Najpierw Opole, bo Wuja Wiesia zgarniemy po drodze i się ciężarówką przejedziemy ;). Synek w siódmym niebie – nie widziałam chyba takiego zaaferowania na jego licu... Taki wielki brum, tak dużo miejsca w środku, tyle przyciesków, CB radio i najważniejsze – ogromna kierownica! I można było nią pokierować!!! Ale radocha! Po drodze jeszcze kawka u Cioci Gizeli (pół godziny, a Synek zdążył Sajgon taki zrobić, że berety opadają... ), a później już Głubczyce welcome to! Rodzinnie, bo Ania z Karolkiem też przyjechali. Synek w centrum uwagi, ze sceny nie schodzi ani na chwilę. Spacery też były, ale głównie wygłupianki cacanki z Wujami ;). Oj śmiesznie. Mamusia swoje ciasto popisowe strzeliła (orzechowe z powidłami śliwkowymi i z kremem – się podzielę przepisem zdobytym, bo naprawdę pycha), Babcia kleiła pierogi z kapustą i grzybami, i już można z zastawionym stołem napchać brzuszki, uraczyć się lampką wina i cieszyć, że się jest w grupie rodzinnej ;). PS. Ale ta opolszczyzna śliczna jest... A jaki porządek niemiecki w zagrodach! Ordnung muss sein! Ile my się tędy najeździliśmy za dawnych czasów w odwiedziny do Babci i Dziadka... Na pamięć drodę się zna, ale tyle się pozmieniało, że mam wrażenie jakby totalny zachód się tutaj zrobił... Zawsze było tu bardziej kolorowo, kwiatowo, czysto i w ogóle, ale teraz to już naprawdę. Plus drogi mega dobre.