Julka generalnie jest w miarę łatwa w obsłudze. Śpi, je i robi kupkę (żeby "sra" nie powiedzieć..."). Czasem się awanturuje w głodzie, bo się niecierpliwi że wolno z cycka leci i w ogóle... albo się nażłopie po kokardy i się ulewa i czka i w ogóle śmiesznie... PS. Wracam do tematu początków Kubusia. Leżąc te trzy dni w szpitalu i obserwując Julcię kochaną naszą tak oto nie mogę się uwolnić od przemyśleń takowych... Mała (i wszystkie inne dzieci) bardzo potrzebuje ciepła, cycka do uspokojenia, mleczka do życia, przewijania, żeby dobrze i czyściutko się czuć, generalnie opieki dobrej potrzebuje i dobrze się czuje blisko Mamusi. Poza tym nie lubi, jak się robi coś nie po jej myśli albo zadaje się jej ból. Jak doroślak. Siostra zrobiła jej jedno małe nakłucie,żeby pobrać krew, a ryk był przez kilka minut... I tak oto cofam się w czasie... Przypominam sobie tą naszą pierwszą kruszynkę, która dwa pierwsze miesiące spędziła z dala od mojej piersi, od mojego ciepła. Leżała w inkubatorze i walczyła o życie. Nakłuta była w każdym możliwym miejscu. Po jakimś czasu przy wkłuwaniu igieł już nie płakała... Przyzwyczaiła się do bólu... Nie mogę na razie pisać, bo zalałam się łzami...