Emocje u dzieci, czyli kolejny warsztat dla Rodziców. Synek do Cioć, a Mamusia do nauki z Paniami psycholog żłobkowymi. Tym razem Tatusiowi się nie udało, bo walczy na Ogrodowej. Się Mamusia różności dowiedziała, ale na lata do zapamiętania i radość i złość i nienawiść i inne pozytywne i negatywne emocje po prostu są. Nie można im zaprzeczać, ignorować i tak dalej. Trzeba uczyć dzieci jak sobie z nimi radzić i jakie zachowania są społecznie akceptowalne, ale nie pleść głupot "nie płacz, nic się nie stało", "chłopaki nie płaczą", "złość piękności szkodzi" albo, że nienawiść, zazdrość i inne jest zła. Po prostu jest i tyle. A jak sobie z nią radzimy, to już inna sprawa. Wrzucę mały konspekt, może coś Was zainteresuje. Scenek rodzajowych było dużo i Mamusia czuje się ciut mądrzejsza jako Mamusia ;). A Tatuś w tym czasie wyprodukował i oflokował pierwszy kawałek miękkiej ściany!!!! I CO SŁABO???? Rok rzeźbienia i MAMY!!! Piękne co??? :). Dumna jestem jak paw. wino skonsumowaliśmy z tej radości jeszcze przed kąpieli i Mamusia odpynęła ze szczęścia ;). Ale zanim to się stało poniosła okrutną porażkę w kuchni i o mało na pogotowiu nie wylądowała... Po pierwsze miał być pyszny nasi goreng (smażony ryż na różne sposoby, którym się zajadaliśmy w Tajalndii), a wyszła kupa i został smród po paście krewetkowej... A po drugie Mamusia nie lubi ostrości żadnych, ale dla Tatusia papryczkę chili namiętnie pokroiła i do dania dodała.... Najpierw nos o mało mi nie odpał, a następnie 3 godziny ręce moczylam smarowałam oliwą, alkoholem i diabli wiedzą, co jeszcze robiłam. Jakaś reakcja alergiczna, bo ból i swędzenie jakbym nie wiem co robiła... I do tego jeszcze ta kupa słabo jadalna.... No cóż jak to się mówi, nie od razu Rzym zbudowali... ;). Trochę mi przykro, bo chciałam Tatusiowi zrobić przyjemność, a tu taka padaka. Zjadł dzielnie jednak (jak go nie kochać), więc jutro coś innego zjadliwego sporządzę. Jak się trochę otrząsnę po dzisiejszej porażce... Oj jak to pod górkę się ma czasami... A czasami z górki. Jutro pewnie będzie z górki. Z tych historii traumatycznych, to dziennik w stylu Bridget Jones powstaje... Drama. PS. A obo Synek rzeźbi Bałwanka w żłobku :)
0 Comments
Spóźnić się dzisiaj nie wypadało, bo w żłobku Pokaz Magii ;). Czary Mary Hous Pokus było i Synek w szoku siedział z całą resztą zszokowanych rozkoszniaków klejących się do Cioć ;). Mamusia z wynikami Synkowymi udała się jednak do Pani Doktor, żeby się upewnić co do planu działania i jak zwykle słuchać trzeba było inuicji i zaufać sobie ;). Pani Doktor nic nowego nie powiedziała, ale w temacie podwyższonych monocytów mnie uspokoiła i upewniłam się co do preparatów i witamin, które zaczęłam Synkowi rekonwalescentowi podawać ;). Jak już się ruszyłam, to odwiedziłam Aszana. Po Moswkie to pierwszy raz ;). Oj lubię te przestrzenie i wybór. Ale akurat tego, co Mamusia szukała, to niestety nie znalazła. Ale za to inne coś tam coś tam kupiła... co by na marne kilometrów nie robić :)... Po drodze jeszcze sklep z azjatyckimi specjałami zaliczyłam i EMPIK, bo namiętnie kontynuuje moją kulinarą przygodę. Z Tatusiem zgodnie przyznaliśmy, że w zupach jestem już prawie czempem, więc czas na coś innego. Pierwsze kroki trudne są, ale z zupami jakoś krok po kroku poszło ;). Wieczór cudny. Oboje w super humorach i tylko żarty i żarciki. I przytulanki. I nawet nudne stare "Opętanie" humorów nie popsuło ;). Miło miło. Dobrze jest mieć takiego męża. I dobrze jest mieć taką żonę. Posłodzone przytulone weekend rozpoczęty ;). PS. A Gagarina skończone i gotowe do wynajmu. Jeszcze sesje porządną musimy zrobić i już. Tatuś dała czadu i aż sama chciałabym zamieszkać ;). Ślicznie wyszło. Fotki kiepskie, ale się poprawimy ;). A dalej Synek i Magia ;)
|
Archives
October 2014
|