Cały dzień minął niewiadomo kiedy... Tatuś biegał i załatwiał sprawunku różniaste, a my z Synkiem i ciocią Lwem pakowaliśmy bagaże ważące tony (Tatuś w trakcie rewizji stwierdził, że mamy chyba ze 100 kilo nadbagażu... Mamusia miała plan, żeby jeszcze sklep dla dzieci zaliczyć, ale dobrze, że nie wyszło, bo Tatuś naprawdę by się już wkurzył na maksa, a tego przecież byśmy nie chcieli ;)), plotkowaliśmy, ciut odpoczywaliśmy, pyszności jedliśmy i w ogóle super nam było. Synek Ciocią zachwycony, a Ciocia Synkiem. Kółko wzajemnej adoracji ;). Żałka wracać, szok.... Szkoda, że nie można tak dłużej albo na przykład zawsze... Powspominaliśmy, wszystko i wszystkich obgadaliśmy, status wszystkiego nawzajem wyniemiliśmy i na razie tyle musi wystarczyć... PS. Nie wspominam oczywiście, że dla niektórych "trochę Dominikany" skończył się dość uciążliwym bólem głowy i ogólnym osłabieniem organizmu! ;).