońca kąpiącymi się leniwie to tu to tam, śmiechem (tudzież wrzaskiem) dzieci dobiegającym z oddali (tudzież z klatki schodowej) i tym podobnymi atrakcjami. Drugim motywem dziś jest czarny pasek na suficie w przedpokoju. Trzecim jest marchewka i jej konsumpcja, czyli wszystko dookoła uwalone w marchewce. Jeśli szukacie barwnika bardzo dobrze kryjące i nie-schodzącego, to polecam... Piąty motyw to kolana mamusine. Można dotknąć, podrapać, pogłaskać, poszczypać, polizać, pogryźć trochę (materiał spodni świetnie się marszczy i nadaje do tego...), pomiętosić, pooglądać z każdej strony i zacząć inspekcję od początku. Mogłabym tak w nieskończoność, bo Julcia daje pole do podpisu, ale z dwóch do wyboru, czyli obserwacja Julki albo pisanie o Julce, wybieram obserwację. Niestety czasu przy dwójce coraz mniej, a właściwie przy trójce, bo Fluffo to ostatnio większość czasu pożera, więc i na pisanie brakuje. Chociaż przyznać muszę, że mi tego brakuje. Taka fajna forma relaksu to dla mnie była i jest, więc ciężko tak po prostu się pogodzić z czasem i jego ograniczeniami... Walczę jednak i mam nadzieje, że zawsze tą chwilkę wygospodaruję. Tak super później obejrzeć się wstecz i poklikać sobie co to było rok temu, dwa, trzy... taaaaak. Pozdrawiam bardzo i życzę miłego powrotu do rzeczywistości po Świątecznej rozpuście.
Kanon powiedzonek świątecznych męża mego: 1) Święta, Święta i PO Świętach, 2) ale się obżarłem w TE Święta oraz 3) od jutra DIETA! PS. A jutro? Byle nie dać się sprowokować...
Polska też Zachód. Pełną gębą. Zając przynoszący prezenty, dzieci szukające ukrytych czekoladowych jajeczek, zające i jajka o różnym stopniu zasłodzenia wszędzie dosłownie, półki sklepowe spustoszone, koncerny świętujące zyski wyśnione, a Jakub Paweł pierwszy raz w swym 3-letnim życiu nie zmęczył kolejnej czekoladowej "smakości", wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować oraz drugi dzień z rzędu walczy z zatwardzeniem. Na moje oko dwa-trzy dni smaka na czekoladę mamy z głowy. Nie cierpię tych nowomód cholernych, ale w sumie to lubię. Raz w roku można dać się przeciągnąć wielkanocnie... A już za chwilę będzie można dać się wciągnąć w dłuuugi weekend majowy, Żubr już podchodzi do grilla....
Jakub Paweł ksywka Tekściarz widząc w kościele"przebranego" ministranta: "Mamo, a ten chłopczyk jest Rycerzem?"... Z wikibooks: "Ministrant posiada swój strój. W jednych parafiach jest to komża i pelerynka, a w innych sutanela. Sutanela składa się z sutanny ministranckiej, komży i peleryny." Jak zwał tak zwał, ale faktycznie rycerskiego wyglądu dodaje... Poza tym Jakub Paweł w Kościele nie lubi przebywać, bo "nie lubi koncertów"... a przecież wiadomo, że msza to jeden wielki koncert... a "Dzidziuś na kominku" okazał się Jezuskiem w żłobku... A Ania i Marysia zostały dziś ochrzczone i cudne są, a największym zmartwieniem Synka było to, czy "te chrzciny będzie można zjeść" oraz, czy "nie zabraknie dla niego mleczy" (las mleczy jak okiem sięgnąć, ale nigdy nie wiadomo, jak się więcej niż jedno dziecko do zbierania zabierze...). A Julcia klasycznie lubi atrakcje różniaste i uśmiecha się ;). PS. Dwa ostatnie zdjęcia to zagadka: kto opędzlował winogronka i nie zostawił Żonce ani jednego? No kto?... dla tego, kto zgadnie - zając czekoladowy.... :)
Się z Synkiem dziś wybrałam do Kościoła. Spokojnie, spokojnie - nic się nie dzieje, instytucje kościelne omijamy z daleka i w tym temacie nic się nie zmieniło, ale czasem trzeba ogon podkulić i się pojawić. Na przykład kiedy się Matką Chrzestną ma zostać. Anny takiej słodkiej. Siostry Marysi i Ewy. Córki Sonii i Bartka ;). Tak więc w związku z zaistniałą sytuacją do Księdza po zaświadczenie się wybrałam. Zaświadczenie, oświadczenie, kwit, jak zwał tak zwał. Upokarzające o przeżycie, ale do przeżycia.... Wywiad, upomnienie, nagana, obietnica poprawy i już kwit mam. HURA! Łatwiej niż myślałam. Może jednak w tym zakutym czarnym świecie wiosna powoli puka?... Ale ale nie o tym. O tekstach Jakuba miało być. Najpierw w kancelarii zarzucił "Mamo, Mamo! Dzidziuś na kominku!"... chodziło o Jezuska w żłobku... a następnie jak nas deszcze złapał to rzekł "Ale afera! Burza! Duża burza. Deszcz straszny. Nomaszcilos!" I tu sobie Mamusia skojarzyła, że czasem jej się wyrwie "No masz Ci los!"... NO MAM JA CI :). A Ślimaki dzisiaj oszalały i powychodziły gdzie się da. Kubuś je nadal namiętnie zbiera gdzie się da i ile się da. I mamy już ślimaków całe kilogramy. I czasem smród okrutny... Na szczęście sezon powoli się kończy, bo ślimaki zaczynają skorupki zapełniać, a Synek się zgodził z nami, że żywych ślimaków nie zbieramy... PS. Moda na rycerza jak widać trwa u nas nadal... I Synek niezmiennie mówi o sobie w trzeciej osobie: "Rycerz się zmęczył", "Rycerz chce pić.".... PS.2. A Jajko wielkanocne balonowe to robótka Synka w ramach kiermaszu wielkanocnego w przedszkolu ;).
|
Archives
October 2014
|