Tatuś wrócił z Łodzi, cały dzień pięknie z Synkiem pourzędował, a wieczorem się "zemści"ł za krzywdy wczorajsze, czyli prawie wygrał nierówną walkę z procentami... Ale nie bez okazji! O nie, co to to nie!!! Co się odwlecze, to nie uciecze - Misiek lat 28 skończył już chwilę temu, a imprezy jakoś nikt nie wspomni. Trzeba więc organizacją sprawnie zająć się. Tort czekalody Michaś (a co! Tailor made wszystko ;)), szaszłyki i warzywka z grilla. Smacznie i zdrowo. Gdyby nie płyny mocniejsze, to można by powiedzieć, że dietetycznie nawet... I tak oto Michał wraz z Tatusiem Kubusia ciężki kaliber wieczorem na klaty przyjeli... Oj będzie głowa boleć, że hej...
0 Comments
Uff - wrócili cali i zdrowi... ;). Rozpisywać się nie będę, gdyż obiecałam "być człowiekiem" i tajemnic męskiego wyjazdu nie zdradzać (poza tym za wiele pary z gęby nie puściły rozrabiaki, więc i tak nie wiele mam do schowania...). Dość powiedzieć, że się chłopakom udało i dotrzeć na górę i z góry wrócić bez większych obrażeń i innych dolegliwości. Na łamach prasy i na antenie TV cisza także była, więc rozgłosu wielkiego podobojem Ochotnicy Górnej nie zdobyli. I chwała Ci ... ;). Z atrakcji były pewnie głównie napoje (oranżada cytrynowa, oranżada chmielowa, oranżada wódczana i inne stare dobre wynalazki lemoniadowe), wspinaczka wysokogórska, podziwianie krajobrazów (w końcu co jeden to większy romantyk...) i wspólne spanie w namiocie (swoją drogą zaczyna to być podejrzane, w Moskwie jak się spotkali to też wspólnie po libacji na jednym łóżku wylądowali, muszę zbadać sprawę tych łóżkowych ciągąt :))). W drodze powrotnej odwiedzili Blanię ("wieź mnie na grilla"), gdzie grilla, rosół i inne wspomagacze zarzucili, co by do Łodzi udało się dotrzeć... Tatuś Kubusia w kiepskiej formie, bo był kierowcą, więc sobie możecie tylko wyobrazić mega wkurwa, gdy patrzeć na tę rozpustę lemioniadową mu przyszło... Jutro będzie nagroda, więc walcz dzielnie, "więcej wiary żołnierzu!" :).
Chłopaki dotarły na miejsce. Co to będzie, co to będzie? :)... W gazetach pewnie napiszą tudzież w TV pokażą :). Synek męczy bułe od 5 rano, a mi jakoś ostatnio cierpliwości brakuje... Oj te wzloty i upadki rodzicielskie. Całe szczęście, że pogoda super, to przynajmniej chodzimy to tu to tam, a nie przewalamy się w domu. Poza tym Babcia pomaga i przejmuje pałeczkę, więc Mamusia odespała dzisiaj za wszystkie czasy, i o poranku i w ciągu dnia i w ogóle fajnie tak. PS. Raport z umiejętności nowych i starych - Mały macha, brawo bije, całuje, piątki przybija, cześć i żółwika robi oraz coraz pewniej stąpa po powierzchni ziemi ;).
Nowe shuzy zakupione. Dwa rozmiary w górę poszło. Jedna wizyta u Dziaka i "przechadzka" po dziadkowym chodniku (na kolanach...) i czubków nie ma... Jednak rosyjska jakość była w tym przypadku dużo lepsza. W ogóle jakoś tak te rosyjskie ciągoty się zaczynają... Przereklamowaliśmy ten polski dobrobyt i europejskość... Ściema... I te ciągły narzekania i stękania. W dupach się poprzewracało i tyle... PS. Chłopaki szykują się na wyjazd-niespodziankę dla Endrju. 40 lat minęło i na tę oto okazję rijunion zaplanowany na południu Polski, co by powspominać czasy młodzieńcze. Trzej Muszkieterowie ruszają jutro o 5 rano (Endrju nic nie wie... ma się tylko stawić, rzeczy spakowała Mama, a jubilat nieświadomy zupełnie, że w głuszy weekend spędzi ;)) i zamierzają wrócić w niedzielę... Powodzenia, bo mam dziwne wrażenie, że wyjazd może się przedłużyć do wtorku z powodu procentów ;)... hihihi . I jeszcze zdjęcia przeglądałam i znalazłam fotkę Muża w roli potencjalnego właściciela small biznesu (a w następnym kroku big biznesu!) – pierwsze próby produkcji paneli ściennych, nad którymi Kochany Mój pracuje. Poza tym jest piatnica! Jak się nie pracuje, to piątek non stop, ale wszystkim pracującym powiadam - WEEKEND SIĘ ZACZYNA!!!!
Pada deszcz, zieje nudą, co robić co robić? Mamusia Dobra Rada (eks Ciocia Kasia Dobra Rada J) zarządziła wizytę w EMPIKU połączoną z przejażdżką tramwajem. Super było przyznać trzeba. Spacer w deszczu, wspinaczka na Most Poniatowskiego, przystanek tramwajowy, przejazd tramwajem niskopodłogowym (2 przystanki!), zwiedzenie wszystkich sklepów w domach centrum (wchodziliśmy i wychodziliśmy, bo były drzwi automatyczne rozsuwane, alebo takie fajnie otwierane i Kubuś był wniebowzięty), przejażdżka schodami ruchomymi (hit dnia! Była nie jedna przejeżdżka, przy 10 Mamusia porwała Synka w ramiona i uciekła, bo ochroniarz pewnie zaczął myśleć że obeserwuje teren przed napadem... ileż można w końcu jeździć w te i z powrotem), zabawa w kąciku LEGO, siedzenie na karuzeli, oglądanie książeczek dla małych i dużych, mufinka w kawiarni empikowej, jeżdżenie mufinką po kanapie, jeżdżenie mufinką po stole, jeżdżenie mufinką po podłodze (chlew taki zrobiliśmy, że aż głupio było i Panów sprzątających musieliśmy oczami przepraszać i czarować), wafelek od loda także w kawiarni empikowej (Mamusi się wydawało, że jest mniej brudzący, tłusty i w ogóle... się okazało, że jest bardzo kruszący dla odmiany....), wafelkowe przejażdżki zbliżone do przejażdżek mufinkowych, oglądanie przez lupę literek różnych i wytrzeszczanie oczków ze zdziwienia, obsługa terminala kart płatniczych oraz dłuuga podróż powrotna do domu (ta sama droga, tyle że w podziemiach w drodze na przystanek „płyneliśmy” z tłumem lub pod prąd i ewidetnie Kubusiowi tłumy się podobają, jak ryba w wodzie, a jaki protest jak go chciałam zabrać już na schody, żeby się na przystanek dostać...). Drzemka jak się patrzy po takiej przygodzie. A na deser – popołudniowo-wieczorne spotkanie z Dytusiami. Kubuś w Ciocię Anię wpatrzony jak w obrazek, wojo tez fajny, bo sztuczki parasolkowe umie robić ;). Fajnie być znowu w domu. Plotki psotki, kupa zrobiona, sny będą cudne tej nocy. Dobranoc!
Wszystko stanęło do góry nogami... Mama ma obsesję sprzątania, a Tata siedzi na kanapie z pilotem tudzież z Wyborczą! Niby to drugie to nic nowego, ale Mama na ścierce dwa razy dziennie, to prawdziwa sensacja... Wyobrażacie sobie jak się brudzi w takim małym mieszkanku??? Jeszcze po remoncie kurz opada, a Synek nie ma krzesełka jedzeniowego swojego, więc konsumuje wszystko na kolanach tudzież na podłodze sam (i to najbardziej pasuje, bo po pierwsze się najbardziej kruszy, a po drugie można jeździć jedzeniem po podłodze jak autkiem...) i powiadam Wam fifty fifty, znaczy się połowa w buźce połowa na podłodze... Poza tym dalej mieszkanie średnio mu pasuje (nuuuda straszna), hotelowo bardzo, ale za to jak się wychodzi na zewnątrz to bardzo a la „w wielkim mieście”, więc wtedy jest już wspaniale. I są te place zabaw wyczesane w kosmos i rozkapryszone małolaty w wieku różnym ze swoimi wyfiokowanymi mamusiami lub nianiami lub babciami lub ciotkami lub babciami z dziadkami. Raz trafił się Tatuś. Widać było na twarzy „I co ja robię tu???”. Ja mam chyba podobnie... Te baby jakoś mnie męczą (Córuniu nie syp Mamusi piaskiem, nie rób tak, nie brudź się itp itd... Rany Boskie! Po co do jasnej cholery się ładuje do piaskownicy... ja za to z mokrą głową, w dresach, no-make-up, starych brudnych tenisówach wspaniale wpisuje się w klimat placów zabaw.... dajemy razem na czworakach, przesypujemy co się da i ogólnie testujemy każdy centymetr podłoża pod bacznym, ale zgorszonym okiem Panusiowych mam i innych opiekunek... ;)), dzieci ( „moje”, „nie dam”, „zostaw, nie twoje”) też mnie nie bawią, ale za to Kubuś bacznym obserwatorem jest. Ale jest najmłodszy z ekipy, więc ciut jakby wyalienowany. I tak oto sobie siedzieliśmy, a ja tak sobie myślałam, że od samego momentu urodzenia człowiek zaczyna czuć się odizolowany i tak już w różnych sytuacjach przez całe życie będzie mu dane się odnajdywać... Maleńki człowieczek Kubuś, słodkoście z pięknymi niebieskimi wielkimi uśmiechniętymi oczkami siedzi sobie w tej wielkiej piaskownicy i obesrwuje grupkę dwulatków „kąpiących” piłkę. Jak któremuś się uda, to nawet bije brawo i cieszy się i uśmiecha. Ale nie może dołączyć do grupy, bo „za dzidzia jest” i nie umie jeszcze kopać piły jak koledzy starsi i wredna koleżanka („moja piła, zostaw”, „mamo, piła, dzidzia nie”). Ciekawe, czy czuje Kubuś kochany, że jest „poza” grupą, czy już rodzą się u niego kompleksy, czy pojawia się stres, złość, zazdrość??? Mamusia tego nie wiem, ale wie już na pewno, że Synka przed tym wszystko zupełnie nie uchroni i że szkoła życia nieuchronnie się zaczęła. Trzymaj się Synku, jesteśmy z Tobą i jakoś razem damy radę ;). Czekamy na transport z naszym dobytkiem, jak się pojawi, to wyładujemy to, co do Wawy i jedziemy do Blachowni resztę segregować i układać i znowu transporotwać do Wawy (ale dopiero w lipcu). Tatuś w weekend jest zajęty, a my będziemy z Synkiem zażywać przestrzeni u Babci. Oby tylko pogoda była.
Ze względu na ograniczone możliwości pichcenia w środowisku domowym (tak jakbym w nieograniczonych możliwościach wygrywała w konkursach na super panią domu przynajmniej 10 razy w roku....), wizytujemy okoliczne budki, bary i restauracje. Wybór przyznać trzeba jest. Chińczyk w kilku odmianach, kebab także w odmianach różnych się jawi, polskie jadło rozmaite, pierogarnia, sushi, srushi itp itd. Wczoraj rodzinnie wybraliśmy się do lokalnej miejscówki treny Solec (44), czyli dobra kuchnia + gry planszowe. Wszystko się zgadza kuchnia dobra i mnóstwo gier planszowych, lokal odskulowy ale klimatyczny. Wszyscy grali w dziwne gry, Kubuś ćwiczył grę na pianinie i czarowanie gości lokalowych. Z tymi grami to nie wiem o co chodzi, bo nie jakieś takie chińczyki, monopole i inne, które ze starych dobrych czasów pamiętam, ale jakieś takie bardzo skomplikowane. Ale się tu przez 3 lata nazmieniało... czy może to tylko taki powiślański styl? Tak czy inaczej mimo deszczowej pogody, niedziela się udała. A dzisiaj w ramach gastronomicznych wycieczek powtórka z chińczyka ;). Mniam.
Synek dzisiaj już w super formie i już od 5 rano namiętnie nam o tym opowiada... Jeść wprawdzie jeszcze nie je jak za starych dobrych czasów, ale co się dziwić jak w nocy się mleka naje, to w dzień głód aż taki nie doskwiera. Na razie delikatnie Synka do pełnej formy prowadzimy, a później będziemy dyscyplinować, jak apetyt nie wróci. Żeby Tatuś mógł kontynuować dziur wiercenie, Mamusia z Synkiem wybrała się na Piknik Naukowy, który tuż za rogiem okazało się, się odbywa. Oj czego tam nie było... Eksperymenty różniaste Synkowi najbardziej się spodobały, na równi z kałużami, balonami i szaszłykami z grilla... Niestety pogoda średnio dopisała i w samym środku cudnej zabawy ulewa nas przepędziła do domu... A w drugiej połowinie dnia z ciocią Edi się będziemy mitingować w jakiejś lokalnej powiślańskiej knajpie ;). ... I się fajniacko pomitingowaliśmy i poplotkowaliśmy za wszystkie czasy i fajnie z Ciocią Edi pogadać o tym i o tamtym i o życiu i w ogóle... Na dodatek zaplecze gastronomiczne Powiśla ciut obczailiśmy, a Tatuś ma już swój ulubiony sklep - "Destylatornia" (zgadnijcie z czym sklep ten jest...? :)). PS1. Nie pisałam jeszcze, bo mam drobne zaległości i opóźnienie sumololowe, ale chciałam się podzielić iż Powiśle baaaardzo mi się podoba. PS2. Kubuś wieczorem już apetyt na maksa odzyskał, jedzeniu serka nie było końca - 3 opakowania zjadł i jeszcze jakoś tak mlaskał, ale brzuszek jak balon, więc trzeba było zaprzestać opychania. Generalnie Synek czuje się trochę chyba jak w hotelu, bo rozmiary mieszkania, mieszkania mu raczej nie przypominają ;). Rozpędzi się przy oknie i chwila i już wpada na szafki w kuchni i ze zdziwieniem oczy do góry podnosi, że co to, że już koniec pokoju? :). Poza tym miłość od pierwszego wejrzenia do gigantycznych rozmiarów Misia od dziadków nie słabie i Synek stale tuli się do Stefana, bo tak Miś został nazwany...
Gorączki w nocy i w ciągu dnia już nie było, ciut lepiej się Synek się czuje (na dowód załączone fotki), trochę więcej je, czyli wszystko wraca do normy. Ciąg dalszy robótek wykończeniownych, sprzęt zamówiony dojechał, więc pranie będziemy robić i TV oglądać, internet działa, kolejna wizyta w Lerła Merlę odbyta, pizza na mieście zjedzona, Powiśla cudnego zwiedzania ciąg dalszy - Plac Zabaw fajniacki tuż za blokiem, kolejne rozczarowania polską rzeczywistością - obsługa klienta... Tatuś wybrał się do Orange... Po półtorej godziny odszedł z kwitkiem... W Play paszport nie wystarczy, dowód trzeba, a w pizzeri Pan pizzę wypiekający małego chlebka dla Kubusia zrobić nie mógł, a na drogach wariactwo... Rosjo droga, ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił... ;).
Nareszcie się udało wygrzebać z gruzu, oczyścić miejscówkę i coś na kształt kolacji zgatowić ;). Synek lepiej, ale jeszcze gorączkuje i marudzi, więc grupa wsparcia Mamusino-Tatusiowego ma ręce pełne roboty. Lepiej się zrobiło, bo roleta zainstalowana w sypialni i Dzidzi łatwiej zasypiać wieczorkiem i w ciągu dnia. Mały trik i proszę jaka ulga ;). Powoli się do finiszu wykończeniowego zbliżamy, ale jeszcze kilka rzeczy zostało. Jak Synek czuwa, to ciężko coś zrobić, więc i tak będzie trzeba na chwilkę Dziubka do Babci odstawić i zakończyć robótki różnorakie. Ale to kiedyś tam w niedalekiej przyszłości. Teraz aklimatyzacji ciąg dalszy ;).
Oj, żeby ten nasz Kotek tylko chciał leżeć, to by było super... ;). A tu marudzenia ciąg dalsz, gorączka raz jest, raz zbijamy, znowu wraca i apetycik jest maleńki... Na smutki najlepszy jest spacer, więc idziemy. Gołębie, kaczki i wchodzenie do sadzawki... Dalej schody ukochane i to w ilości 94 x 2 (góra i dół), fontanna wyczesana, zepsuty wózek i uprzejmość też może być upierdliwa, czyli jak to pewien Pan wtaszczył nam wózek na szczyt tychże 94 schodów... A my przecież tylko w górę i w dół... Ale Pan był tak swoim dobrym uczynkiem przejęty, że grzecznie podziękowaliśmy i uśmiech piękny posłaliśmy... Na szczęście w dół też się uprzejmy Pan znalazł i wózek staszczył... Druga część dnia bardziej gorączkowa, więc dla spokoju sumienia do Pani doktor się wybraliśmy. Synek był tak grzeczny, takie dorosłe miny robił, że aż duma nas rozpierała, a Pani doktor pełna podziwiu była. Nic się nie martwić, kontynuować zabiegi bez zmian i będzie dobrze. No to kontynuujemy ;). A Tatuś w przerywnikach wierci, kłuje, kombinuje, mierzy, młotkiem stuka, znaczy się żonie i synkowi gniazdko wije ;). A Mamusia w wolnej chwili ciągle sobie myśli, jak tu sobie na 33 metrach życie ułożyć, co by wygodnym było. Wiem, wiem, do wszystkiego się można przyzwyczaić i inni mają gorzej, ale co postękać sobie nie można? I na stękania Tatuś pięknie pachnące konwalie Mamusi podarował... ;) A u naszych przyjaciół Rosjan Dien Pabiedy, a 7 maja Putina car współczesny, czyli znowu prezydent Rasiji został zaprzysiężony i niezłą szopkę odstawił - zastaw się a postaw się... Miasto zablokowane, tysiące gości, mieszkańcy z domu wychodzić nie mogą, szopka jak się patrzy...
Kubuś i Miś pokochali się prawdziwie... Decyzja podjęta, Miś wraca do Wawy z nami... Jako prawdziwy pasażer i to na pierwszym siedzeniu... Ale zaintersowanie na trasie wzbudzaliśmy... Kubuś ostatnią bułkę dziadkową wpałaszował, Tatuś z Agatką sesję komunijną strzelili (pełna profeska oczywiście) i już gotowi do wyjazdu byliśmy. Kubuś niestety ciut zaniemógł i troszkę się i wymiotuje i gorączka jest i kupka rzadka i w ogóle ciężko takiemu małemu stworzonku. Na razie bez paniki, chłodzimy się i dużo przytulamy.
Synek z Babcią i Dziadkiem urzęduje, a my szturmem na stolicę. Ale się pozmieniało. W urzędach to nam beret spadł (2 sztuki urzędów były i za każdym razem jeden beret ryp o podłogę...). Gdzie te czasy "czekać!", "się nie da", "czego?"... NIe ma już biegania za Panią X i błagania niemalże na klęczkach.... Kultura teraz bracie taka, że WOW! Naprawdę szacunek. Nie dość, że kultura, fajnie wszystko urządzone i skomputeryzowane, to jeszcze Panie uśmiechnięte, wszyscy pomocni, a papierek dostałam od ręki... I co? Co tu narzekać i stękać na tę Polskę... Naprawdę zapomnieli jakie czasy były. W przerwie w oczekiwaniu na zarejestrowanie fury, zaliczyliśmy Mak Szajsa (mniam, ale grzeszenie smakuje...), później z gotowym dowodem i blachami już polskimi (szkoda, bo na ruskich fajnie się jeździło...), dalej do boju wykończeniówkę zakupić - Liroy, Casto, Obi, Ikea i padam padam... I czas się skończył, 22 już i w drogę do Łodzi biegiem, bo Mały coś podobno w średniej formie (łakomczuchy czasami sraczkę miewają ;)... ale Mama donosi, że jakieś gorączkowy do tego i osowiały). Chatkę będziemy kończyć od jutra, jak ściągniemy na stałe do stolicy. PS. Oj to Powiśle... Przyznać muszę, że słabo znam, bo jakoś nie kursowałam w tym kierunku, ale wrażenie pierwsze baaaardzo pozytywne. Fajnie będzie tutaj chwilę pomieszkać.
NEWS DNIA: SYNEK CHODZI!!! Od Dziadka do Mamusi, od Mamusi do Dziadka i z Babcią to samo! 5 kroków minimum! Brawa wielkie, sam też zresztą się nagrodził ;). Poza tym o poranku pięknie zawołał „MAMA”!!! Poza tym Synek daje buziaki, robi główką „tak tak nie nie” i w wannie zaczyna powoli sam się myć ;), głównie chlapie, ale rączki i buźko-główkę myje aż się serce roście ze wzruszenia... Takie dzielne małe zwierzątko... Komunia niezwykle udana, miło, sympatycznie, pyszne jedzonko, tylko Komunistka nie za bardzo chętna, żeby w sukni chodzić i od razu się rozdziała ;). Oj aparatka. Kubuś wycałowany przez bliźniaczki, szczególnie jedna wyjątkową opiekuńczością się wyróżnia i Małego na krok nie odstępowała i tylko "Dzidziuś i Dzidziuś" ;). Sielanka powiadiam...
Zamknięte było w związku z Majówką, ale już otwieramy. Nie wiem od czego zacząć, więc może zacznę od początku... ;). Dojechałam do Mamy szczęśliwie wraz z Kubusiem, Tatuś dojechał równie szczęśliwe sam, tyle że "ciut" dłużej mu to zajęło, imprezujemy już od tygodnia, cieszymy się ojczyzną (ale chyba najbardziej tym, że nie musimy tym razem wracać!!!), trochę już się zaczynamy stawiać w rosyjskim stylu ("ura bura, szef podwóra") i powoli zbliżamy się do zderzenia z nową rzeczywistością. Rozleniwieni na maksa, w poniedziałek ruszamy do Wa-wy walczyć z mieszkankiem. Do początku lipca będziemy mieszkać w centrumie na 33 metrach kwadratowych (oj, ale to test będzie dla naszej elastyczności ;)), a później wracamy do siebie na Głubczycką. Mąż będzie działał dalej z rozkręcaniem biznesu, a ja chyba poszukam jakiegoś sensu w życiu. Dawno nie szukałam, to why not? Dzisiaj jeszcze w Łodzi, komunijnie - Agatka w bieli śliczna Panna w kościele sakrament przyjmuje, a ja chwilowo w domku czekam aż nasz mały Bzyk się obudzi. A jak oczka śliczne się otworzą, to dołączymy do gości i dziwom końca nie będzie i oczy coraz większe będą i w ogóle zwoje się będą przepalać.... W końcu pierwsza impreza komunijna w życiu Synka. Wnuczki dwa język wspólny odnaleźć próbują, dziewczyny po sąsiedzku bez zmian czarują, a wieczorem uroczystość wielka - Endrju skończone lat 40 świętuje! Stół jak weselny przygotowany, goście się stawili i wesoło gawędzili.
Zdjęcia od Andrzeja!!! Wczoraj z jednej pieczary na drugą się przemieściliśmy ;). Łódź welcome nas. Babcia pyszny sernik upiekła i Kubuś jakby mógł, to cały na raz by zaliczył... Buziaki rozdaje i w ogóle gwiaździ trochę. A Starsi się szykują i do imprezy urodzinowej i do komunii i tak w ogóle co by w gotowości być na kontynuację balowania... Cień jednak padł na radosne chwile te, bo Mamusia wybrała się zakupić suknię na komunię i tak oto jasnym się stało, że coś na kształ Bridget Jones się z Mamusi robi... Permanetne nieskuteczne diety, permanetne nieudane rzucanie palenia oraz wyszczuplające majty! Tego już za wiele... Drama... Coś z tym zrobię... Na pewno (ale przyznać trzeba, że majty swoje zadanie nieźle spełnianją i brzuch jakby się zmniejsza... może nie jest głupi pomysł na przetrwanie ;)). Synek u Cioci Beni umiejętnością "chodzenia" się chwali i w ogóle jakoś tak się klei. Widać Ciocia się nadaje do klubu ;).
|
Archives
October 2014
|