Uff - wrócili cali i zdrowi... ;). Rozpisywać się nie będę, gdyż obiecałam "być człowiekiem" i tajemnic męskiego wyjazdu nie zdradzać (poza tym za wiele pary z gęby nie puściły rozrabiaki, więc i tak nie wiele mam do schowania...). Dość powiedzieć, że się chłopakom udało i dotrzeć na górę i z góry wrócić bez większych obrażeń i innych dolegliwości. Na łamach prasy i na antenie TV cisza także była, więc rozgłosu wielkiego podobojem Ochotnicy Górnej nie zdobyli. I chwała Ci ... ;). Z atrakcji były pewnie głównie napoje (oranżada cytrynowa, oranżada chmielowa, oranżada wódczana i inne stare dobre wynalazki lemoniadowe), wspinaczka wysokogórska, podziwianie krajobrazów (w końcu co jeden to większy romantyk...) i wspólne spanie w namiocie (swoją drogą zaczyna to być podejrzane, w Moskwie jak się spotkali to też wspólnie po libacji na jednym łóżku wylądowali, muszę zbadać sprawę tych łóżkowych ciągąt :))). W drodze powrotnej odwiedzili Blanię ("wieź mnie na grilla"), gdzie grilla, rosół i inne wspomagacze zarzucili, co by do Łodzi udało się dotrzeć... Tatuś Kubusia w kiepskiej formie, bo był kierowcą, więc sobie możecie tylko wyobrazić mega wkurwa, gdy patrzeć na tę rozpustę lemioniadową mu przyszło... Jutro będzie nagroda, więc walcz dzielnie, "więcej wiary żołnierzu!" :).