Więc męska część społeczności firmowej postanowiła się jak co roku wykazać inicjatywą i zorganizować Babom swoim niezły cyrk. Na początek kwiatki i kartki z życzenia oraz "talony" na kawę. "Talony" okazały się podstępem, ponieważ realizacja zamówienia odbywała się "za pomocą" pół nagich a la chippendalesów... Powiadam Wam - upokarzające... Ale na tym nie koniec. Obiad wyczesany w kosmos, same pyszności. Deser - występ grupy jakiejśtam (zapomniałam...) wyglądającej także jak chippendales, tym razem jednak bez serwowania kawy, ale dla odmiany w tańcach wygibańcach... Chłopcy nieźle wysporotwani przyznać trzeba. Niestety do rosołu się nie rozebrali, bo nasz dział prawny się nie zgodził na takie ekscesy... Torsami zatem poświecili, pupskami pokręcili i poszli sobie. Dalej nasi chłopcy wręczyli nam kalendarz wraz ze swoimi rozbieranymi fotkami (nie do końca, bo znowu się dział prawny nie zgodził....). Upokarzające po raz kolejny.... A na koniec dnia ekipa się zebrała i przed biurem miłość nam wyznawałą.... Miło, ale.... Kumacie takie hity w ogóle??? I jeszcze na dodatek wszyscy są przekonani, że Dzień Kobiet jest naprawdę bardzo międzynarodowym dniem i że wszędzie na świecie takie chodzki klodzki... Jutro wolne (no bo jak, przecież Dzień Kobiet), a my już za chwilkę ruszamy na lotnisko. Chłopaki wpadli do biura, żeby mnie zgarnąc. Kubuś furorę jak zwykle zrobił, wdzięczył się i ślinił jak najęty... PS. Lotnisko i lot jak zwykle sprawiły Kubusiowi dużo radości. Ani oka nie zmrużył, żeby nic, ale to absolutnie nic nie przegapić... A polegując w dziecięcym samolotowym foteliku pierwszy raz nabił sobie mini guza i krew się polała (na szczęście nie strumieniem, ale ciut się ulało) i płacz był, ale dzielność serca zwyciężyła i było i krótko i zwięźle i na temat.