Mamusia najpierw nie wiedziała o co chodzi, później martwiła się, że coraz mniej dziecko swoje rozumie, aż w końcu przy "pikabu" poszła po rozum do głowy i zajarzyła, ze to może być język angielski, a nie polski po prostu!!! Dwa razy lekcje angielskiego w żłobku mają, więc coś w tym może być. Poprosiła więc o konspekt z zajęć i się okazało, że rację Mamusia miała i Synek po prostu, najzwyczajniej w świecie po angielsku zaczął do nas gadać, śpiewać, wierszować i takie tam. Czad niezły. I dziwnie i fajnie. Super się cieszę, ale chyba w jeszcze większym szoku jestem ;). Całą drogę na Kaszuby (kwatery nad morzem nie znaleźliśmy, więc do Ostrzyc się wybraliśmy i nad morze dojedziemy sobie - super miejscówka, śliczne jeziorko i fajny klimat, a po drodze zaliczyliśmy na chwilę Szymbark i tam zdecydowanie wrócimy jutro albo pojutrze, bo też fajna miejscówka i jest gdzie połazić i browar swój mają - i podobno takiego to Tatuś jeszcze nie pił pysznego ;)), Synek śpiewał nam piosnkę, w której robi się "akuku" w wersji angielskiej, czyli "peek-a-boo", więc zasłania oczy rączkami i mówi "peek-a, peek-a, peek-a" i rozchyla rączki i krzyczy "boooooo" ;). Slow slow fast fast i inne takie tam też w piosence są, więc naprawdę wyraźnie i ładnie mówi, tudzież śpiewa. Szok powiadam. Nie wspominam już o hello, good bye, bye-bye i innych takich tam... Master i tyle.