Szpital - 3 doby zaliczone. Minęła jakby sen. Niby wszystko ok, ale jakoś tak dziwnie. Te położne dziwne. Te kobity dziwne. Ta Julcia dziwna. Taka mała, krucha, niepokojąca... ;). Znowu się muszę przyzwyczaić, bo na razie w szoku jestem, że już zapomniałam przez te prawie trzy lata, jakie to wyzwanie to macierzyństwo... ile siły potrzeba... Ale jak człowiek takiego Synka zobaczy po kilku dniach przerwy, to łzy się leją strumieniami... Kochać trzeba, żeby żyć. A jak kocham. Całą trójkę już teraz i czuję, że żyję. Boli, cierpi się, ale można spojrzeć w ukochaną twarz, w cudne oczy i życie jest piękne. Powrót do domu też mega wzruszający... pięknie chłopaki wszystko przygotowali. Ogromne kwiaty były. Łzy znowu (emocje i hormony buzują jak ognisko...). Boże jak dobrze być w domu. Boże jak dobrze mieć dom. Boże jak dobrze mieć rodzinę.