A jak powstałam, to się na ostatnią wycieczkę załapałąm - cmentarz... Nie ma co wybrzydzać, bo już cała reszta atrakcji zwiedzona, więc co tam cmentarz też może być, szczególnie Powązkowski ;). Oj pięknie. Magicznie bym powiedziała. A żeby tej magii już w ogóle na maksa było, to się bateria w aparacie wyładowała i tyle było z robienienia fotek. Później my do domu na drzemkę (z Kubusiem oczywiście, ale wiadomo jak to bywa... czasem rodzinnie berety pospadają....), a goście do Muzeum Powstania Warszawskiego. Fotek nie mam (no bo ta bateria...). W kolejce stali ponad godzine, ale się dostali. W nagrodę żurek w domku czekał. Plotka jeszcze i już goście do domu pojechali. Nie lubię tak. Nie lubię jak się kończy. Szczególnie, że dopiero doszłam do siebie i coś bym zaszalała. Coca-colę bym na przykład wypiłam, sztuk 2 albo nawet 3. Jak się bawić, to się bawić. Nie tylko jak nie lubię jak się kończy i tacy fajni gości wyjeżdżają. Synek wpadł w histerię... Się dziecko przyzwyczaiło, oswoiło, wypieściło, wybawiło, a tu masz. Było nie ma. I jak tu się nie wściekać? Tyle co przyjechalli, a już pojechali. Do następnego. Zaraz przecież będzie! PS. Synek leżący na grobach tudzież klęczący na ziemi, to Synek wielbiciel mrówek... Mamo mamo "mówka"!!! A jak nie mówki to pająki tudzież inne robaki. Się cholernik nie boi, tylko wszystko bierze do rączek i ogląda. Mam, źłapałem! Kuba ziabrał pająka! ...